Na jej miejscu - Adele Parks (Janka)
Napisane: 21 lipca 2016, o 21:21
Adele Parks "Na jej miejscu"
Tytuł oryginalny: "The Other Woman's Shoes"
Data pierwszego wydania: 2003
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania polskiego: 2007
Oprawa: miękka
Liczba stron: 420
To na pewno jest romans, ale jest inny niż inne, bo dużo bardziej realistyczny, prawie jak powieść obyczajowa. Bajkowość też się pojawia, ale realizmu i opisów szarej rzeczywistości jest więcej lub się bardziej rzuca w oczy.
Dwie siostry prowadzą bardzo różne życie. Starsza, Martha, ma mężą, Michaela, dwoje maleńkich dzieci (dwuletniego synka i dziesięciomięsięczną córeczkę) i dom z ogrodem. Młodsza, Eliza, mieszka w wynajmowanym małym mieszkaniu Grega, swojego chłopaka, muzyka.
Książka opowiada o tym, co się wydarzyło w ciągu ośmiu miesięcy ich życia.
Tego samego wrześniowego dnia Marthę rzuca mąż, a Eliza odchodzi od chłopaka.
Mąż odszedł, bo stwierdził, że przestał ją kochać i nie jest już z nią szczęśliwy. Jednak było to kłamstwo i mydlenie oczu, bo tak naprawdę przerażony był odpowiedzialnością i zakresem obowiązków związanych z wychowywaniem dzieci. To był leniwy egoista, niedojrzały i myślący tylko o sobie. Zarzucił żonie, że stała się nudna i za mało rozrywkowa. Tylko że to on sam sprawił, że taka musiała być. Pracował długo, a wieczorami wychodził z domu na różne spotkania i nigdy nie zabierał jej ze sobą. Nie miał czasu na spędzanie go z żoną, której całe dnie kręciły się wokół obowiązków domowych i perfekcyjnego zajmowania się dziećmi. Nie miał też czasu dla dzieci. Wszystko w domu musiało być idealnie zadbane i podporządkowane mężowi. Np. niedzielne ranki Martha spędzała z dziećmi w kościele, a robiła tak nie dlatego, że była bardzo religijna, lecz by jej mąż, ten dupek, mógł się porządnie wyspać. Sklepy o świcie były jeszcze zamknięte, więc kościół był ich azylem. Nigdy się nie zdarzyło, by to on zajął się rano dziećmi i pozwolił jej się wyspać po nocnym wstawaniu do dzieci.
Po odejściu męża, Martha przeżyła szok. Zaczęła do niego wydzwaniać i błagać go by wrócił. Płakała, skomlała, płaszczyła się. Zmusiła go do umawiania się z nią raz w tygodniu na randki, ale nic to nie dało, bo on ją coraz gorzej traktował i coraz brzydsze rzeczy jej mówił.
Gdy wreszcie zrozumiała, że nie może na niego wpłynąć (ale w głębi duszy jeszcze wierzyła, że on zrozumie, co stracił, i wróci do domu) zaczęła zmieniaś swoje życie. Mniej nudnie się ubierać, regularnie spędzać czas sama bez dzieci, spotykać się z innymi osobami.
W grudniu na imprezie ze znajomymi w klubie salsy spodobał jej się młody (obcy) mężczyzna, poprosiła go do tańca, a potem już poszło szybko z górki. Umówili się, że będą swoimi kochankami, ale nie będzie to prawdziwy związek, bo będą mieli prawo do spotkań także z innymi osobami. Jack od razu zastrzegł, że lubi w łóżku różnorodność i jedna kobieta mu jej nie zapewni. Jednak spędzał z nią tak bardzo dużo czasu, że było jasne, że nie dałby rady obsługiwać jeszcze innych pań. To było jasne dla czytelnika, ale Marta, ta gapa, tego nie zauważyła. Robiła się pomału zazdrosna, a dokładnie od momentu, w którym zdała sobie sprawę, że udało jej się zakochać w Jacku i dlatego wolałaby mieć go na wyłączność. Pewnego dnia wyznała mu miłość, a potem były perturbacje na miarę prawdziwego romansu i wreszcie, w kwietniu, szczęśliwe zakończenie (poprzedzone prośbą męża o jej zgodę na jego powrót do domu oraz postanowieniem Jacka o wyjeździe na stałe z Londynu do Nowego Jorku).
Druga siostra, Eliza, pewnego dnia odkryła, że chciałaby prowadzić życie takie jak jej starszej siostry. Chce mieć odpowiedzialnego męża, płacącego składki emerytalne, zabezpieczoną przyszłość, dom i dzieci. Rozejrzała się po mieszkaniu Grega i stwierdziła, że nie chce dłużej mieszkać w tym syfie. Dlatego od niego odeszła i wprowadziła się do domu Marthy. Jakoś jej nie przyszło do głowy, że do robienia syfu potrzebne są dwie osoby i że jeśli Greg nie sprzątał i nie zmywał, to ona przecież mogła. Korona by jej chyba nie spadła.
Po odejściu od Grega zaczęła się spotykać z wolnymi znajomymi Marthy, jednak żadna z tych randek nie była zadowalająca, a najgorsza była ta, która skończyła się seksem. Jej wątek też zakończył się szczęśliwie. Ponieważ każdego mężczyznę nadal porównywała do Grega, to postanowiła sprawdzić, czy nie dałoby się do niego wrócić. A że Greg, mimo że minęło ponad pół roku, nie nawiązał żadnego innego stałego związku oraz w międzyczasie zaczął bardzo dbać o swoje mieszkanie, to się pogodzili i znowu zamieszkali razem.
W książce było bardzo dużo szarych i smutnych stron życia, no bo ten rozwód po dziesięciu latach małżeństwa, to całe biadolenie, żeby mąż wrócił i te przeróżne perturbacje miłosne - ale jednak wszystko było tam tak pozamiatane i pięknie uczesane, że aż nierealne.
Np. rozwód uda im się przeprowadzić bez pomocy prawników, bo nagle się dogadali i zaufali sobie, że nie będą się na sobie nawzajem mścić ani próbować oszukiwać finansowo. - Taa, jasne, a świstak siedzi i zawija sreberka.
Wszyscy tam byli tacy piękni. Siostry jedna niska, ale przepiękna, szczupła i super zgrabna, druga wysoka o wyglądzie super modelki. Mężczyźni tak cudnie zbudowani, te ramiona, te kaloryfery, te przepiękne twarze. A oczy! Co jeden to piękniejszy od najpiękniejszych ludzi na świecie. A dzieci jakie śliczne! Rekord świata.
I jeszcze do tego wszystkiego ten piękny i wielki penis Jacka! Szkoda, że nie policzyłam, ile razy w książce pani autorka podkreśliła, że był piękny albo że był wielki. No ale skąd miałam wiedzieć, że będzie o tym regularnie przypominać i warto liczyć. Penis był też duży, wspaniały, silny, prosty, symetryczny i pachniał czystością. O tym, że symetryczny, było dwa lub trzy razy, a że piękny i wielki, musiało być przypomniane czytelnikowi chyba po kilkanaście razy, jak nie więcej. Na początku się tym martwiłam, że penis Jacka jest wielki, no bo Martha była niska i mała i się bałam, że jak on ma 30 centymetrów, to wyrządzi jej krzywdę. Ale do końca ksiażki nic złego się w tej sferze nie wydarzyło, więc doszłam do wniosku, że ten piekny i symetryczny penis nie był wielki w pojęciu absolutnym, tylko wielki w porównaniu do tego, co w gaciach przechowuje prawdziwy mąż pani pisarki. Jeśli mąż ma np. 8 cm, to wielkie jej się może wydawać 12.
Ogólnie książka czytała mi się najpierw bardzo źle, szczególnie pierwsze 120 stron, a potem poszło lepiej. Odkąd Martha poderwała Jacka, było już zabawniej i milej. Najgorszy był okres jej skamlania o powrót męża.
Natomiast wątek jej siostry był całkowicie bez sensu. Odeszła od Grega, mimo że go kochała i wiedziała, że są dla siebie stworzeni. Nawet nie próbowała wcześniej porozmawiać z nim i ustalić, czy nie da się wprowadzić zmian w ich życiu i zachowaniu, które by jej pomogły żyć nadal w szczęściu u jego boku. To też była maksymalna egoistka i niedojrzała osoba, która nawet nie słyszała o chodzeniu w związkach na kompromisy, ale w książce nie jest to podkreślane. Pani Parks raczej sugeruje, że jej tak było wolno.
Na BiblioNETce ksiażka ma ocenę tylko 3,21 i jest najsłabiej ocenioną książką tej autorki, więc myślę, że można uogólnić, że nie będzie wielkiej straty, jeśli się jej nie przeczyta. Natomiast, jesli ktoś ma ochotę sprawdzić, czy ma mocne nerwy, to książka się do tego nadaje znakomicie. Uważam, że wykazałam się wielką konsekwencją działania, silną wolą, wytrwałością a nawet bohaterstwem, że doczytałam ją do ostatniego słowa.
Najpierw nie było mi wiadomo, o po co ta książka w ogóle została napisana i wydana. Ale jak się dłużej zastanawiam, to widzę, że ona jest o tym, że nie każdy, kto pozornie wygląda na dojrzałego, jest naprawdę dojrzały. O tym, że nie każdy, kto udaje osobę odpowiedzialną, taki jest. I że najbardziej nieodpowiedzialni zwalają winę na innych i doszukują się braku odpowiedzialności u partnera, zamiast u siebie.
I jeszcze o tym, że czasem gra się rolę w życiu, a nie naprawdę żyje swoim życiem, bo jest się w miejscu, w którym wcale się nie chce być.
Tytuł oryginalny: "The Other Woman's Shoes"
Data pierwszego wydania: 2003
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania polskiego: 2007
Oprawa: miękka
Liczba stron: 420
To na pewno jest romans, ale jest inny niż inne, bo dużo bardziej realistyczny, prawie jak powieść obyczajowa. Bajkowość też się pojawia, ale realizmu i opisów szarej rzeczywistości jest więcej lub się bardziej rzuca w oczy.
Dwie siostry prowadzą bardzo różne życie. Starsza, Martha, ma mężą, Michaela, dwoje maleńkich dzieci (dwuletniego synka i dziesięciomięsięczną córeczkę) i dom z ogrodem. Młodsza, Eliza, mieszka w wynajmowanym małym mieszkaniu Grega, swojego chłopaka, muzyka.
Książka opowiada o tym, co się wydarzyło w ciągu ośmiu miesięcy ich życia.
Tego samego wrześniowego dnia Marthę rzuca mąż, a Eliza odchodzi od chłopaka.
Mąż odszedł, bo stwierdził, że przestał ją kochać i nie jest już z nią szczęśliwy. Jednak było to kłamstwo i mydlenie oczu, bo tak naprawdę przerażony był odpowiedzialnością i zakresem obowiązków związanych z wychowywaniem dzieci. To był leniwy egoista, niedojrzały i myślący tylko o sobie. Zarzucił żonie, że stała się nudna i za mało rozrywkowa. Tylko że to on sam sprawił, że taka musiała być. Pracował długo, a wieczorami wychodził z domu na różne spotkania i nigdy nie zabierał jej ze sobą. Nie miał czasu na spędzanie go z żoną, której całe dnie kręciły się wokół obowiązków domowych i perfekcyjnego zajmowania się dziećmi. Nie miał też czasu dla dzieci. Wszystko w domu musiało być idealnie zadbane i podporządkowane mężowi. Np. niedzielne ranki Martha spędzała z dziećmi w kościele, a robiła tak nie dlatego, że była bardzo religijna, lecz by jej mąż, ten dupek, mógł się porządnie wyspać. Sklepy o świcie były jeszcze zamknięte, więc kościół był ich azylem. Nigdy się nie zdarzyło, by to on zajął się rano dziećmi i pozwolił jej się wyspać po nocnym wstawaniu do dzieci.
