Jacob - Frank Jacquelyn (Agaton)
Napisane: 31 maja 2011, o 19:00
"Jacob" - Frank Jacquelyn
Co słonko widziało, czyli Agaton zamęcza paranormala
Romans paranormalny w układzie: bohater-demon, bohaterka-człowiek.
Ta dwójka spotyka się w sposób trochę niecodzienny w pewną księżycową noc. Dziewczyna wgapia się w niebo, stojąc w otwartym na oścież oknie. Mężczyzna zatrzymuje się, aby zapytać czy nie widziała czegoś niepokojącego w okolicy. Chwila rozmowy i nieuwagi... Panna wypada z okna, a przed skończeniem jako mokra plama na chodniku ratuje ją nasz bohater. Znowu krótka wymiana zdań i oboje lądują w opuszczonym magazynie, w którym najwyraźniej ktoś bawił się w nekromantę. 'Ktosiek' zdążył wezwać, uwięzić i przeobrazić jednego demona, więc uciekając zostawił bestię na wolności. Jakoś tak wychodzi, że bohaterka przez moment musi bronić się sama i zabija stworzonego potwora. A to dopiero początek przygody.
Moje wrażenia z tej książki są średnie. Pewne elementy oceniam pozytywnie, inne niekoniecznie. Krótko napiszę co i jak.
Para nieco śmieszna, ponieważ ona ma na imię Isabella, z kolei on Jacob. Skojarzenie przychodzi nieproszone. Można się cieszyć, że na tym podobieństwo się kończy, choć żeby było dużo lepiej, to nie mogę powiedzieć.
* Kobieta nie jest życiową sierotką. Konkretna, pyskata, nie boi się połamać paznokci, a wrodzona ciekawość jest u niej większa niż strach przed nieznanym.
* Mężczyzna jest przykładem panowania nad przekleństwem pełni księżyca, która wśród jemu podobnych praktycznie wyłącza logiczne myślenie. Od kilkuset lat pilnuje, by żaden demon nie złamał prawa, według którego zabroniony jest akt seksualny z przedstawicielem/przedstawicielką rasy ludzkiej.
Między nimi już na wstępie zaczyna iskrzyć, choć nie powinno. Zakazany owoc smakuje lepiej? No nie wiem. Dla mnie zabrakło prawdziwego napięcia. Jeśli to ma być zakazany owoc, to już chyba wolę surowe jabłko. To tutaj było ugotowane, a nawet rozgotowane. Bohaterów można polubić, jednak nic więcej. W końcu sam fakt, że nie irytują nie wystarcza, jeśli nie ma zaangażowania ze strony czytelnika. Nie czułam przywiązania do postaci, a chyba powinnam, co? Chciałoby się też czegoś dowiedzieć na temat ich przeszłości, a tu klops. Tylko na temat Jacoba i to w ramach przybliżenia historii jego świata. Osobiste doświadczenia? Zapomnijmy. Nie wspomnę, że liczyłam na jakąś traumę ze strony pana demona. Dostałam, ekhm, doopę maryni.
Pozytywem były informacje na temat całej rasy. Zarówno te dotyczące ich zdolności i ich charakterystyka, jak i elementy z przeszłości. To było interesujące, nie mogę zaprzeczyć. W tym przypadku autorka miała jakiś pomysł. Magia odgrywa tu ogromną rolę, ponieważ w trakcie bitw ważniejsze od mięśni są czary. Do tego trochę akcji. Co ciekawe, to pokręceni ludzie ze zdolnościami magicznymi są tymi złymi. Oni rozpoczynają ataki, które ciągną wydarzenia przez kolejne tomy tej serii.
Czepiałam się tego rodzaju romansu, że część stanowi wymówkę wycieku fantazji łóżkowych dla autorek. Cóż, tutaj tego nie znalazłam. Niby o to chodziło od samego początku, bo demon z człowiekiem nie może, księżyc kusi i tak dalej, ale... W praktyce scen i przedscen nie więcej niż w przeciętnym romansie jakiegokolwiek typu. Nawet jeśli opisy były dłuższe, to w głównej mierze dotyczyły emocji, żadnych konkretów. Autorka do tego stopnia wycofała się z bezpośredniości/sugestywności czy, tak na dobrą sprawę, czegokolwiek, że zaczęłam się zastanawiać gdzie to było gorące Według sporej ilości recenzentek było. Dla mnie nie bardzo.
Chaotycznie, wiem. Mimo szczerych chęci, nie dałam rady bardziej składnie. Bezczelnie zwalę winę na na ten tytuł, bo to on był tak nierówny, że mnie ogłupił. A nierówny był strasznie!
Na początku im dalej, tym lepiej.
- Jacob - dobre;
- Bella - całkiem, całkiem;
- pierwsza rozmowa - ciekawa;
- zetknięcie z przeciwnikiem - lekkie podkręcenie, choć bez większego kopa;
- przedscena nr 1 - nieźle.
Cholera. Co się stało później? Tego nie wie nikt. Siadło wszystko i kwiczy. Jeszcze jakby porozmawiali o czymś konkretnym albo starcia z wrogiem miały większy przekaz, byłabym gotowa przymknąć oko na niedociągnięcia. Niestety, jedna z wielu składowych nie jest w stanie uratować całości.
Nie polecam, chyba że w ramach czegoś lżejszego bez stworzenia parodii. Chociaż, tak właściwie, po co?
