Śniadanie w łóżku - Sandra Brown (Kawka)
Napisane: 4 sierpnia 2023, o 16:54
Sandra Brown "Śniadanie w łóżku"
Sloan Fairchild prowadzi samodzielnie pensjonat. Nie ma czasu na życie towarzyskie i jest bardzo samotna, mimo otaczających ją na co dzień ludzi. Pewnego dnia na progu jej pensjonatu zjawia się Carter Madison, poczytny pisarz, który potrzebuje odosobnionego i spokojnego miejsca, aby móc skupić się na ukończeniu najnowszej książki. Sloan szybko się w nim zakochuje, jednak wie, że to uczucie nie ma szans na przetrwanie, bo niebawem Carter ma się ożenić z jej najlepszą przyjaciółką.
To jedna z pierwszych powieści Sandry Brown, wydana pierwotnie w wersji oryginalnej w 1983 r. ale, co najdziwniejsze, nie jest to jej debiut, na co wskazywałyby liczne niedoróbki i wady tej książki.
Przywykłam do tego, że ta autorka serwuje solidne warsztatowo powieści i niestety zaliczyłam pierwsze rozczarowanie. Ta książka jest strasznie infantylna. Czyta się ją jak jakieś amatorskie opowiadanie, a nie mini powieść znanej i popularnej pisarki. Aż dziw bierze, że w ogóle ta książka została wydana. Gdyby to ode mnie zależało, nie dopuściłabym do druku tak niedopracowanej powieści.
Przede wszystkim rzuca się w oczy i bardzo razi fakt, że bohaterowie zakochują się w sobie od razu jakby ich piorun trzasnął i praktycznie po jednym dniu znajomości już żyć bez siebie nie mogą, wyznają sobie miłość w bardzo dramatyczny sposób, choć nawet tak naprawdę się nie znają. Co więcej po kilku tygodniach on chce z nią mieć dziecko.
O ile jeszcze bohaterkę można zrozumieć, bo wyposzczona i samotna była okrutnie, to bohater sprawia wrażenie dużego dziecka. On chce więc ma być tak, jak zadecydował, bo inaczej foch. Jego motywacja jest tak absurdalna, że aż trudno uwierzyć, że to dorosły facet. Chce się ożenić z wdową po przyjacielu z poczucia obowiązku. Jednocześnie od razu po przybyciu do pensjonatu już startuje do jej najlepszej przyjaciółki i próbuje zaciągnąć ją do łóżka. Gdzie tu sens i logika, o lojalności względem narzeczonej nie wspominając.
Pokrętna moralność bohaterów doprowadzała mnie do rozpaczy. Obściskują się, zresztą wielokrotnie ale według nich wszystko jest w porządku, bo dopóki nie uprawiają seksu, to zdrady nie ma. Nie jestem w stanie ogarnąć umysłem takiej logiki. Oboje zasłużyli na miano: przyjaciółka i narzeczony roku. W końcu oczywiście do seksu dochodzi i tu już nie ma idiotycznych fikołków moralnych. Chociaż tyle.
Wszystko w tej historii jest tak niewiarygodne, po łebkach, bez sensu, głupiutkie i denne. Za dużo egzaltacji, dialogi też kiepskie bo bardzo sztuczne i styl kuleje mocno. Wprawdzie szybko się czyta (bo powieść liczy sobie zaledwie 158 stron i jest tylko 30 wierszy na stronie, do tego wielką czcionką), ale mimo to głupota bohaterów i idiotyczność tej opowieści powalają do tego stopnia, że czytanie było torturą.
To było najgorsze czytelnicze doświadczenie od bardzo dawna, dlatego, mimo sympatii do Sandry Brown i jej późniejszych dokonań literackich, daję ocenę końcową 1/10. Trudno będzie znaleźć większego gniota w tym roku.
Sloan Fairchild prowadzi samodzielnie pensjonat. Nie ma czasu na życie towarzyskie i jest bardzo samotna, mimo otaczających ją na co dzień ludzi. Pewnego dnia na progu jej pensjonatu zjawia się Carter Madison, poczytny pisarz, który potrzebuje odosobnionego i spokojnego miejsca, aby móc skupić się na ukończeniu najnowszej książki. Sloan szybko się w nim zakochuje, jednak wie, że to uczucie nie ma szans na przetrwanie, bo niebawem Carter ma się ożenić z jej najlepszą przyjaciółką.
To jedna z pierwszych powieści Sandry Brown, wydana pierwotnie w wersji oryginalnej w 1983 r. ale, co najdziwniejsze, nie jest to jej debiut, na co wskazywałyby liczne niedoróbki i wady tej książki.
Przywykłam do tego, że ta autorka serwuje solidne warsztatowo powieści i niestety zaliczyłam pierwsze rozczarowanie. Ta książka jest strasznie infantylna. Czyta się ją jak jakieś amatorskie opowiadanie, a nie mini powieść znanej i popularnej pisarki. Aż dziw bierze, że w ogóle ta książka została wydana. Gdyby to ode mnie zależało, nie dopuściłabym do druku tak niedopracowanej powieści.
Przede wszystkim rzuca się w oczy i bardzo razi fakt, że bohaterowie zakochują się w sobie od razu jakby ich piorun trzasnął i praktycznie po jednym dniu znajomości już żyć bez siebie nie mogą, wyznają sobie miłość w bardzo dramatyczny sposób, choć nawet tak naprawdę się nie znają. Co więcej po kilku tygodniach on chce z nią mieć dziecko.
O ile jeszcze bohaterkę można zrozumieć, bo wyposzczona i samotna była okrutnie, to bohater sprawia wrażenie dużego dziecka. On chce więc ma być tak, jak zadecydował, bo inaczej foch. Jego motywacja jest tak absurdalna, że aż trudno uwierzyć, że to dorosły facet. Chce się ożenić z wdową po przyjacielu z poczucia obowiązku. Jednocześnie od razu po przybyciu do pensjonatu już startuje do jej najlepszej przyjaciółki i próbuje zaciągnąć ją do łóżka. Gdzie tu sens i logika, o lojalności względem narzeczonej nie wspominając.
Pokrętna moralność bohaterów doprowadzała mnie do rozpaczy. Obściskują się, zresztą wielokrotnie ale według nich wszystko jest w porządku, bo dopóki nie uprawiają seksu, to zdrady nie ma. Nie jestem w stanie ogarnąć umysłem takiej logiki. Oboje zasłużyli na miano: przyjaciółka i narzeczony roku. W końcu oczywiście do seksu dochodzi i tu już nie ma idiotycznych fikołków moralnych. Chociaż tyle.
Wszystko w tej historii jest tak niewiarygodne, po łebkach, bez sensu, głupiutkie i denne. Za dużo egzaltacji, dialogi też kiepskie bo bardzo sztuczne i styl kuleje mocno. Wprawdzie szybko się czyta (bo powieść liczy sobie zaledwie 158 stron i jest tylko 30 wierszy na stronie, do tego wielką czcionką), ale mimo to głupota bohaterów i idiotyczność tej opowieści powalają do tego stopnia, że czytanie było torturą.
To było najgorsze czytelnicze doświadczenie od bardzo dawna, dlatego, mimo sympatii do Sandry Brown i jej późniejszych dokonań literackich, daję ocenę końcową 1/10. Trudno będzie znaleźć większego gniota w tym roku.