Po odejściu męża, Martha przeżyła szok. Zaczęła do niego wydzwaniać i błagać go by wrócił. Płakała, skomlała, płaszczyła się. Zmusiła go do umawiania się z nią raz w tygodniu na randki, ale nic to nie dało, bo on ją coraz gorzej traktował i coraz brzydsze rzeczy jej mówił.
Gdy wreszcie zrozumiała, że nie może na niego wpłynąć (ale w głębi duszy jeszcze wierzyła, że on zrozumie, co stracił, i wróci do domu) zaczęła zmieniaś swoje życie. Mniej nudnie się ubierać, regularnie spędzać czas sama bez dzieci, spotykać się z innymi osobami.
W grudniu na imprezie ze znajomymi w klubie salsy spodobał jej się młody (obcy) mężczyzna, poprosiła go do tańca, a potem już poszło szybko z górki. Umówili się, że będą swoimi kochankami, ale nie będzie to prawdziwy związek, bo będą mieli prawo do spotkań także z innymi osobami. Jack od razu zastrzegł, że lubi w łóżku różnorodność i jedna kobieta mu jej nie zapewni. Jednak spędzał z nią tak bardzo dużo czasu, że było jasne, że nie dałby rady obsługiwać jeszcze innych pań. To było jasne dla czytelnika, ale Marta, ta gapa, tego nie zauważyła. Robiła się pomału zazdrosna, a dokładnie od momentu, w którym zdała sobie sprawę, że udało jej się zakochać w Jacku i dlatego wolałaby mieć go na wyłączność. Pewnego dnia wyznała mu miłość, a potem były perturbacje na miarę prawdziwego romansu i wreszcie, w kwietniu, szczęśliwe zakończenie (poprzedzone prośbą męża o jej zgodę na jego powrót do domu oraz postanowieniem Jacka o wyjeździe na stałe z Londynu do Nowego Jorku).
Druga siostra, Eliza, pewnego dnia odkryła, że chciałaby prowadzić życie takie jak jej starszej siostry. Chce mieć odpowiedzialnego męża, płacącego składki emerytalne, zabezpieczoną przyszłość, dom i dzieci. Rozejrzała się po mieszkaniu Grega i stwierdziła, że nie chce dłużej mieszkać w tym syfie. Dlatego od niego odeszła i wprowadziła się do domu Marthy. Jakoś jej nie przyszło do głowy, że do robienia syfu potrzebne są dwie osoby i że jeśli Greg nie sprzątał i nie zmywał, to ona przecież mogła. Korona by jej chyba nie spadła.
Po odejściu od Grega zaczęła się spotykać z wolnymi znajomymi Marthy, jednak żadna z tych randek nie była zadowalająca, a najgorsza była ta, która skończyła się seksem. Jej wątek też zakończył się szczęśliwie. Ponieważ każdego mężczyznę nadal porównywała do Grega, to postanowiła sprawdzić, czy nie dałoby się do niego wrócić. A że Greg, mimo że minęło ponad pół roku, nie nawiązał żadnego innego stałego związku oraz w międzyczasie zaczął bardzo dbać o swoje mieszkanie, to się pogodzili i znowu zamieszkali razem.
W książce było bardzo dużo szarych i smutnych stron życia, no bo ten rozwód po dziesięciu latach małżeństwa, to całe biadolenie, żeby mąż wrócił i te przeróżne perturbacje miłosne - ale jednak wszystko było tam tak pozamiatane i pięknie uczesane, że aż nierealne.
Np. rozwód uda im się przeprowadzić bez pomocy prawników, bo nagle się dogadali i zaufali sobie, że nie będą się na sobie nawzajem mścić ani próbować oszukiwać finansowo. - Taa, jasne, a świstak siedzi i zawija sreberka.
Wszyscy tam byli tacy piękni. Siostry jedna niska, ale przepiękna, szczupła i super zgrabna, druga wysoka o wyglądzie super modelki. Mężczyźni tak cudnie zbudowani, te ramiona, te kaloryfery, te przepiękne twarze. A oczy! Co jeden to piękniejszy od najpiękniejszych ludzi na świecie. A dzieci jakie śliczne! Rekord świata.
I jeszcze do tego wszystkiego ten piękny i wielki penis Jacka! Szkoda, że nie policzyłam, ile razy w książce pani autorka podkreśliła, że był piękny albo że był wielki. No ale skąd miałam wiedzieć, że będzie o tym regularnie przypominać i warto liczyć. Penis był też duży, wspaniały, silny, prosty, symetryczny i pachniał czystością. O tym, że symetryczny, było dwa lub trzy razy, a że piękny i wielki, musiało być przypomniane czytelnikowi chyba po kilkanaście razy, jak nie więcej. Na początku się tym martwiłam, że penis Jacka jest wielki, no bo Martha była niska i mała i się bałam, że jak on ma 30 centymetrów, to wyrządzi jej krzywdę. Ale do końca ksiażki nic złego się w tej sferze nie wydarzyło, więc doszłam do wniosku, że ten piekny i symetryczny penis nie był wielki w pojęciu absolutnym, tylko wielki w porównaniu do tego, co w gaciach przechowuje prawdziwy mąż pani pisarki. Jeśli mąż ma np. 8 cm, to wielkie jej się może wydawać 12.
Ogólnie książka czytała mi się najpierw bardzo źle, szczególnie pierwsze 120 stron, a potem poszło lepiej. Odkąd Martha poderwała Jacka, było już zabawniej i milej. Najgorszy był okres jej skamlania o powrót męża.
Natomiast wątek jej siostry był całkowicie bez sensu. Odeszła od Grega, mimo że go kochała i wiedziała, że są dla siebie stworzeni. Nawet nie próbowała wcześniej porozmawiać z nim i ustalić, czy nie da się wprowadzić zmian w ich życiu i zachowaniu, które by jej pomogły żyć nadal w szczęściu u jego boku. To też była maksymalna egoistka i niedojrzała osoba, która nawet nie słyszała o chodzeniu w związkach na kompromisy, ale w książce nie jest to podkreślane. Pani Parks raczej sugeruje, że jej tak było wolno.
Na BiblioNETce ksiażka ma ocenę tylko 3,21 i jest najsłabiej ocenioną książką tej autorki, więc myślę, że można uogólnić, że nie będzie wielkiej straty, jeśli się jej nie przeczyta. Natomiast, jesli ktoś ma ochotę sprawdzić, czy ma mocne nerwy, to książka się do tego nadaje znakomicie. Uważam, że wykazałam się wielką konsekwencją działania, silną wolą, wytrwałością a nawet bohaterstwem, że doczytałam ją do ostatniego słowa.
Najpierw nie było mi wiadomo, o po co ta książka w ogóle została napisana i wydana. Ale jak się dłużej zastanawiam, to widzę, że ona jest o tym, że nie każdy, kto pozornie wygląda na dojrzałego, jest naprawdę dojrzały. O tym, że nie każdy, kto udaje osobę odpowiedzialną, taki jest. I że najbardziej nieodpowiedzialni zwalają winę na innych i doszukują się braku odpowiedzialności u partnera, zamiast u siebie.
I jeszcze o tym, że czasem gra się rolę w życiu, a nie naprawdę żyje swoim życiem, bo jest się w miejscu, w którym wcale się nie chce być.