Zanim zostaliśmy nieznajomymi - Renee Carlino
Napisane: 1 lipca 2018, o 20:43
Nie wie4m czy tych kilka zdań nadaje się na recenzję, ale jeśli kogoś to zachęci, to może i racja
Zanim zostaliśmy nieznajomymi mnie w pewien sposób urzekło. Zupełnie nie spodziewałam się czegoś tak ciepłego, miłego i sympatycznego. Historia dwójki ludzi, którzy spotykają się po piętnastu latach przerwy. Przerwy, do której doprowadziły okoliczności i pewna kobieta, która lubiła postawić na swoim. Minęli się, choć od początku przyszłość była im pisana. Przez naście lat żyli, cieszyli się mniej lub bardziej, próbowali sobie ułożyć życie na nowo. Nie do końca im się to udało, ale nie z ich winy, bo wbrew wszystkiemu pozostali wierni drodze jaką rozpoczęli po rozstaniu. Spotykają się przypadkiem, a kiedy odkrywają, że te lata rozłąki w pewien sposób nic nie znaczą, coś się wali/rodzi/dzieli/łączy. I choć żadne z nich nie ma na to wpływu, nie do końca potrafią poradzić sobie z nowym życiem, relacjami, otoczeniem. I w sumie nie wiadomo jak zakończyłaby się historia, gdyby nie pewna osóbka.
Historia mocno słodka i co dla mnie było dziwne i zaskakujące, mimo sporego bagażu bólu i nieszczęścia, to optymistyczna historia. Nawet jeśli spojrzeć w przeszłość na lata, które spędzili oddzielnie. Nie ma w nich goryczy, złośliwości, nieprzyjemności ludzi, którzy zostali skrzywdzeni przez kogoś czy coś. Są normalni i zwykli, próbują żyć nie zapominając o przeszłości.
Obawiam się, że niejedna osoba może narzekać, że nuda, że nic się nie dzieje, że to jakiś bezsens, ale to jej problem. Bo i ile w zwykłej historii nie można odnaleźć bajki, to chyba wypada tylko czytać bajki.
Bardzo mi się podobała cała opowieść, jej sposób opowiedzenia, podział na cztery części, w sumie przemilczenie czasu kiedy bohaterowie nie byli razem. Tak, może jest za słodko, może za szybko, ale na Boga czekali tyle czasu, dajmy im teraz zaznać szczęścia.
Jak na moje oko to jedna z tych historii, które mogły przydarzyć się gdzieś niedaleko nas. Taka, której bohaterowie, kiedy skończyła się nienajszczęśliwiej dla nich, nie obnoszą swojego smutku wokół, ale godzą się z nim, żyją dalej. Może z tego powodu wydała mi się taka „ludzka” taka „po prostu”.
Polubiłam bohaterów, choć nie ukrywam, że Grace jest fantastyczna. To ona w pewien sposób „trzyma” tę opowieść. I w sumie ona doprowadza do jej zakończenia.
A Ash? Nie ma jej wiele, ale to córka godna swojej matki. Nawet odważniejsza, bardziej bezpośrednia, bardziej pewne siebie. Może gdyby Grace miała w sobie tę siłę, którą ma w sobie jej córka, spotkanie młodych zakończyłoby się inaczej.
Matt? Bywały momenty, kiedy miałam ochotę nim potrząsnąć. Matko!!! Ale ja dałam radę tego nie zrobić, a on wybronić się od tego trząchania.
W sumie wszyscy dali radę.
Nawet Monika.
Na wakacje, na poprawę humoru, na kilka godzin dobrej zabawy, polecam.
Nawet bez tych powodów, też POLECAM
Zanim zostaliśmy nieznajomymi mnie w pewien sposób urzekło. Zupełnie nie spodziewałam się czegoś tak ciepłego, miłego i sympatycznego. Historia dwójki ludzi, którzy spotykają się po piętnastu latach przerwy. Przerwy, do której doprowadziły okoliczności i pewna kobieta, która lubiła postawić na swoim. Minęli się, choć od początku przyszłość była im pisana. Przez naście lat żyli, cieszyli się mniej lub bardziej, próbowali sobie ułożyć życie na nowo. Nie do końca im się to udało, ale nie z ich winy, bo wbrew wszystkiemu pozostali wierni drodze jaką rozpoczęli po rozstaniu. Spotykają się przypadkiem, a kiedy odkrywają, że te lata rozłąki w pewien sposób nic nie znaczą, coś się wali/rodzi/dzieli/łączy. I choć żadne z nich nie ma na to wpływu, nie do końca potrafią poradzić sobie z nowym życiem, relacjami, otoczeniem. I w sumie nie wiadomo jak zakończyłaby się historia, gdyby nie pewna osóbka.
Historia mocno słodka i co dla mnie było dziwne i zaskakujące, mimo sporego bagażu bólu i nieszczęścia, to optymistyczna historia. Nawet jeśli spojrzeć w przeszłość na lata, które spędzili oddzielnie. Nie ma w nich goryczy, złośliwości, nieprzyjemności ludzi, którzy zostali skrzywdzeni przez kogoś czy coś. Są normalni i zwykli, próbują żyć nie zapominając o przeszłości.
Obawiam się, że niejedna osoba może narzekać, że nuda, że nic się nie dzieje, że to jakiś bezsens, ale to jej problem. Bo i ile w zwykłej historii nie można odnaleźć bajki, to chyba wypada tylko czytać bajki.
Bardzo mi się podobała cała opowieść, jej sposób opowiedzenia, podział na cztery części, w sumie przemilczenie czasu kiedy bohaterowie nie byli razem. Tak, może jest za słodko, może za szybko, ale na Boga czekali tyle czasu, dajmy im teraz zaznać szczęścia.
Jak na moje oko to jedna z tych historii, które mogły przydarzyć się gdzieś niedaleko nas. Taka, której bohaterowie, kiedy skończyła się nienajszczęśliwiej dla nich, nie obnoszą swojego smutku wokół, ale godzą się z nim, żyją dalej. Może z tego powodu wydała mi się taka „ludzka” taka „po prostu”.
Polubiłam bohaterów, choć nie ukrywam, że Grace jest fantastyczna. To ona w pewien sposób „trzyma” tę opowieść. I w sumie ona doprowadza do jej zakończenia.
A Ash? Nie ma jej wiele, ale to córka godna swojej matki. Nawet odważniejsza, bardziej bezpośrednia, bardziej pewne siebie. Może gdyby Grace miała w sobie tę siłę, którą ma w sobie jej córka, spotkanie młodych zakończyłoby się inaczej.
Matt? Bywały momenty, kiedy miałam ochotę nim potrząsnąć. Matko!!! Ale ja dałam radę tego nie zrobić, a on wybronić się od tego trząchania.
W sumie wszyscy dali radę.
Nawet Monika.
Na wakacje, na poprawę humoru, na kilka godzin dobrej zabawy, polecam.
Nawet bez tych powodów, też POLECAM