Strona 1 z 1

Jak powietrze - Agata Czykierda-Grabowska (Fringilla) [SPOILERY!]

PostNapisane: 13 marca 2019, o 05:45
przez Fringilla
Obrazek
Jak powietrze
Agata Czykierda-Grabowska
Wydawnictwo: OMGBooks
Rok wydania: 2016

Opis okładkowy:
Pierwsza polska powieść new adult!
Zwykła dziewczyna, zwykły chłopak, niezwykła miłość.
Niektórym może się wydawać, że Oliwii niczego nie brakuje – przystojny chłopak, świetne studia, wieczory spędzane w warszawskich klubach. Ale gdy los stawia na jej drodze Dominika, w jego bursztynowych oczach dziewczyna dostrzega coś, czego nie dał jej wcześniej nikt inny.
Dominik mieszka w obskurnej kamienicy na Pradze i musi zajmować się młodszym rodzeństwem. W jego życiu nie ma miejsca na rozrywki ani nawet na marzenia.
Choć pochodzą z dwóch różnych światów, wkrótce okazuje się, że nie mogą bez siebie żyć. On przynosi jej długo oczekiwany spokój, ona jest dla niego jak powietrze.
Ale czy taka miłość ma szanse przetrwać?
Czy Dominik potrafi odciąć się od bolesnej przeszłości?
Czy da się żyć bez powietrza?


RECENZJA
TL;DR czyli w skrócie [UWAGA SPOILERY!]:
Autorka mnie nabrała i mimo bardzo przyzwoitych scen erotyczno-romantycznych nie polecam, bo koncept może w efekcie skrzywdzić osoby molestowane w realu (i chyba dlatego napisałam te recenzję).
A w ogóle to smutny to kraj, Polska.
Ale nie skreślam autorki, o ile dorobi się bardziej odpowiedzialnego kółka redaktorskiego.

Serio, dalej już nie musicie czytać :lol:

[Poniżej skrócona wersja (3 000 słów) moich notatek, więc jak gdzieś jakaś niejasność i nielogiczność - chętnie podyskutuję.]

******************************************************
UWAGA! DUŻO SPOILERÓW ORAZ TAKIE WYRAZY, JAK PREZERWATYWA, A NAWET BARDZIEJ ;)

Lubię książki, gdzie pojawia się postać, z którą mogę się identyfikować. Cieszę się, że w przypadku „Jak powietrze” spotkałam ją już na pierwszych stronach. To ta kobieta w średnim wieku, która nie spuszczała głównej bohaterki z oczu. Obserwuję cię, Oliwio, i już na początku poziom zaufania do ciebie – a przez to do autorki - okazuje się bardziej niż niski.

Przygotowałam się zarazem w kontekście zawiązania akcji na emocjonalnie satysfakcjonującą opowieść o dziewczynie w kryzysowym momencie swego żywota – potrącenie człowieka na pasach, gdy ma się czerwone światło, i to w środku dnia, to w moim kodeksie czyn wysoce naganny moralnie. Czyli zapowiada się super podróż: oto historia upadku i powstania oraz ogólnego emocjonalnego pozbierania się przez bohaterkę w pierwszej fazie dorosłości, która ukształtuje ją w znacznym stopniu na resztę życia. No czysta definicja New Adult.

I co? I figa.

Świetny pomysł

Rozumiem popularność tej książki – to sprawnie, choć w olbrzymim uproszczeniu (wyznaczniki gatunku to dopuszczają) przedstawione głębokie, wręcz obsesyjne, uczucie rodzące się między parą typowo-nietypowych jak na polskie realia romansowe bohaterów.

Oliwia, 21-letnia studentka z zamożnego domu na Żoliborzu, córka ordynatora szpitala, której matka zmarła parę lat temu, w wyniku lekko dramatycznych okoliczności spędza parę tygodni warszawskiego lata pomagając Dominikowi. Ten starszy o rok mechanik z Pragi i wychowankowi domu dziecka, ubiega się o opiekę nad osieroconym 5-letnim rodzeństwem. Wymuszoną bliskość aż chce się opatrzyć klasycznym tytułem „Za minutę pierwsza miłość”.
I to jest faktycznie „pierwsze prawdziwe uczucie” od strony emocjonalnej dla dziewczyny oraz i emocjonalnej, i fizycznej chłopaka.

Sądzę, że tajemnica sukcesu to założenie postaci głównego bohatera, wedle mojego doświadczenia odbiegającego w swym typie od preferowanego i gęsto występującego w polskiej kulturze popularnej. Dominik niestandardowo nie ma absolutnie żadnego doświadczenia w romantyczno-erotycznych relacjach z preferowaną płcią i jest rozkoszny jak szczenię: ufny, respektujący granice, opiekuńczy, nieagresywny, oddany, troskliwy wobec najbliższych i przede wszystkim komunikatywny (sic!). Bonusowo – samouk-artysta w wolnych chwilach z rozmarzeniem produkujący stosy portretów swej ukochanej, a jeszcze docenia kobiecą agresję w obronie swojej i rodzeństwa.

Serio, rozumiem atrakcyjność. W sumie – odkąd czytuję romansowe opowieści – jest to typ bohatera (sympatyczny i niearogancki) wzbudzający mą największą sympatię. Poszukiwanie takich bohaterów zresztą szybko wyprowadziło mnie ze sfery polskich romansów i, wnioskując z setek komentarzy, wciąż są oni u nas rzadko spotykani. I nie wiem tylko, czy to tylko kwestia odmiennych preferencji.

Dominik jest zarazem bezwarunkowo męski wg obowiązujących polskich standardów: wystarczająco przystojny mechanik z talentem, doceniany przez szefa i szanowany przez kolegów oraz praskich sąsiadów (wiadomo, proste nie jest), rzuci czasem brzydkim słowem, w razie potrzeby zażartuje sobie ze swoją dziewczyna z jej wagi i uważa, że fizyczna agresja to słuszna reakcja w obronie honoru swoich kobiet. Swoja drogą też chyba fizycznie niezniszczalny (bo co autorka fizycznie mu kazała wycierpieć przez te setki stron…).

Cud miód, a dalej tylko czuły acz namiętny seks, krok po kroku, bez pośpiechu i ze stałym dopytywaniem z jego strony o pozwolenie (jak na polskie realia), od muskania dłoni po rewelacyjną minetę za pierwszym podejściem (a jeszcze nie trzeba przypominać o prezerwatywie). Doceniam wykonanie, daję mocne 7 na 10. O tym więcej na koniec.

Dominik to chwila wytchnienia od uroczych macho playboyów w typie (ex)chłopaka Oliwii, Szymona – taki, co i z dobrego domu, i muskulatura z siłowni, i otoczeny paczką lojalnych męskich kolegów (co to wykonają za ich plecami mokrą robotę), i się pościga w drogim samochodzie, i doceniani przez płeć nadobną, i pocałuje bez pytania o zgodę, i w sumie „dobry chłopak”. Moje prywatne fuj, czyli rozumiem zapotrzebowanie czytelnicze – każdemu jego porno – ale macho-dobre-chłopaki to nie moja opowieść. Przy okazji podobnie za serce nie ujął mnie praski sąsiad Łysy – bycie porządnym człowiekiem wobec bliźnich to jeszcze nie powód dla mnie do rozpływania się „taki cham, ale w biedzie nie opuści”. Kurcze, na tym polega życie w zbiorowości i swoiste minimum przyzwoitości.
Przy okazji - jest w tej historii facet, którego programowo znielubiłam… Ale o tym dalej.

Jednak pomysł na postać Dominika to nie jej konstrukcja oraz realizacja – paradoks polega na tym, że to, co stanowi o sukcesie tej książki, jest zarazem jednym z głównych źródeł jej całkowitej porażki jako logicznej i pozytywnej opowieści.


… i totalna katastrofa

Mam z „Jak powietrze” na pieńku i mogłabym zatytułować ten tekst „5 powodów, dlaczego nigdy nie polecę jej czytelnikom poniżej 18-tki” (i nie chodzi o budowę zdań oraz liczbę powtórzeń), Żałuję niezmiernie, że sensownie opisany seks między bohaterami nie ratuje całości. Cholernie nam brakuje niepornograficznych i nie nadmiernie poetyckich opisów seksu w sytuacji, że użyję kalki z angielskiego, „entuzjastycznej zgody obojga uczestników”, bez używek, nadmiaru adrenaliny i problemów komunikacyjnych.
„Jak powietrze” było tak blisko, że tym bardziej boli, jak bardzo jednak nie...

Tu jednak nie o fabułę chodzi tak naprawdę, a o dwa problemy leżące u podstawy całej książki.
Jeden dotyczy wyboru przez autorkę formy narracji.
Drugi to próba uzasadnienia, czemu Dominik jest tym, kim jest.

Styl, język, narracja

Odnoszę wrażenie, że zespół redaktorski (jakkolwiek duży/mały) napracował się: pod względem językowym wszystko logicznie się układa (poza sceną jednego pocałunku, ale się czepiam) – bohaterowie są dobrze osadzeni w swojej przestrzeni, kolejność ruchów i zdarzeń jest zachowana, opisy (nawet jeśli chwilami zbyt szczegółowe) pomagają w zachowaniu logicznego ciągu i orientowaniu się w fabule. Ba, banalna rzecz, jak się wydostać z Pragi na Żoliborz, ma swoje trzy sekundy. To wymaga uporządkowania i dyscypliny – doceniam, nawet jeśli sam styl bardziej przypomina skrzyżowanie instrukcji z wypracowaniem 8-klasisty. Takie zabiegi sprawdzają się świetnie w pop-literaturze konsumowanej przez zmęczone umysły (stąd nieustająca popularność Diany Palmer i harlekinów – sama jestem mega fanką).

Konsekwentnie autorka używa słownictwa prostego, dialogi są mocno niewyszukane, a w tekście funkcjonuje wiele powtórzeń w opisach emocjonalnych stanów bohaterów oraz ich codzienności. Cóż, szczerze – rzadko w życiu spotyka nas „coś nowego” :D

Podsumowując, dla mnie to nie wady – taka konwencja i ja się na nią zgadzam, a jak będę potrzebować czegoś innego, to sobie znajdę.

Zarzut postawię w innym miejscu: narracja. Ok, metoda „jej/jego perspektywa” czyli skupianie się naprzemiennie na głównych bohaterach jest bardzo efektywna, naturalna i się ogólnie sprawdza.

Autorka jednak wplotła element wymagający dużego kunsztu, szczególnie (paradoksalnie) w literaturze popularnej. Te wszystkie małe wtrącenia „jeszcze nie wiedziała, że” to wskazówka, że istnieje wykładania, jak należy zrozumieć opowieść. W domyśle – istnieje tylko jedna interpretacja, i jest to interpretacja autorska. Bohaterowie są bezdyskusyjnie „tymi dobrymi” a ich miłość jest doskonała.
Tu nie ma miejsca na podróż głównej bohaterki, na co liczyłam na początku.
To przypowieść, że jeśli tylko pokochamy tego jednego jedynego, to wszystko się jakoś sklei samo, a w ogóle to wszyscy wokół są źli i los nas prześladuje, a my tacy biedni. Zero autorefleksji i przepracowania swych traum, motywacji i działań. Zero.

Niby drobiazg formy, a zmienia odbiór o 180 stopni. W takim właśnie kontekście zamiast „5 rzeczy, które by mogły być bardziej dopracowane, abym się dobrze bawiła, czytając” pojawia się „5 powodów, dlaczego nie polecę tej książki nastolatkom”.

Lista Czterech Dużych i Jednej Olbrzymiej Zgryźliwości

Co wzbudziło maksymalną irytację w przyswajaniu fabuły, gdy forma jej podania cały czas przypominała mi „ależ oni są super ludźmi, a to, co ich łączy jest zbawczo cudowne”:

1. To dziki kraj

Oliwia rozjeżdża człowieka na pasach, sama mając czerwone światło. Rany...
Wytłumaczenie? Bo irytacja (a taki w czarnym volvo to jeszcze gorszy). Przy czym dziewczyna ma na koncie fascynację nielegalnymi wyścigami (przy Moście Siekierkowskim… oj, to z mety u mnie olbrzymi minus – tu już prywatne zatargi) i wypadek.

Szczerze? Dobre zawiązanie akcji. Czytam więc, aby zobaczyć, czy ten kubeł zimnej wody i tak dalej… A tu...
Konsekwencje? Żadne. Odszkodowanie dla młodego chłopaka z dwójką małych dzieci na głowie i bez żadnego wsparcia? Zapomnij. Ktokolwiek pyta, czy Oliwia jest w sumie w stanie siadać za kierownicą? Hahaha. Policja/sąd? Jej… Chociaż punkty? Proszę… Dalej mamy ewentualnie przekomarzankę „Tylko nie podskakuj, bo przetrącę ci drugą nogę, hahaha”.
Żeby było zabawniej, pojawiają się opisy, jakim to Oliwia jest zdolnym i uważnym kierowcą… Ja się nie dziwię, że mamy w naszym kraju kierowców szybkich acz świetnych chyba już najwyższą liczbę ofiar wśród pieszych (i to na pasach!) na milion mieszkańców.
Skądś to się bierze.

Czy autorka daje do zrozumienia, że to patologia? Skądże! Wzruszmy się razem z Dominikiem: Szanowna Panienka Doktorówna raczy mu nawet jakoś pomóc (i wcale nie jest mega miła, raczej wystraszona) i jeszcze trylion razy trzeba za to podziękować.
Brak słów po prostu.

I tu pojawia się najmniej lubiana przeze mnie postać w tej opowieści: ojciec – porażka.

Szczękę zbierałam z podłogi długo. Ojciec nie pyta córki, gdy ta przywozi mu poturbowanego chłopaka, czy aby nie jej wina i może jakoś zgodnie z zasadami by trzeba sprawę załatwić (odszkodowani… takie tam). Ordynuje nogę w gips po pachwinę i niech sobie radzi delikwent. Swoją drogą to, jak Dominik jest mobilny przez całą opowieść… Dziwne... W każdym razie chłopak jest dla niego o tyle dalej ważny, o ile emocjonalnie satysfakcjonuje córuchnę.
Niech mnie ktoś wyprowadzi z błędu: tak robią normalni, porządni ludzie? I – przepraszam – jeszcze z rodziny żoliborskiego doktora? Znaczy: w literaturze eskapistycznej?
Nie interesuje mnie, że mu żona zmarła – z jego statusem idzie się na terapię i jakoś ogarnia, a nie stwarza moralnie okropne sytuacje.
Kolejny raz: zero autorefleksji. Ale cóż w tym dziwnego, skoro...


2. Oliwia jest przemocową kobietą

Dziewczyna ma problemy z komunikacją i jest agresywna (na marginesie: styl flirtowania ma jeden...). To nie jest urocze. Może wzbudzać zachwyt atak na kolesi, którzy pobili Dominika – to oddzielna kwestia, której nie chce mi się nawet omówić.

Jednak dla mnie akcja w przedszkolu przebija wszystko. Dla porządku: 5-letni kolega Borys przezywa Hanię, siostrę Dominika, Cyganką. Zostaje zaatakowany przez Kacpra, młodszego brata. Wywiązuje się bijatyka. Oliwia obstawia rodziców przezywacza (gdzieś w tle jest przedszkolanka… kurcze, nawet tej sceny nie ma w książce, a jest ważna) oraz – za ich plecami – grozi 5-letniemu dziecku, że mu „nogi z dupy powyrywa”. I jest z tego dumna.
Ja nie wiem, co powiedzieć… W pewnym sensie odpadłam w tym miejscu.

To, że potem Kacper jest chwalony przez oboje opiekunów (obrona honoru) to jeszcze nic – gdy przedszkolanka proponuje przepracowanie problemu, Dominik i Oliwia świadomie i na zimno kłamią, że już to zrobili i wytłumaczyli Kacprowi że agresja jest zła. Ciary na plecach.

Porażka mniejszego kalibru, ale uzupełniająca obraz, to to, jak sobie oboje radzą, gdy Kacper w reakcji na przypadkowe zniszczenie zabawki przez siostrę mści się na jej lalce. Gratuluję „realistycznego pokazania problemów wychowawczych”. Bo swoją drogą już widać, co się kryje za „męską dumą” i skrytością małego Kacpra. Jego słowa na zsiusianie się siostry też dają do myślenia. Jednak wszyscy grzecznie czekają, bo może mały z tego wyrośnie, otoczony bezwarunkową miłością.
Rany, scenka, w której Oliwia zaprasza Hanię do wspólnego przygotowania obiadu, nie jest nawet głupia i irytująca (dziewczynki do garów, chłopcy robią, co chcą) – jest nieskończenie smutna. Kacper zostaje sam.

Droga autorko, dlaczego nie lubi Pani kobiet i dzieci? I dlaczego tak Pani konstruuje narrację, że ma się ochotę do Pani bohaterów wysłać Barnevernet?

3. Oliwii problemy z komunikacją i nawiązywaniem relacji

To, jak bohaterka traktuje przyjaciółki – w kontraście do Szymona! - jest także smutne i obrazuje szerszy problem w całej opowieści: brak ważnych emocjonalnie postaci drugoplanowych. Wspomniane są dwie dziewczyny i obie okazują się na koniec „sukami” (Sonia faktycznie mocno nadwyrężyła zaufanie, ale nie była w tym sama). Przyjaźnie się kończą bezgłośnie, katharsis nie ma i nie będzie, a wręcz wydaje się źle widziane. Relacja z Szymonem, jej chłopakiem na początku książki, to jak element stanu depresyjnego – (chociaż jemu się wybacza, bo… tu chyba zastosowana została klisza „szlachetny Bad Boy”). Jak na jeszcze niedawno rozbijającą się – dosłownie – na nielegalnych wyścigach dziewczynę ta pustka wokół jest zastanawiająca. Wszystkie emocje są ładowane w Dominika.
Z jednej strony ta euforia”przy tobie ożywam” ma być romantyczna. Dobrze to nie rokuje. Ogólnie zakończenie – ultimatum ocierające się o szantaż emocjonalny oraz reakcja „Gdybym tylko mogła, wymazałabym z twojej głowy każde wspomnienie z tego okresu” wzbudza więcej niż niepokój.

O Oliwii w ogóle bardzo mało wiemy: co lubi, czym się interesuje, czemu ma warunek, co robi w wolnym czasie – pustka. Teoretycznie istnieje ojciec, który nagle doznaje nawrócenia – nie wiadomo, czemu. Jednak wszystko kończy się świetnie. To relacja dziwna po bliższym przyjrzeniu się. I to porównując z onirycznymi spotkaniami ze zmarłą matką (akurat sny Oliwii mogłyby być realistycznie przedstawionymi oznakami radzenia sobie z traumą, gdyby… ktokolwiek tutaj jakąś traumę przepracowywał). Cóż, okazuje się, że ogrodnictwo zastąpi wszystko. Żeby jeszcze wszyscy mieli ogród.

Oliwia nie potrafi rozwiązywać swoich problemów: aby zerwać z chłopakiem, musi nastąpić najpierw katastrofa, a w kłótniach z Dominikiem inicjatywa rozmowy wychodzi od niego.
Co ciekawe, w normalnej rozmowie nie potrafi prawić komplementów wprost (ani przyjmować) – ok, to może być „urocze”, ale dla mnie jest też boleśnie typowe dla polskich romansów: bohaterki muszą mieć niską samoocenę albo z grzeczności zinternalizować przekonanie o swoich wadach.
To agresywne przekomarzanie się mnie nie bawi w tym całym kontekście – jest jak ciągła wymiana zdań z Łysym z Pragi: niby zabawnie, ale służy jako samoobrona i budowanie pozycji w relacji z potencjalnie niebezpiecznym osobnikiem i wywołuje raczej nerwowy uśmieszek niż szczery śmiech.

A zarazem jezyk bohaterki zmienia się diametralnie w sytuacjach najbardziej intymnych. Jakby pojawiła się jakaś inna Oliwia… Ale o tym w podsumowaniu.

4. Pusty świat

Rozumiem, że format niejako zmusza do skupienia się na głównej relacji między bohaterami, jednak tu mamy do czynienia z ludźmi bez przyjaciel – a raczej nic o tym nie wiadomo. Ok, istnieją przypadki preferujące znikomą liczbę osób wokół (patrzę w lustro), jednak to nie z taką sytuacją mamy tu do czynienia.

O Oliwii słów kilka padło już wyżej, ale mamy tez Dominika. Jedyną osobą, z którą wydaje się on mieć jakąś emocjonalną więź, jest znajoma z dzieciństwa, Paulina. Wygląda to jednak na więź toksyczną, nawet jeśli z perspektywą zmian na lepsze („Pani Autorko, czemu nie lubi Pani kobiet?”). Szef to szef – po prostu wygląda na doceniającego dobrego pracownika (chociaż jestem ciekawa, jak tam nasz bohater jest zatrudniony… ale ok, może kiedy indziej). Koledzy z roboty to „cześć-cześć”. Łysy i spółka to, hm, po prostu dobrzy sąsiedzi w stylu „musimy sobie pomagać (częstsze w kamienicy na Pradze niż grodzonym osiedlu – na marginesie mojego doświadczenia ;)
Straszliwych „onych” z opieki nigdy nie widzimy, a przecież w miarę normalnym świecie(wiem wiem...) to powinna być ekipa wspierająca chłopaka i dzieciaki w stopniu przynajmniej zauroczonej przedszkolanki.

W życiu Dominika nie pojawia się żadna figura wspierającego dorosłego, nawet w ramach wspomnień - wychowawcy, pedagoga, nauczyciela, terapeuty. A zarazem chłopak buduje bezproblemowo tak naprawdę relacje z e wszystkimi wokół i wszyscy go lubią i cenią, a opieka nad bliźniętami przypada mu brew początkowym zapowiedziom bezproblemowo.
Tak, romanse to fantastyka, ale i fantastyka ma swoje logiczne ramy.

Ogólnie nic Dominika na dłuższą metę z ludźmi poza Oliwią i rodzeństwem nie łączy.
Ok, wiem, ma traumę, deficyt zaufania itp. To wobec tego… rany, powinno rzutować na to, jak buduje związek z Oliwą. I ten związek, ta emocjonalna zależność, to „wszystko albo nicość”i „tylko śmierć nas rozłączy” (jak rodziców Oliwii) rokuje jak najgorzej, chociaż sprzedawane jest jako apogeum miłości doskonałej (że niby cudownie mieć tylko siebie).

Co ciekawe – to podejście jest bardziej widoczne w przypadku Oliwi (chociaż ciężar jej traumą śmierci kochającej matki oraz dystansu emocjonalnego pogrążonego we własnej depresji ojca nie jest porównywalny z bagażem jej chłopaka). Dominik za każdym praktycznie razem inicjuje rozmowę i wbrew pozorom nie ma większych problemów z podzieleniem się własnymi demonami z przeszłości.

Co prowadzi do punktu ostatniego:

5. Skrzywdzić Dominika

I to jest największy ból w konstrukcji opowieści, czyli dlaczego pomysł na bohatera staje się źródłem porażki całej książki.

Mamy skrzywdzonego człowieka w roli rekwizytu: zgwałcone i niekochane dziecko wykorzystane do stworzenia „chłopaka idealnego”. To opowieść o tym, jak wszystko, co Dominika spotkało (a to same złe rzeczy) pozwoliły mu stać się „tym jedynym” dla Oliwii. Co na to wskazuję? Paradoksalnie: sielskość relacji bohaterów. Dominik zachowuje się na 5+ pod każdym względem.
Błędy, jakie popełnia w relacji z Oliwią są a) typowe (zazdrość /niepewność w kontekście Szymona) i b) rozwiązywalne („Co zrobiłem źle?” jest prawie automatyczną reakcją; w tej relacji boczy się Oliwia).

Rany… Ale po kolei.

Przyczyna braku romantyczno-erotycznego doświadczeń Dominika – chłopaka idealnego bo nietkniętego – to trauma z dzieciństwa, a konkretnie „niewydolna wychowawczo matka”, migracja po różnych rodzinach zastępczych od 4 roku życia. pobyt w domu dziecka i seria gwałtów, jakich doświadczył w wieku 11 lat. No bo z jakiego innego powodu „normalny chłopak” (sic!) po raz pierwszy pocałuje dziewczynę dopiero po 20.? Niby logiczne.

Rany, to ma nawet świetny potencjał: i pod względem przedstawienia rozwoju/dorastania bohatera(-ów), i angstowy (źródło dramatu i trudności budowy zaufania), a nawet edukacyjny - umiejętnie poprowadzona opowieść może pomóc osobom z podobnymi doświadczeniami oraz pragnących takich ludzi zrozumieć i wspierać.
Jednak to szalenie delikatna sprawa i stwierdzę nawet, że za poważna, aby ją potraktować tak, jak została potraktowana w „Jak powietrze”. Taka trauma niesie ze sobą konsekwencje bardzo różne, zawsze, i nie jest to tylko problem „jaka normalna dziewczyna na mnie spojrzy”. W jakim cudownym wymiarze osoba z takim bagażem, bez praktycznie wsparcia kogokolwiek (sic!) ląduje praktycznie bez blizn i emocjonalnych problemów, bez żadnych objawów na dłuższą metę (że o sferze seksu nie wspomnę)?

Wychodzi na to, że autorka potrzebowała znaleźć uzasadnienie dla bohatera prawiczka (jak ja nie lubię tego słowa) i na chybił trafił wyszukała w miarę logiczny pozornie powód.

Nie wymagam od książkę z półki „jak powietrze” obszernych opisów terapii i zmagań, jednak totalna próżnia w ich miejsce oraz brak zaadresowania problemu to totalne przestrzelenie – ktoś totalnie nie odrobił lekcji. Jeżeli już sięga się po tak odważne rozwiązania fabularne, trzeba je dobrze zaadresować i zasygnalizować potencjalne i realne zagrożenia dla „miłości, która wszystko przezwycięży”. A w ogóle gdzieś tam istnieje ryzyko, że książka będzie edukować, jak się traktuje ludzi z takim doświadczeniem. Brrr...

Dominik nie jest tu w konsekwencji nawet papierowym niedopracowanym bohaterem – jest jedynie zbiorem uroczych cech i reakcji zachwycających Oliwię, jak filmiki z labradorami (których - tych filmików – w 99,99% nie znoszę, ale to nie o tym opowieść ;)

Niestety na dłuższą metę podobnie potraktowane zostało jego rodzeństwo – takie urocze, takie dobrze wychowane, takie kochające (takie ładne… a nie to tylko Hania jest ładna, bo Hania nie ma ponadto żadnych innych cech – urocze dziecko)… dwójka 5-letnich dzieci po śmierci babci oraz w trakcie procesu przyznawania nastoletniemu bratu praw opiekuńczych wychodzi z tego bez szwanku. Ech.
Niby zazdrość, ale jednak smutek.

Światełko w tunelu

W czasie lektury miałam ciągłe wrażenie, że autorka zgrabnie rozpracowała wątek erotyczny, a potem niestety poczuła się zmuszona do doklejenia fabuły – stąd cała katastrofa opisana powyżej. I powstała mieszanka przedziwna.

Wrócę do koncepcji „Dwie twarze Oliwii” – bohaterka nie tylko mówi, ale wręcz myśli inaczej w intymnych sytuacjach. Nieodmiennie przychodziły mi na myśl te stosy pochłanianych przeze mnie fanfików anglojęzycznych. Cenię je za rozpracowywanie i eksperymentowanie (często, ekhm, grupowe) – także w ramach fandomów – jak powinny wyglądać współczesne romanse i erotyka: m.in. zagadnienie zgody i komunikacji, sygnalizowanie potrzeb i granic, okazywanie emocji oraz savoir vivre w ramach seksu. Tu autorka zdawała bardzo dobrze sobie radzić, i pod względem językowym, i fabularnym. Osobiście zabrakło mi tylko rozmowy o antykoncepcji i (w przypadku Oliwii) stanu zdrowia, ale już na plus zaliczam bezproblemowe pojawienie się prezerwatywy w scenie pierwszego razu. I jestem ciekawa, skąd wynika brak rewanżu, jeśli chodzi o seks oralny ;)

Na marginesie: gdybym jednak zobaczyła tę książkę w rękach osoby nieletniej, to bym zwróciła uwagę na problematyczne zagadnienie depilacji Oliwii ;)

Nie jest więc tak, że wszystko, co najgorsze, o tej książce mogę powiedzieć. Dla mnie po prostu zabrakło jeszcze z pięciu sczytać pomysłu i wykonania – może jakieś rozsądne fanki i redaktorki wytknęłyby olbrzymie niedociągnięcia samej koncepcji. I zadały pytanie: „Autorko, ale czy ty na pewno chcesz udzielać kazania o wiecznej toksycznej miłości zamiast po prostu opowiedzieć historię dwojga młodych potarganych ludzi z dużym potencjałem na stworzenie zdrowej relacji? I z dużą dozą emocjonalnie satysfakcjonującego seksu?”.

Aktualnie mam małe zaufanie do autorki, jeśli chodzi o stworzenie pozytywnej opowieści bez nieświadomego (mam nadzieję!) wykorzystywania molestowanych dzieciaków. Wierzę, że to ignorancja oraz uwięzienie w polsko-romansowych kalkach (m.in. sposób traktowania dzieci i prawa, agresja i problemy komunikacyjne) i brak jednak redakcji. Z tego się wychodzi.
Zarazem to, jak rozpracowała erotyczny wątek, napawa pewną nadzieją, i dlatego nie zarzekam się, ze nigdy więcej nie sięgnę po jej książki.

PostNapisane: 14 marca 2019, o 11:32
przez Viperina
Przeczytałam z uwagą. Szacun za analizę. Tym bardziej ją doceniam, że książki i tak bym nie przeczytała (nie lubię NA i nie czytuję romansów polskich autorek).

PostNapisane: 14 marca 2019, o 12:21
przez •Sol•
Analiza pierwsza klasa :P
Mnie ta książka to podobała się chyba właśnie dlatego, że nie analizowałam ;)
Odniosę się dokładnie na pewno, tylko muszę jeszcze przeanalizować analizę raz albo dwa, żeby głupot nie popisać :D

PostNapisane: 14 marca 2019, o 22:02
przez Fringilla
To zbiór notatek robioneych w procesie czytania :rotfl:
Więc na luzie totalnym - jakby polemika, to proszę bardzo :D

PS ja tak niestety czytam i dlatego nie piszę recenzji prawie w ogóle :hyhy:

PostNapisane: 23 kwietnia 2019, o 21:10
przez Księżycowa Kawa
Podoba mi się Twoja analiza.

W mojej pamięci „Jak powietrze” Agaty Czykierda-Grabowskiej zapisało mi się pozytywnie, a to, że wcześniej miałam pewne zastrzeżenia, jakoś uleciało mi z pamięci.
Pozostałe, które czytałam, uważam za słabsze. Tylko „Adam” się wyróżnia, lecz końcówka nieco kuleje.

PostNapisane: 25 kwietnia 2019, o 03:07
przez Fringilla
Ja dzielnie przeczytałam chyba wszystkie opinie, jako dało się wygrzebać na Forum (dzięki, Sol ;) i stąd też mocny wątek "rozumiem, że może się podobać" ;)
I to będąc, jak Viperyna, nie-fanką (nie mylic z antyfanką) a) NA b) szczególnie po polsku :P

PostNapisane: 25 kwietnia 2019, o 14:27
przez Księżycowa Kawa
Dana książka, dana historia może wywoływać rozmaite reakcje. Niekiedy czasem coś czytam, co dobrze wchodzi, nie zauważając pewnych rzeczy, a potem nieoczekiwanie trafia się opinia innej osoby, która zwraca uwagę na elementy, które dotąd przechodziły w milczeniu...

PostNapisane: 25 kwietnia 2019, o 15:29
przez Fringilla
Naturalne w odbiorze ;)
I dlatego czasem większą przyjemność sprawia mi czytanie recenzji: spory krytyczne zabawniejsze od samej opowieści bywają.
PS A szczególnie w przypadku, gdy dzieła nie czytałam/oglądałam.

Ja się na przykład strasznie cieszę, że minął mi etap "Ojej, a jak inni sensownie zniszczą mój odbiór dzieła, co wtedy zrobię, zrujnowane młodość i dzieciństwo" :lol:

PostNapisane: 25 kwietnia 2019, o 20:07
przez Księżycowa Kawa
Racja, np. ten pseudo erotyk tej, co zechciało się być znaną autorką.
A ja czasem czytam opinię i zastanawiam się, czy naprawdę czytaliśmy to samo, bo pojawiają się tak ogromne rozbieżności.

PostNapisane: 25 kwietnia 2019, o 22:07
przez Fringilla
I to jest fajne - takie spisanie protokołu rozbieżności :P