Bezduszna – Gail Carriger (Jadzia)
Napisane: 17 kwietnia 2011, o 21:38
Bezduszna – Gail Carriger
(nieco zmieniona wersja mojej opinii o książce napisanej jeszcze przed polskim wydaniem, mam nadzieję, że wszystkie określenia rzeczy paranormalnych napisałam zgodnie z polskim tłumaczeniem)
Londyn, czasy wiktoriańskie
Na początku przedstawię jak wygląda rzeczywistość w Bezdusznej. Spotkać tutaj możemy (w ogóle się nie kryjące) wampiry i wilkołaki. Oraz duchy. A skąd one się na świecie wzięły? Niektórzy ludzie mają po prostu "nadmiar" duszy, który nie umiera, jeśli człowiek zostanie przemieniony w wilkołaka/wampira i dalej może "żyć” – nie z całą duszą, tylko z tym kawałkiem, który przed przemianą był nadmiarem. Oraz z bonusem w postaci nabytych cech i umiejętności (kły, pazury itd.) Jeśli chodzi o same wilkołaki, to mogą one zmieniać się w wilki tylko nocą (ale nie muszą). Kiedy księżyc jest w pełni wcale nie kontrolują zmiany i nie panują wtedy nad sobą, tylko panuje nad nimi prymitywna chęć zabijania. Są wtedy zamykani przez swoich służących (którzy być może w przyszłości zostaną przemienieni, jeśli "przeżyją" przemianę) w celach specjalnie do tego przygotowanych. Jeśli jest jakaś para wilkołaków (co się zdarza rzadko, bo w ogóle kobiety przeżywające przemianę, czy to w wampira, czy w wilkołaka, są bardzo rzadkim zjawiskiem) to są zamykani razem, bo to pełnoksiężycowe szaleństwo nie musi się przemieniać w chęć zabijania, tylko w całkowicie inny rodzaj pasji, same wiecie jaki.
Nasza bohaterka nie jest ani wampirem, ani wilkołakiem, ani duchem, tylko czwartym i ostatnim typem stworzenia nadnaturalnego (chociaż ona jest nadludzka, w odróżnieniu od nadprzyrodzonych), nazywanym różnie przez różne grupy, ale ogólnie rzecz biorąc jest bezduszna. No dobra, złe określenie, raczej bezdusza jest. Taka się urodziła, bo jej ojciec też był bezduszny. Na całym świecie jest bardzo mało bezdusznych, a dawniej jej rodzaj był łowcą wampirów, wilkołaków czy duchów, ponieważ dotyk takiej bezdusznej osoby "wysysa" ponadnaturalne moce z nadprzyrodzonych stworzeń i stają się one na tyle śmiertelnikami na ile mogą się stać.
To tyle o koncepcji fantasy w wersji urban w epoce wiktoriańskiej
A jeśli chodzi o całą książkę, to było świetnie. Autorka świetnie dobierała słowa, do stylu musiałam się przyzwyczaić, ale już po chwili tekst płynął. Autorka ma świetne poczucie humoru i dobry pomysł na świat przedstawiony i opowieść. Podobało mi się na tyle, że mimo tego, że zwykle nie przepadam za seriami o jednych bohaterach, sprawiłam sobie i przeczytałam dwie kolejne części, które zostały wydane.
Może zdecydowała się na to przez bohaterkę, bo jest taka, jaka bohaterka romansu według mnie być powinna - ma własne zdanie, nie jest kretynką (jeśli się wplątywała w jakieś kłopoty to nie dlatego, że głupio chciała zrobić na złość nie wiadomo komu i uciekała swojej eskorcie - bo nie uciekała, bo rozumiała, że jest jej potrzebna i nawet sprawdzała, czy na pewno ta jej eskorta jest w pobliżu), nie jest pięknością (dobrze zbudowana, ciemna cera, duży nos), potrafi sobie sama poradzić, jeśli zachodzi taka potrzeba (w pierwszej scenie zabija przecież wampira - niespecjalnie, ale zawsze - przy użyciu szpilki do włosów i parasola - robionego na zamówienie, trzeba zaznaczyć, wykańczanego srebrem), a jeśli jest taka konieczność, to bez wielkich scen pozwala innym sobie pomóc.
Bohater, według mnie, cud miód i orzeszki - taki jaki wilkołak być powinien. Pochodzi ze Szkocji, nieco nieucywilizowany, silny, zdecydowany, Alpha, ale wie, kiedy przegrał z bohaterką i potrafi się przyznać do błędu (przynajmniej na tyle, żeby ułagodzić Alexię). Trochę go niewiele jest, fakt, ale przypuszczam, że jeśli byłoby go więcej, to bym go mnie lubiła.
Ogólne wrażenia po przeczytaniu książki miałam bardzo pozytywne (po powtórce zresztą też), akcja ciekawa i dość szybka, żeby utrzymać zainteresowanie, świetnie zarysowane postaci także drugoplanowe, a może nawet szczególnie drugoplanowe (ach, ten lord Akeldama, do którego wzdycham w sposób całkowicie platoniczny (cóż, żeby było mniej platonicznie musiałabym przeprowadzić operację zmiany płci), czy Profesor Lyall, do którego nie wzdycham, ale którego bardzo polubiłam, czy też panna Hisselpenny, którą trzeba koniecznie polubić, jeśli nie za nazwisko to za kapelusze).
Jeśli ktoś lubi paranormale, historyki, z humorem wyraźnym acz nie nachalnym, z wątkiem kryminalno-sensacyjnym (chociaż to było bardzo wyważone i w doskonałej dla mnie ilości, czyli niezbyt wielkie), ale z relatywnie niewielką ilością romansu (porównując do wielu innych romansów jako takich - mogłoby go być więcej, ale zapewniam, że jest i jest prawdziwy), to z czystym sumieniem i bardzo gorąco polecam. Tym bardziej teraz, kiedy można tę książkę przeczytać i po polsku.
Jako małe post scriptum dodam, że jestem bardzo zawiedziona, że następny projekt pani Carriger to seria Young Adult. Akcja ma toczyć się w tej samej rzeczywistości, co Bezduszna, ale parę lat wcześniej. Jaka szkoda, że YA to jednak nie mój typ literatury…
(nieco zmieniona wersja mojej opinii o książce napisanej jeszcze przed polskim wydaniem, mam nadzieję, że wszystkie określenia rzeczy paranormalnych napisałam zgodnie z polskim tłumaczeniem)
Londyn, czasy wiktoriańskie
Na początku przedstawię jak wygląda rzeczywistość w Bezdusznej. Spotkać tutaj możemy (w ogóle się nie kryjące) wampiry i wilkołaki. Oraz duchy. A skąd one się na świecie wzięły? Niektórzy ludzie mają po prostu "nadmiar" duszy, który nie umiera, jeśli człowiek zostanie przemieniony w wilkołaka/wampira i dalej może "żyć” – nie z całą duszą, tylko z tym kawałkiem, który przed przemianą był nadmiarem. Oraz z bonusem w postaci nabytych cech i umiejętności (kły, pazury itd.) Jeśli chodzi o same wilkołaki, to mogą one zmieniać się w wilki tylko nocą (ale nie muszą). Kiedy księżyc jest w pełni wcale nie kontrolują zmiany i nie panują wtedy nad sobą, tylko panuje nad nimi prymitywna chęć zabijania. Są wtedy zamykani przez swoich służących (którzy być może w przyszłości zostaną przemienieni, jeśli "przeżyją" przemianę) w celach specjalnie do tego przygotowanych. Jeśli jest jakaś para wilkołaków (co się zdarza rzadko, bo w ogóle kobiety przeżywające przemianę, czy to w wampira, czy w wilkołaka, są bardzo rzadkim zjawiskiem) to są zamykani razem, bo to pełnoksiężycowe szaleństwo nie musi się przemieniać w chęć zabijania, tylko w całkowicie inny rodzaj pasji, same wiecie jaki.
Nasza bohaterka nie jest ani wampirem, ani wilkołakiem, ani duchem, tylko czwartym i ostatnim typem stworzenia nadnaturalnego (chociaż ona jest nadludzka, w odróżnieniu od nadprzyrodzonych), nazywanym różnie przez różne grupy, ale ogólnie rzecz biorąc jest bezduszna. No dobra, złe określenie, raczej bezdusza jest. Taka się urodziła, bo jej ojciec też był bezduszny. Na całym świecie jest bardzo mało bezdusznych, a dawniej jej rodzaj był łowcą wampirów, wilkołaków czy duchów, ponieważ dotyk takiej bezdusznej osoby "wysysa" ponadnaturalne moce z nadprzyrodzonych stworzeń i stają się one na tyle śmiertelnikami na ile mogą się stać.
To tyle o koncepcji fantasy w wersji urban w epoce wiktoriańskiej
A jeśli chodzi o całą książkę, to było świetnie. Autorka świetnie dobierała słowa, do stylu musiałam się przyzwyczaić, ale już po chwili tekst płynął. Autorka ma świetne poczucie humoru i dobry pomysł na świat przedstawiony i opowieść. Podobało mi się na tyle, że mimo tego, że zwykle nie przepadam za seriami o jednych bohaterach, sprawiłam sobie i przeczytałam dwie kolejne części, które zostały wydane.
Może zdecydowała się na to przez bohaterkę, bo jest taka, jaka bohaterka romansu według mnie być powinna - ma własne zdanie, nie jest kretynką (jeśli się wplątywała w jakieś kłopoty to nie dlatego, że głupio chciała zrobić na złość nie wiadomo komu i uciekała swojej eskorcie - bo nie uciekała, bo rozumiała, że jest jej potrzebna i nawet sprawdzała, czy na pewno ta jej eskorta jest w pobliżu), nie jest pięknością (dobrze zbudowana, ciemna cera, duży nos), potrafi sobie sama poradzić, jeśli zachodzi taka potrzeba (w pierwszej scenie zabija przecież wampira - niespecjalnie, ale zawsze - przy użyciu szpilki do włosów i parasola - robionego na zamówienie, trzeba zaznaczyć, wykańczanego srebrem), a jeśli jest taka konieczność, to bez wielkich scen pozwala innym sobie pomóc.
Bohater, według mnie, cud miód i orzeszki - taki jaki wilkołak być powinien. Pochodzi ze Szkocji, nieco nieucywilizowany, silny, zdecydowany, Alpha, ale wie, kiedy przegrał z bohaterką i potrafi się przyznać do błędu (przynajmniej na tyle, żeby ułagodzić Alexię). Trochę go niewiele jest, fakt, ale przypuszczam, że jeśli byłoby go więcej, to bym go mnie lubiła.
Ogólne wrażenia po przeczytaniu książki miałam bardzo pozytywne (po powtórce zresztą też), akcja ciekawa i dość szybka, żeby utrzymać zainteresowanie, świetnie zarysowane postaci także drugoplanowe, a może nawet szczególnie drugoplanowe (ach, ten lord Akeldama, do którego wzdycham w sposób całkowicie platoniczny (cóż, żeby było mniej platonicznie musiałabym przeprowadzić operację zmiany płci), czy Profesor Lyall, do którego nie wzdycham, ale którego bardzo polubiłam, czy też panna Hisselpenny, którą trzeba koniecznie polubić, jeśli nie za nazwisko to za kapelusze).
Jeśli ktoś lubi paranormale, historyki, z humorem wyraźnym acz nie nachalnym, z wątkiem kryminalno-sensacyjnym (chociaż to było bardzo wyważone i w doskonałej dla mnie ilości, czyli niezbyt wielkie), ale z relatywnie niewielką ilością romansu (porównując do wielu innych romansów jako takich - mogłoby go być więcej, ale zapewniam, że jest i jest prawdziwy), to z czystym sumieniem i bardzo gorąco polecam. Tym bardziej teraz, kiedy można tę książkę przeczytać i po polsku.
Jako małe post scriptum dodam, że jestem bardzo zawiedziona, że następny projekt pani Carriger to seria Young Adult. Akcja ma toczyć się w tej samej rzeczywistości, co Bezduszna, ale parę lat wcześniej. Jaka szkoda, że YA to jednak nie mój typ literatury…