Penny Jordan „Miłość, honor i zdrada”
Claudia i Garth są ludźmi sukcesu. Oboje z powodzeniem prowadzą własne firmy, mają pieniądze i cieszą się powszechnym poważaniem, wychowali też wspaniałą córkę - Tarę. Wydawać by się mogło, że są dla siebie stworzeni, jednak przed dziesięcioma laty rozwiedli się. Teraz dorosła Tara oznajmia, że bierze ślub ze swym ukochanym, nie wiedząc, że tym samym uruchamia lawinę zdarzeń. Claudia i Garth będą się musieli zmierzyć z przeszłością, do której niekoniecznie chcą wracać.
Sięgając po tę książkę nie wiedziałam w zasadzie czego się spodziewać, bo z jednej strony lubię książki Jordan (mimo czasem ambiwalentnych uczuć do jej twórczości), to z drugiej, nie przepadam za bohaterami romansów po 40-stce, mającymi za sobą rozwód i rozczarowanie miłością. Niemniej, sięgnęłam i nie żałuję. Wręcz przeciwnie – było znacznie lepiej niż przypuszczałam ale może po kolei…
Po pierwsze – fajni bohaterowie. Ona ma 45 lat, on już 51 ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, bo po bohaterowie byli po prostu sympatyczni. Byli też bohaterowie poboczni, w tym córka głównej pary, a poza tym, autorka umiejętnie zastosowała retrospekcję, przez co udało się uniknąć nudnych opisów porozwodowych rozterek bohaterów, czyli czegoś, za czym nie przepadam i co w moim odczuciu zazwyczaj wychodzi autorkom kiepsko.
Po drugie – konstrukcja fabuły. Powieść zaczyna się tu i teraz, kiedy bohaterowie są już doświadczonymi przez los ludźmi, którzy wiele przeszli. Potem jednak akcja przenosi się w lata młodości Claudii i Gartha. Czytelnik ma możliwość poznać ich kiedy byli jeszcze niewinni i naiwni, pełni marzeń. Potem następuje kilka ważnych dla fabuły zwrotów akcji, które zostały wcześniej zasygnalizowane (nie będę spojlerować), przez co cały czas książka trzyma w ciekawości. Wprost nie mogłam się oderwać.
Po trzecie – wątki poboczne. Zazwyczaj u Jordan to najsłabszy punkt. Ma ona tendencję do wciskania na siłę sporej liczby bohaterów i opisywania dokładnie losów ich bliższych i dalszych krewnych i robienia tym podobnych dygresji od dygresji, które sprawiają, że jej książki, pomimo świetnego pomysłu, bywają przegadane i chwilami wręcz nudne. W przypadku „Miłość, honor i zdrada” autorce udało się powściągnąć te zapędy i dodała tylko kilka osób, których wątki na szczęście nie zostały rozwleczone i to tylko dodało uroku książce. Ci bohaterowie sprawili, że było ciekawiej, pełniej, wielowątkowo ale równocześnie nie nudno, bo cały czas na głównym planie byli Garth i Claudia oraz ich córka, czyli dokładnie tak, jak według mnie, być powinno.
Po czwarte – klimat. To duży plus. Czytając tę książkę, która została wydana w 1998 r., poczułam ten specyficzny klimat starego, dobrego harlequina. Było emocjonująco, wzruszająco, chwilami ckliwie, czasami nieprawdopodobnie, bajkowo, dramatycznie i ogólnie to wszystko sprawiło, że bardzo mi się całość podobała. Ta opowieść wręcz sama się czyta. Zazwyczaj staram się nie nastawiać na coś konkretnego przed lekturą ale zawsze mam jakieś mgliste wyobrażenie (zazwyczaj zbudowane na podstawie opisu z tyłu książki albo poprzednich doświadczeń z daną autorką). Tym razem Jordan mnie zachwyciła. Zupełnie się tego nie spodziewałam.
Po piąte – wyważenie. Zazwyczaj mam jakiś problem z Jordan, albo czegoś jest u niej za dużo albo za mało. W tym przypadku było w sam raz. Odpowiednia ilość stron do tej historii, ani za mało, dzięki czemu nie wyszedł konspekt, ani za dużo, przez co fajnie i szybko się mi czytało. Odpowiednia ilość emocji – na tyle sporo, żeby trzymać w zainteresowaniu, ale bez przesady, żeby poczuć się zmęczonym nadmiarem. Tak jest ze wszystkim, od humoru i atmosfery, po sceny erotyczne. Wszystkie wątki rozwiązane i nie zostawiają poczucia niedosytu, wszystko wyjaśnione i dopełnione. Warsztatowo bez większych zgrzytów. To solidny kawał prozy. Jeśli były jakieś wpadki, to zaangażowana w czytanie ich nie zauważyłam. Ta książka wywołała we mnie sporo emocji, czyli zrobiła dokładnie to, co dobry romans powinien. O ile miałam poważne zastrzeżenia do np. „Silver”, „Gry”, czy „Lilii wśród cierni”, to tutaj naprawdę nie potrafię znaleźć większych wad.
Podsumowując – ta powieść to takie trochę brzydkie kaczątko – z pozoru wydaje się, że to nic szczególnego ale po bliższym poznaniu można dostrzec jej wartość. Polecam każdej miłośniczce dobrych, starych harlequinów, bo ta książka ma właśnie taką atmosferę. Dla mnie 9/10.