Strona 1 z 1

Ostatnia prawdziwa love story - Brendan Kiely (Ancymmonnekk)

PostNapisane: 27 września 2017, o 16:37
przez Ancymonek
Obrazek

Sensem życia jest nauczyć się kochać.
Tak mawia Dziadzio. Dla siedemnastolatków Hendrixa i Corriny, których poza wiekiem łączy jedynie poczucie samotności, brzmi to jak kolejny tekst popowej piosenki, która ma przekonać młodych, że życie tak naprawdę nie jest do kitu. No dobra, a zatem miłość. Jasne.
Sprawa z Corriną wygląda tak – adopcyjni rodzice tłamszą ją, usiłując ukształtować na kogoś zadowalającego i przewidywalnego, kogoś takiego jak oni. A ona kocha muzykę i wypatruje wszelkiej okazji, by się wyrwać i stać tym, kim naprawdę chce. Choć sama jeszcze nie wie kim.
A Hendrix? Hendrix jest fajny. Jest trochę poetą, trochę outsiderem. Jego tata nie żyje, a mama żyje pracą. Jedyną prawdziwą rodziną jest dla niego Dziadzio, który go wychował, ale ten w szybkim tempie przegrywa z Alzheimerem. Hendrix składa dziadkowi niemożliwą do spełnienia obietnicę – że zabierze go na wzgórze, gdzie po raz pierwszy pocałował żonę, nim choroba odbierze mu pamięć o miłości jego życia.
Pewnej upalnej, lipcowej nocy Hendrix i Corrina postanawiają zaryzykować wszystko. Kradną samochód, wyciągają Dziadzia z apartamentów dla seniorów, na tylną kanapę ładują psa zwanego Starym Grzmotem i wyruszają w podróż przez cały kraj z Los Angeles do Nowego Jorku. Ścigani przez rodziców, lekarzy dziadka, a także policję, Hendrix i Corrina mogą na własną rękę się przekonać, czy Dziadzio ma rację twierdząc, że jedynymi historiami, jakie przetrwają są historie miłosne.

***
Dziwna była ta książka. Właściwie dziwna to złe słowo - niewykorzystana. Pomysł dobry, ale z wykonaniem gorzej. Nie napiszę, byście omijali tę książkę szerokim łukiem. Przeczytanie jej może nie da efektu w stylu “jakie to było beznadziejne”, ale na pewno pozostawia czytelnika z poczuciem niedosytu i jakiejś zmarnowanej szansy. Na moje szczęście, nie jest to książka, przez którą nie mogę w nocy spać, więc nie będę zionąć ogniem z mordem w oczach i ze słowami cisnącymi się na usta w stylu “jak można było coś takiego zrobić”. Jedyne co czuję względem tej książki, to wrażenie, jakby mnie ktoś oszukał. Zabrał mi coś cennego i nie umiał się tym zaopiekować, nie umiał wykorzystać w pełni tkwiącego potencjału.

Narracja jest prowadzona w pierwszej osobie, cały czas koncentrując się na głównym bohaterze. Teddy, 17letni chłopak, jest uroczy na swój nieśmiały i nieporadny sposób. Polubiłam go pomimo wszystko i bardzo mu kibicowałam, aż do końca opowieści.
Corrina, główna bohaterka była irytującą postacią. Rozumiem odwagę, zadziorność, upartość, ale u niej zakrawało to wszystko na głupotę i było lekko przesadzone. Piękny głos, talent muzyczny i znajomość starych rockowych kawałków niestety nie sprawiła, że polubiłam ją choć trochę. Może gdybym zagłębiła się w jej umysł, gdyby narracja była prowadzana również z jej strony, to byłoby mi łatwiej ją rozumieć.

Jest jeszcze Dziadzio. Ujmujący starszy pan, były żołnierz, chorujący na Alzheimera.
Wszyscy wybierają się w długą podróż, mając na celu miejsce, które Dziadzio łączy ze swoją ukochaną, zmarłą żoną. Raz jeszcze, zanim choroba zabierze mu najpiękniejsze wspomnienia starszy pan chce wrócić tam, gdzie mieszkał ze swoją ukochaną, gdzie wziął ślub, pierwszy raz ją pocałował i słuchał starych przebojów. Gdzie był szczęśliwy.

Ach i jest jeszcze pies (jakbym miała wybierać między bohaterką a psem, to cóż.. wybrałabym zwierzę).

Wszystko byłoby fajnie, gdyby tak bardzo wszystko nie było niedokończone, niedomówione, zakończenie niby trochę jasne a jednak nie do końca wiadomo o co chodzi.

Myślę, że autor zamiast opisów przyrody, domów i dróg mógł bardziej zainwestować w dialogi i uczucia bohaterów. Język jakim napisana jest ta książka potrafił mnie zmęczyć, tak po prostu. Nie lubię, kiedy autorzy używają nazbyt złożonych zdań. Może się nie znam, może to świadczy o talencie i kunszcie autora, ale chwilami, zwłaszcza na początku musiałam czytać jedno zdanie po trzy razy.
Podsumowując pomysł bardzo dobry, wykonanie średnio udane.
Taka 5+/10.

PostNapisane: 27 września 2017, o 16:45
przez Dorotka
A widzisz, czyli jednak dobrze mi się wydawało, że ta książka może mi nie podpasować. A miałam na nią wielką ochotę i długo się wahałam czy jej jednak nie nabyć. Ale na całe szczęście tego nie zrobiłam, bo teraz byłabym bardzo, ale to bardzo zawiedziona. Dzięki za ostrzeżenie.

PostNapisane: 27 września 2017, o 17:55
przez Ancymonek
Ja też miałam na nią wielką ochotę i pokładałam w niej chyba za dużą nadzieję i miałam zbyt wiele oczekiwań. Książka nie jest zła, ale ta niejasna końcówka i irytująca bohaterka psują całość.

A szkoda, bo autor miał naprawdę dobry pomysł na książkę ;)

PostNapisane: 7 października 2017, o 21:30
przez Lucy
Ja miałam na nią strasznie ochotę ,ale po recenzji jakby balon z nadzieją pękł :czeka: