Michelle Martin "Miłość i fortuna"
Tess nie pamięta kim naprawdę jest. Kiedy była malutka została zabrana od biologicznych rodziców i wychowana na złodziejkę. Teraz, mając 25 lat jest mistrzynią w swoim fachu. Wraz ze wspólnikiem postanawia zrobić skok życia. W tym celu musi przekonać bogatą staruszkę, że jest jej wnuczką, którą porwano przed laty. Na drodze do realizacji tego planu staje sprytny prawnik - Luke Mansfield, przyjaciel rodziny.
Jest to jedna z tych książek, które dobrze się czyta ale nie pozostawiają po sobie wielu wspomnień. Fabuła jest dość prosta i przewidywalna. Od razu wiadomo jak to wszystko się skończy, a jednak sama droga do tego zakończenia jest dość przyjemna. Nie ma w tej książce wielkich dramatów, zaskoczeń, zwrotów akcji, czy przygód. To taki spokojny, zwykły, klasyczny romans. Wszystko w nim jest rozplanowane i napisane w klasyczny sposób. Pod względem warsztatu nie można się do niczego przyczepić, no może do pewnej skrótowości ale podejrzewam, że to zasługa tłumacza, który wyciął znaczną część książki. Część wątków wygląda na mocno okrojone.
Bohaterowie są naprawdę w porządku. Tess, mimo tego iż jest złodziejką, daje się polubić od samego początku. Luke też jest sympatyczny. Oboje pasują do siebie i choć ich relacja nie jest szczególnie pasjonująca, to jednak przyjemnie się czyta o ich romansie. Temperatura scen erotycznych jest dość wysoka ale bez przesady.
Jest to powieść, którą trudno mi zrecenzować, bo nie wyróżnia się szczególnie na tle innych, ani nie jest zła, ani wybitna. Po prostu dobra ale typowa.
Całość czyta się przyjemnie ale powieść nie pozostawia z uczuciem wielkiego zafascynowania i poczucia, że przeżyło się wielką przygodę. Raczej do niej nie wrócę, choć było naprawdę w porządku. Dla mnie 7/10.