Ukryta pasja - Penny Jordan (Kawka)
Napisane: 1 kwietnia 2022, o 12:34
Penny Jordan "Ukryta pasja"
Somer MacDonald jako młoda i niewinna dziewczyna zakochała się w Andrew, gdy jednak przyłapała go w trakcie miłosnych igraszek z inną, rzuciła się w ramiona pierwszego napotkanego mężczyzny, aby udowodnić sobie, że może się podobać mężczyznom. Pod ręką był przystojny Chase Lorimer - znany fotograf i ucieleśnienie marzeń każdej dziewczyny. Wskutek kilku niefortunnych słów, to co miało być ekscytującą randką, zamienia się w upokarzające doświadczenie. Somer ucieka i próbuje zapomnieć o tym co się stało w urokliwej zatoczce. Przeszłość dogania ją pięć lat później, gdy dziewczyna jest wziętą programistką, a jej ojciec ma objąć urząd ambasadora. Nagle zjawia się Chase i szantażem nakłania ją do małżeństwa.
Historia ta po raz pierwszy ukazała się w 1986 r. i to czuć. Książka bardzo się zestarzała i nie chodzi mi o sam fakt braku współczesnych udogodnień (jak np. telefony komórkowe), ale o podejście bohaterów do seksu, miłości i małżeństwa.
Chase jest dupkiem, który szantażem zmusza Somer do małżeństwa. Jest zazdrosny, kontrolujący, trochę toksyczny i zarozumiały. Ona z kolei zachowuje się jak biedna zastraszona szara myszka z kompleksami i wciąż dumnie milczy, gdy się ją obraża, zamiast z nim normalnie porozmawiać albo się porządnie odgryźć. Brak prawidłowej komunikacji pomiędzy nimi to najbardziej irytująca rzecz w tej książce, przez co historia wydaje się niedopracowana, a problemy bohaterów wydumane. Gdyby zwyczajnie porozmawiali szczerze o tym, co zaszło, nie skomplikowali by sobie życia i… nie byłoby tej książki, bo właśnie na tym braku porozumienia opiera się cała fabuła.
Trochę tez irytuje fakt, że wszystkie wydarzenia są opisane z perspektywy bohaterki, a zachowanie bohatera jest chwilami tak dziwne, że trudno się domyślić o co mu właściwie chodzi i dlaczego zachowuje się jak skończony palant.
Nie za bardzo wierzę w ich miłość, już bardziej w pożądanie. Końcowe wyjaśnienia i zapewnienia o wielkiej dozgonnej miłości są nieprzekonywające i wręcz śmieszne. Nie wymagam jednak od krótkich romansowych form pisanych w latach 80-tych wielkiej głębi i wiarygodności. To były inne czasy, inaczej się pisało i inne były oczekiwania czytelniczek, więc nie zamierzam się za bardzo czepiać.
Całość to krótka, dość przyjemna pod względem stylu opowiastka na jeden wieczór, która nie zostawia po sobie większych wrażeń ale też nie drażni nadmierną głupotą. Jest słodko, trochę banalnie i trąci myszką ale książka jest nieźle napisana, a fabuła trzyma się kupy, dlatego daję 7/10.
Somer MacDonald jako młoda i niewinna dziewczyna zakochała się w Andrew, gdy jednak przyłapała go w trakcie miłosnych igraszek z inną, rzuciła się w ramiona pierwszego napotkanego mężczyzny, aby udowodnić sobie, że może się podobać mężczyznom. Pod ręką był przystojny Chase Lorimer - znany fotograf i ucieleśnienie marzeń każdej dziewczyny. Wskutek kilku niefortunnych słów, to co miało być ekscytującą randką, zamienia się w upokarzające doświadczenie. Somer ucieka i próbuje zapomnieć o tym co się stało w urokliwej zatoczce. Przeszłość dogania ją pięć lat później, gdy dziewczyna jest wziętą programistką, a jej ojciec ma objąć urząd ambasadora. Nagle zjawia się Chase i szantażem nakłania ją do małżeństwa.
Historia ta po raz pierwszy ukazała się w 1986 r. i to czuć. Książka bardzo się zestarzała i nie chodzi mi o sam fakt braku współczesnych udogodnień (jak np. telefony komórkowe), ale o podejście bohaterów do seksu, miłości i małżeństwa.
Chase jest dupkiem, który szantażem zmusza Somer do małżeństwa. Jest zazdrosny, kontrolujący, trochę toksyczny i zarozumiały. Ona z kolei zachowuje się jak biedna zastraszona szara myszka z kompleksami i wciąż dumnie milczy, gdy się ją obraża, zamiast z nim normalnie porozmawiać albo się porządnie odgryźć. Brak prawidłowej komunikacji pomiędzy nimi to najbardziej irytująca rzecz w tej książce, przez co historia wydaje się niedopracowana, a problemy bohaterów wydumane. Gdyby zwyczajnie porozmawiali szczerze o tym, co zaszło, nie skomplikowali by sobie życia i… nie byłoby tej książki, bo właśnie na tym braku porozumienia opiera się cała fabuła.
Trochę tez irytuje fakt, że wszystkie wydarzenia są opisane z perspektywy bohaterki, a zachowanie bohatera jest chwilami tak dziwne, że trudno się domyślić o co mu właściwie chodzi i dlaczego zachowuje się jak skończony palant.
Nie za bardzo wierzę w ich miłość, już bardziej w pożądanie. Końcowe wyjaśnienia i zapewnienia o wielkiej dozgonnej miłości są nieprzekonywające i wręcz śmieszne. Nie wymagam jednak od krótkich romansowych form pisanych w latach 80-tych wielkiej głębi i wiarygodności. To były inne czasy, inaczej się pisało i inne były oczekiwania czytelniczek, więc nie zamierzam się za bardzo czepiać.
Całość to krótka, dość przyjemna pod względem stylu opowiastka na jeden wieczór, która nie zostawia po sobie większych wrażeń ale też nie drażni nadmierną głupotą. Jest słodko, trochę banalnie i trąci myszką ale książka jest nieźle napisana, a fabuła trzyma się kupy, dlatego daję 7/10.