Na własną odpowiedzialność. Może akurat
Co słonko widziało, czyli Agaton zamęcza paranormala
Romans paranormalny w układzie: bohater-demon, bohaterka-człowiek.
Ta dwójka spotyka się w sposób trochę niecodzienny w pewną księżycową noc. Dziewczyna wgapia się w niebo, stojąc w otwartym na oścież oknie. Mężczyzna zatrzymuje się, aby zapytać czy nie widziała czegoś niepokojącego w okolicy. Chwila rozmowy i nieuwagi... Panna wypada z okna, a przed skończeniem jako mokra plama na chodniku ratuje ją nasz bohater. Znowu krótka wymiana zdań i oboje lądują w opuszczonym magazynie, w którym najwyraźniej ktoś bawił się w nekromantę. 'Ktosiek' zdążył wezwać, uwięzić i przeobrazić jednego demona, więc uciekając zostawił bestię na wolności. Jakoś tak wychodzi, że bohaterka przez moment musi bronić się sama i zabija stworzonego potwora. A to dopiero początek przygody.
Moje wrażenia z tej książki są średnie. Pewne elementy oceniam pozytywnie, inne niekoniecznie. Krótko napiszę co i jak.
Para nieco śmieszna, ponieważ ona ma na imię Isabella, z kolei on Jacob. Skojarzenie przychodzi nieproszone. Można się cieszyć, że na tym podobieństwo się kończy, choć żeby było dużo lepiej, to nie mogę powiedzieć.
* Kobieta nie jest życiową sierotką. Konkretna, pyskata, nie boi się połamać paznokci, a wrodzona ciekawość jest u niej większa niż strach przed nieznanym.
* Mężczyzna jest przykładem panowania nad przekleństwem pełni księżyca, która wśród jemu podobnych praktycznie wyłącza logiczne myślenie. Od kilkuset lat pilnuje, by żaden demon nie złamał prawa, według którego zabroniony jest akt seksualny z przedstawicielem/przedstawicielką rasy ludzkiej.
Między nimi już na wstępie zaczyna iskrzyć, choć nie powinno. Zakazany owoc smakuje lepiej? No nie wiem. Dla mnie zabrakło prawdziwego napięcia. Jeśli to ma być zakazany owoc, to już chyba wolę surowe jabłko. To tutaj było ugotowane, a nawet rozgotowane. Bohaterów można polubić, jednak nic więcej. W końcu sam fakt, że nie irytują nie wystarcza, jeśli nie ma zaangażowania ze strony czytelnika. Nie czułam przywiązania do postaci, a chyba powinnam, co? Chciałoby się też czegoś dowiedzieć na temat ich przeszłości, a tu klops. Tylko na temat Jacoba i to w ramach przybliżenia historii jego świata. Osobiste doświadczenia? Zapomnijmy. Nie wspomnę, że liczyłam na jakąś traumę ze strony pana demona. Dostałam, ekhm, doopę maryni.
Pozytywem były informacje na temat całej rasy. Zarówno te dotyczące ich zdolności i ich charakterystyka, jak i elementy z przeszłości. To było interesujące, nie mogę zaprzeczyć. W tym przypadku autorka miała jakiś pomysł. Magia odgrywa tu ogromną rolę, ponieważ w trakcie bitw ważniejsze od mięśni są czary. Do tego trochę akcji. Co ciekawe, to pokręceni ludzie ze zdolnościami magicznymi są tymi złymi. Oni rozpoczynają ataki, które ciągną wydarzenia przez kolejne tomy tej serii.
Czepiałam się tego rodzaju romansu, że część stanowi wymówkę wycieku fantazji łóżkowych dla autorek. Cóż, tutaj tego nie znalazłam. Niby o to chodziło od samego początku, bo demon z człowiekiem nie może, księżyc kusi i tak dalej, ale... W praktyce scen i przedscen nie więcej niż w przeciętnym romansie jakiegokolwiek typu. Nawet jeśli opisy były dłuższe, to w głównej mierze dotyczyły emocji, żadnych konkretów. Autorka do tego stopnia wycofała się z bezpośredniości/sugestywności czy, tak na dobrą sprawę, czegokolwiek, że zaczęłam się zastanawiać gdzie to było gorące Według sporej ilości recenzentek było. Dla mnie nie bardzo.
Chaotycznie, wiem. Mimo szczerych chęci, nie dałam rady bardziej składnie. Bezczelnie zwalę winę na na ten tytuł, bo to on był tak nierówny, że mnie ogłupił. A nierówny był strasznie!
Na początku im dalej, tym lepiej.
- Jacob - dobre;
- Bella - całkiem, całkiem;
- pierwsza rozmowa - ciekawa;
- zetknięcie z przeciwnikiem - lekkie podkręcenie, choć bez większego kopa;
- przedscena nr 1 - nieźle.
Cholera. Co się stało później? Tego nie wie nikt. Siadło wszystko i kwiczy. Jeszcze jakby porozmawiali o czymś konkretnym albo starcia z wrogiem miały większy przekaz, byłabym gotowa przymknąć oko na niedociągnięcia. Niestety, jedna z wielu składowych nie jest w stanie uratować całości.
Nie polecam, chyba że w ramach czegoś lżejszego bez stworzenia parodii. Chociaż, tak właściwie, po co?
Na własną odpowiedzialność. Może akurat