Strona 1 z 1

Noc i dzień - Debbie Macomber (Kawka)

PostNapisane: 31 stycznia 2020, o 15:38
przez Kawka
Debbie Macomber „Noc i dzień”

Letty – szeregowa pracownica poczty bardzo martwi się o brata, który jest misjonarzem w Zarcero – małym państewku w Ameryce środkowej, gdzie właśnie wybuchło powstanie. Gdy amerykańskie władze odmawiają jej pomocy, postanawia sama ratować brata z opresji. W tym celu udaje się do Murphy’ego – najemnika, który mieszka opodal i prosi go o pomoc. Mężczyzna z wahaniem zgadza się podjąć niebezpiecznej misji, stawia jednak twarde warunki…

„Noc i dzień” niewiele się rożni od typowego harlequina, choć teoretycznie nim nie jest. Jest to druga część mini cyklu o agencji najemników Deliverance Company, niemniej można czytać obie książki osobno, bo wątki w nich poruszane są powiązane ze sobą dość luźno. W tej powieści autorka wzięła na warsztat kolejnych dwóch najemników – Murphy’ego i Jacka. Powieść jest wyraźnie podzielona na dwa główne wątki, opisujące losy tych przyjaciół i towarzyszących im kobiet. Bardziej wybija się wątek Letty i Murphy’ego ale jest przeplatany mniej rozbudowanym wątkiem Jacka i Marcie. Niestety, te historie w ogóle się ze sobą nie spinają w jedną całość. Równie dobrze, autorka mogłaby napisać dwie zupełnie różne książki. Nie rozumiem jaki cel przyświecał jej w łączeniu tych dwóch, zupełnie różnych historii, skoro bohaterów praktycznie nic nie łączy, poza tym że męska część bohaterów się ze sobą przyjaźni. Chwilami czułam się, jakbym czytała dwa rożne harlequiny, w dziwny sposób wymieszane ze sobą. Być może autorka połączyła te wątki, bo uznała, że historia Marcie nie była na tyle dobra, żeby przedstawiać ją w osobnej książce.

Poza ewidentną wadą, w postaci konstrukcji fabuły, jest też drugi minus. Otóż akcja. Mimo iż powieść zapowiada się na pasjonującą przygodówkę, pełna jest nieistotnych wątków (np. spotkanie z dziećmi i ich podróż do babci). Przez większość książki nie dzieje się nic ciekawego, a akcja się wręcz wlecze. Czytało się mi chwilami topornie, mimo zaledwie 191 stron i sporej ilości rozdziałów (co zazwyczaj dodaje dynamiki), ta książka się wlokła.

Watek miłości Letty i Murphy’ego jest nawet nieźle poprowadzony i ma sens, choć nie jest też wybitnie wciągający. Podobnie rzecz się ma z historią Marcie, choć tu muszę przyznać, że dałam się chwilami zaskoczyć (nie chcę spolerować). Bohaterowie są bardzo szablonowi, a Letty chwilami bywa irytująca. Oślo uparta, nie słucha nikogo i robi durnoty, bo taki ma kaprys. Wiele kłopotów, których można by uniknąć, spotyka bohaterów właśnie przez jej nieogarnięcie. Naprawdę, Murphy miał anielską cierpliwość. Aż mu chwilami współczułam, mimo iż to tylko wymyślona postać z książki.

Mam bardzo mieszane uczucia w związku z tą powieścią. Z jednej strony nie było dramatu, ale z drugiej, męczyłam się czytając ją. Poza tym, jak na romans, nawet przygodowy, za dużo jest brutalności.
Spoiler:
Nie tego oczekuję po romansie. Zdecydowanie nie tego.

Nie bardzo wiem jak ocenić tę książkę. Jest to taki dziwny przypadek powieści, która nie wiadomo czym naprawdę jest. Z jednej strony harlequinowa naiwność i cukierkowość, z drugiej czytelnik dostaje po głowie opisami masakry i wojennej zawieruchy. Trup się ściele, może nie gęsto ale na tyle często, żeby nie można było o tym zapomnieć i się zrelaksować. To jest jakaś dziwna hybryda dramatu wojennego z harlequinem. Chyba dam 5/10, bo warsztatowo było słabo, a i sama historia średnio interesująca. Bardzo dziwna książka.