Strona 1 z 2

Punkt zapalny - Mary Jo Putney (Kawka)

PostNapisane: 29 marca 2022, o 12:50
przez Kawka
Mary Jo Putney "Punkt zapalny"

Kate Corsi, pochodząca z zamożnej i konserwatywnej rodziny, od dziecka marzyła, by pójść w ślady ojca i zająć się zawodowo wyburzaniem budynków. Niestety, despotyczny rodzic nie zaakceptował jej marzenia i zabronił pracy w zawodzie. Dziewczyna w ramach buntu, szybko wyszła za mąż, za przystojnego i pociągającego chłopaka, którego poznała na balu debiutantek. Sielankowe z pozoru małżeństwo okazało się niewypałem i para rozstała się. Po dziesięciu latach, tuż po tragicznej śmierci ojca Kate wraca w rodzinne strony, już jako dojrzała kobieta. Testament ojca powoduje, że musi uporać się z bolesną przeszłością i ułożyć sobie relacje z byłym mężem, który obecnie przejął stery w jej rodzinnej firmie.

To pierwsza część miniserii "Koło przyjaciół" ale powiązania pomiędzy poszczególnymi książkami są tak nikłe, że z powodzeniem można każdą z powieści potraktować jako odrębną całość.

"Punkt zapalny" zachęcił mnie nazwiskiem autorki ale również niecodzienną scenerią. Tłem historii miłosnej jest środowisko saperów, czyli temat większości ludzi zupełnie obcy ale tak się składa, że mam w bliskiej rodzinie osobę, która wyburzaniem wybuchowym zajmowała się czynnie przez cały okres swojej kariery zawodowej i w tej dziedzinie jest szanowanym ekspertem. Z jego opowieści coś tam o temacie wiem. Dlatego z jeszcze większą ciekawością wzięłam się za czytanie. Może nie powinnam się czepiać, bo to po pierwsze powieść, czyli fikcja literacka, a po drugie romans, więc nie ma co oczekiwać cudów i dużej zgodności z realiami ale muszę. Mogłabym się ograniczyć wyłącznie do ocenienia fabuły, konstrukcji książki, ogólnego jej odbioru itp. ale jak to śpiewał klasyk: "czasami człowiek musi inaczej się udusi".

Mogłyby być w tej książce smoki albo latające pawiany i byłoby to zupełnie akceptowalne dla mnie ale jeśli ktoś się bierze za jakiś temat, realną dziedzinę życia i nie pisze o tym w konwencji fantasy lub science fiction, a na zupełnie serio, to powinien choć odrobinę się przyłożyć do tego, żeby jego twórczość była wiarygodna i zwyczajnie nie robić z czytelnika idioty. Zobrazuję problem za pomocą cytatu ze strony 72 (rozdział 10, jakby koniecznie ktoś chciał sprawdzić). Ten fragment mnie dobił i sprawił, że ręce opadły mi wraz z majtkami: "Zawsze tak było, ale śmierć Sama nie pozostała bez konsekwencji. Na świecie jest tylko sześć firm zajmujących się wyburzaniem wybuchowym, a PDI jako jedynej nigdy dotąd nie zdarzył się wypadek. Nie licząc firmy Nicka, która jest nowa, więc nie można brać jej pod uwagę". Książka ukazała się w roku 2000. Autorka próbuje wcisnąć kit czytelnikowi, że komercyjnych firm świadczących usługi wyburzeniowe za pomocą pirotechniki jest sześć na świecie. Dosłownie: sześć, z czego tylko jednej nigdy nie zdarzył się wypadek, co też jest bzdurą totalną. Podręcznik dla saperów opisujący wyburzanie kominów metodą stosowaną w książce Putney ukazał się w 1928 r. w Polsce. Dynamit to wynalazek datowany na 1867 r. Czyli wniosek prosty, już wtedy ludzie znali i stosowali powszechnie tę metodę. Dalej autorka usiłuje nam wmówić, że to Corsi w latach 70-tych XX w. był pionierem wyburzania wybuchowego. Niestety nie znalazłam odpowiedniego fragmentu, wynika jednak z niego, że mało kto przed książkowym Corsim wpadł na to jak stosować tę metodę, dlatego mamy tylko sześć firm na świecie. No przykro mi ale tak piramidalnej bzdury dawno nie czytałam. Nawet gdybym nie miała zielonego pojęcia o temacie, a mam nikłe, to nie uwierzyłabym w tę bzdurę. Biedni Norwegowie, jak budowali Lærdalstunnelen (najdłuższy tunel drogowy na świecie), w latach 90-tych, to musieli popylać z dłutem i świdrem. Chyba mam też efekt Mandeli i pamiętam jakąś alternatywną rzeczywistość, bo oglądałam we wczesnych latach 90-tych na VHSie wyburzenia, które mój wujek osobiście przeprowadził. A o górnikach, którzy stosują tę metodę od dobrych kilkudziesięciu lat to nawet nie wspomnę. Tak naprawdę to wyburzanie wybuchowe w samej Polsce robi bardzo dużo osób od wielu lat. Powstał o tym nawet program telewizyjny, serial: "Wyburzacze". Owszem, to dość hermetyczne środowisko i raczej prestiżowe ale nie jest to tak niespotykane, jak sugeruje autorka. Nie wiem, może tam miała być inna liczba, może tłumacz coś przeoczył? A może autorka uważa USA za cały świat? Trudno mi uwierzyć, że Putney walnęła takiego babola i nikt go nie wyłapał. Tym bardziej, że sam proces zakładania ładunków i wyburzanie opisała naprawdę dobrze. Nawet gdyby wziąć pod uwagę, że chodziło o komercyjnych saperów, to i tak się narracja kupy nie trzyma, bo nawet w latach 90-tych było tych firm znacznie więcej. Nie mogę uwierzyć, że ta książka ukazała się w 2000 r. Naprawdę nie było w okolicy żadnego sensownego człowieka, który by jej wytłumaczył co i jak? W podziękowaniach zwraca się do Przedsiębiorstwa Wyburzania Kontrolowanego wiec chyba jakiś człowiek znający się na rzeczy parę szczegółów jej zdradził. Nie rozumiem. Jeśli chciała, żeby Corsi byli prestiżowi, wystarczyło napisać, że ich firma jest jedną z najlepszych w swej dziedzinie, nie podając żadnych szczegółów i liczb. Czy to dyskwalifikuje autorkę? Pewnie nie ale jest to dobitny przykład, że nawet doświadczony i ceniony autor może zrobić kardynalny błąd. Jest to też "case study" dla młodych adeptów pióra, pokazujący w jaki sposób nie pisać o tematach, o których nie ma się zielonego pojęcia. W dużym skrócie: nie znasz się, pisz najogólniej jak się da albo nie opisuj wcale i pozostaw szczegóły w domyśle czytelnika. Różne głupoty czytałam w romansach ale po tym musiałam ochłonąć na kilka dni, bo te herezje Putney przebiły wszystkich harlequinowych tajkunów z wymyślonych państw na Bliskim Wschodzie.

Wracając zaś do kwestii głównej mam wrażenie, że ta książka odstaje poziomem mocno od innych autorstwa Putney. Styl jest chwilami kulawy, a sceny zbyt skrótowe. Wydarzenia rozpisane są zbyt lakonicznie. Na przykład wielka kłótnia rodzinna, kluczowa dla fabuły, opisana jest za pomocą suchych i zdawkowych dialogów, bez większego pola na emocje, bardziej to przypomina słaby hq, niż powieść dobrej autorki ze sporym dorobkiem i doświadczeniem. Brak opisów uczuć trochę psuje odbiór. Opisy w kulminacyjnych momentach są zbyt suche i dają za mało emocji, przez co trudno się wczuć. Może to kwestia wycięcia w polskiej wersji fragmentów książki? Trudno powiedzieć, gdy się nie zna oryginału. Za to gra retrospekcją wyszła świetnie. Przeplatanie wydarzeń obecnych z przeszłymi to był udany zabieg, bo czytelnik stopniowo poznaje przyczynę rozpadu związku Kate i Donovana, wczuwa się w ich relację i poznaje od podszewki sytuację.

W kwestii relacji między główną parą mam mieszane uczucia. Wątek przemocy domowej i znęcania się męża nad żoną jest dość karkołomny jak na romans. Nie jestem pewna czy to był dobry pomysł. Z jednej strony warto każdemu dać drugą szansę, jeśli się zmienił i przepracował swój problem ale z drugiej mam uczucie niesmaku. Uważam, że facet, który raz uderzył kobietę uderzy w przypływie nerwów ponownie, kwesta czasu. A Donovan naprawdę miał poważne problemy emocjonalne i nie wiem czy to możliwe, żeby ktoś zmienił się do tego stopnia, z kontrolującego, zaborczego i bijącego w idealnego misia i cudownego męża. Nie wiem czy to dobry pomysł uczynić toksycznego przemocowca bohaterem romansu. Mnie jego postać nie kupiła, podobnie jak Kate nie stała mi się bliska. Nadal nie rozumiem dlaczego ona nie powiedziała nikomu (poza bratem i przyjaciółką), prawdy przez 10 lat, dlaczego wciąż chroniła byłego męża? Niby wiadomo, niby ma to uzasadnienie psychologiczne ale naprawdę mnie to uwierało w tej książce. W ogóle uczuciowość tej powieści jest strasznie ciężka. Oboje byli zbyt emocjonalnie okaleczeni, żeby taki związek rokował. Wiadomo, to fikcja literacka, jednak każdą książkę filtruję przez prawdziwe życie i zastanawiam się co by było gdyby taka historia wydarzyła się naprawdę. Gdybym miała do czynienia w realnym życiu z taką sytuacją jak w powieści, doradzałabym definitywne zerwanie kontaktu z przemocowcem. Chyba nie wierzę w ich HEA i właśnie z tym mam największy problem w tej powieści.

Pozostałe elementy powieści są w porządku. Ani zbyt dobre, ani słabe. Jak na tak skromną ilość stron, książkę czytało się dość trudno, bo dużo w niej mnie uwierało. Z jednej strony doceniam ciekawe tło i próbę podjęcia trudnego tematu, jakim jest odbudowywanie zaufania do byłego męża przemocowca. Mam jednak wrażenie, że to wszystko za bardzo przysłoniło wątek romantyczny, że książka stała się przez to zbyt poważna, dziwna, wręcz niepokojąca w wymowie. Na pewno nie jest to lekka i przyjemna lektura. Dziwna. Nie wiem czy chcę czytać takie książki. Ocena za całokształt to 6/10.

PostNapisane: 29 marca 2022, o 13:08
przez Fringilla
I teraz weźmy pod uwagę to, że mało kto z nas ma wiedzę na tyle obszerną, aby wyłapywać błędy w więcej niż jednym zakresie (bo człowiek nie da rady) :P
Jestem ciekawa, gdzie jest źródło błędu, bo na początek bym szukała w tłumaczeniu... :niepewny: może nie ten termin, nie to słowo, nie ta specjalizacja...
herezje Putney przebiły wszystkich harlequinowych tajkunów z wymyślonych państw na Bliskim Wschodzie.

No widzisz, dla mnie nie, bo to, co w haeśżetach o ekonomi potrafią popełnić... :rotfl:

Hm, mam wrażenie, że trudniej jest napisać satysfakcjonujący czytelniczki romans współczesny niż historyczny, bo... romans historyczny (o czym wspomniałam akurat przy okazji Bridgertonów :P ma o wiele jaśniejsze zasady (tak, zbliżone do współczesnych hq) i inaczej acz bardziej przejrzyście konstruowane oczekiwania odbiorczyń...
Szerzej dzielimy wizję przeszłości niż mnogość indywidualnych wizji teraźniejszości/współczesności.

Wątek przemocy domowej i znęcania się męża nad żoną jest dość karkołomny jak na romans.

No i to po prostu dla mnie dyskwalifikuje jako romans czyli z przekonującym HFN/HEA :yeahrite:
doradzałabym definitywne zerwanie kontaktu z przemocowcem. Chyba nie wierzę w ich HEA i właśnie z tym mam największy problem w tej powieści.

No i to by było na tyle... :niepewny:
Po prostu nie do obrony.

To nie jest opakowane jako obyczajówka, studium a la no nie wiem Zaginiona dziewczyna, gdzie mamy do czynienia z thrillerem związkowym a toksyczność jest opakowana w "bohaterowie maja takie HEA, na jakie zasłużyli".

PostNapisane: 29 marca 2022, o 21:18
przez Kawka
Pełna zgoda Frin. Czuję, że muszę się odtruć po tej książce czymś lekkim i głupawym albo bajkowym, bo choć lubię dramaty i traumy w romansie, to ta książka mnie zmęczyła psychicznie.

PostNapisane: 29 marca 2022, o 21:44
przez Fringilla
Rany, przynajmniej przy jednym tytule "na nie" z kimś się mogę zgodzić :P
Bo ostatnio nagminnie ląduję w 1-osobowym klubie (Thalassa, Ashley i jej Rock Chick Regret aka Zniewalający opiekun) :hyhy:

A jeszcze nawiązując do naszej wcześniejszej wymiany zdań:
przy powyższym tytule Z dala od wrzosowisk może się jednak romansowo bronić moim zdaniem :]
Prawie jak nie ta sama autorka...

PostNapisane: 29 marca 2022, o 21:53
przez Kawka
Ponownie się zgadzam. Wrzosowiska jednak romansowo się bronią, choć tematyka też ciężka.

PostNapisane: 31 marca 2022, o 20:45
przez Księżycowa Kawa
Wtedy gdy czytałam, obronił się, jakoś w HEA nie wątpiłam; miało to sens. Myślę, że po części pomogło, że tyle lat minęło, przez co oboje się zmienili.
Miałam książkę w oryginale, ale pożyczyłam i nie odzyskałam.

PostNapisane: 31 marca 2022, o 20:48
przez Kawka
Ja mam tylko polskie wydanie z Ambera więc trudno stwierdzić kto zawinił.

PostNapisane: 31 marca 2022, o 20:57
przez Księżycowa Kawa
A ja już nie mam jak sprawdzić. I powtórka trochę kusi.

PostNapisane: 31 marca 2022, o 21:00
przez Fringilla
Księżycowa Kawa napisał(a):Wtedy gdy czytałam, obronił się, jakoś w HEA nie wątpiłam; miało to sens. Myślę, że po części pomogło, że tyle lat minęło, przez co oboje się zmienili.
Sądzę, że odbiór tez zalezy od momentu - dziś mam statystyki i ogólne kulturowe uwarunkowanie na obronę "faceci/ludzie się nie zmieniają, szczególnie wstawieni w ten sam schemat", kiedyś instynktownie byłam na nie.

Ale też: dodatkowym elementem, który zniechęcił mnie do fabuły, było to, że, o ile pamiętam, bohaterka nigdy nie powiedziała rodzinie, kto faktycznie był sprawcą rozpadu związku.
Czyli pozostał motyw ukrywania/zasłaniania przemocowca, co po prostu bardzo źle wróży.
To nie była opowieść o odkupieniu - wykazaniu, jak bardzo bohater przepracował problemy i faktycznie wchodził w relacje z otoczeniem w pełni otwarcie, gdzie było wiadomo, co ma na koncie.
To juz wcześniejszy o parę lat Jak stare wino lepiej sobie radziło z tymże przepracowaniem i przeproszeniem otoczenia za wybryki (bo to, porównując, jedynie wybryki były :]

Ale poprawcie mnie, jeśli pamięć zawodzi.

PostNapisane: 1 kwietnia 2022, o 22:37
przez Księżycowa Kawa
Zdaje się, że przydałoby mi się przypomnienie, jak tam było dokładnie. Ogólnie mam wrażenie, że Donovan przepracował swoje zachowanie, postępowanie; przynajmniej pozostało mi tak w pamięci.

PostNapisane: 1 kwietnia 2022, o 23:46
przez Kawka
Przepracowałz dobrze pamiętasz. Niemniejdla mnie to jest nieakceptowalne.

PostNapisane: 2 kwietnia 2022, o 03:02
przez Fringilla
Gdyby skutecznie przepracował, to by bohaterka nie ukrywała nadal przed rodziną...

PostNapisane: 2 kwietnia 2022, o 15:48
przez Kawka
Racja.
(Za krótki post)

PostNapisane: 2 kwietnia 2022, o 15:56
przez Fringilla
Swoją drogą przez ostatnie 20 lat tyle się zmieniło w podejściu do przemocy domowej...

PostNapisane: 4 kwietnia 2022, o 20:32
przez Księżycowa Kawa
Jakoś wtedy zrobiłam wyjątek dla Donovana. Chwilowo nie mam możliwości powtórki, aby to zweryfikować.

PostNapisane: 4 kwietnia 2022, o 21:12
przez Fringilla
I chyba wiele czytelniczek zrobiło, stąd szeroka ówczesnie dyskusja, bo mimo wszystko to Putney - koncept był przemyślany...
(ok, kwestie techniczne do weryfikacji tłumaczeniowej ;)

PostNapisane: 4 kwietnia 2022, o 21:45
przez Księżycowa Kawa
W sumie sama nie sądziłam, że będę w stanie zaakceptować taką historię; z reguły jestem na nie.

PostNapisane: 5 kwietnia 2022, o 17:49
przez Fringilla
Ja bym ją pewnie kupiła gdyby nie wspomniany element - dopuszczam romansową fantazję o odkupieniu, nawet jeśli to nie jest romans dla mnie (nie przepadam za motywem bohatera dopuszczającego się czegoś takiego). Tylko jednak pewne warunki muszą być spełnione, aby to pozostał romans, i tu nie były.

PostNapisane: 10 kwietnia 2022, o 22:20
przez Księżycowa Kawa
Chodzi o przemilczenie?

PostNapisane: 10 kwietnia 2022, o 22:33
przez Fringilla
Tak. Mega wpływa na dynamikę w relacji.

PostNapisane: 10 kwietnia 2022, o 22:35
przez Księżycowa Kawa
I teraz przydałoby się powtórzyć.

PostNapisane: 11 kwietnia 2022, o 20:44
przez Kawka
Księżycowa - powtarzaj, to tylko 260 stron.

PostNapisane: 12 kwietnia 2022, o 17:34
przez Księżycowa Kawa
Jak wspominałam, brak książki stoi mi na przeszkodzie.

PostNapisane: 27 lipca 2022, o 20:57
przez Księżycowa Kawa
Kawka napisał(a):Ten fragment mnie dobił i sprawił, że ręce opadły mi wraz z majtkami: "Zawsze tak było, ale śmierć Sama nie pozostała bez konsekwencji. Na świecie jest tylko sześć firm zajmujących się wyburzaniem wybuchowym, a PDI jako jedynej nigdy dotąd nie zdarzył się wypadek. Nie licząc firmy Nicka, która jest nowa, więc nie można brać jej pod uwagę".

Tylko że to nie było podane jako fakt, lecz subiektywna wypowiedź bohatera, który uważał, że liczy się sześć firm, reszta widocznie dla niego nie miała znaczenia. Zdarza się. Poza tym firma zajmuje się komercyjnym wyburzaniem, czyli to tylko jakiś wycinek i tego historia dotyczy, a całości. Dla mnie to nie brzmi rażąco.

A to, że Kate milczała, to jednak ma sens...

PostNapisane: 27 lipca 2022, o 21:07
przez Fringilla
Jaki? ^_^

PS Tak, ma sens, ale... :hyhy: