It Happened One Wedding - Julie James (Liberty)
Napisane: 7 września 2015, o 17:38
It Happened One Wedding (FBI/US Attorney #5) Julie James
http://www.goodreads.com/book/show/1813 ... ne-wedding
Siadając do lektury It Happened One Wedding byłam przekonana, że będzie to książka co najmniej tak dobra jak Rock Hard Nalini Singh. To miał być inteligentny, mądry pozbawiony typowych dla gatunku wad, romans. Tę jakość miała gwarantować autorka, prawniczka z wykształcenia, która postanowiła akcję swoich książek umieścić dokładnie w środowisku prawniczym albo co najmniej około prawniczym. Wniosek z tego taki, że miałam dostać niegłupich, pewnych siebie, spełnionych, niejojczących bohaterów. Takie przekaz płynął ze wszystkich stron (zagranicznych), na których Julie James była recenzowana.
Na pierwszy rzut wzięłam nie pierwszą część, ale kolejną z serii. Uznałam, że jeśli jest tak dobrze jak piszą, to nie zawiodę się na którymś tam z kolej tomie. A poza tym blurb podchodził pod to, co lubię i czego szukam w romansie. Główna bohaterka, spełniona zawodowo finansistka, kilka miesięcy wcześniej odwołała swój ślub, ponieważ niedoszły pan młody ją zdradzał. Na nieszczęście, nim rany mają szansę się dobrze zagoić, jej siostra postanawia w tempie ekspresowym wyjść za mąż i wraz ze swoim narzeczonym angażują do pomocy swoje rodzeństwo. Rzeczone rodzeństwo to odpowiednio główni bohaterowie tej opowieści. Ich relacja od pierwszej chwili zbudowana jest na pewnej opozycji. Ona dobrze urodzona, bogata i wyrafinowana finansistka; on nie tak bogaty i dobrze urodzony, a do tego agent FBI(pewien posmak niebezpieczeństwa jest, ale tylko posmak). Ona poukładana, odpowiedzialna, z planami na przyszłość, już na etapie zakładania rodziny. On nadal nie gotowy do poważniejszego związku, wręcz zadowolony ze swego kawalerskiego stylu życia, może nie lekkoduch, ale na tyle lekko poprowadzony, by było w nim coś pociągającego. Seksowny ale nie obleśny.
Czyli wszystko powinno grać i śpiewać, a ja powinnam krzyczeć: „pięć gwiazdek” i rzucać się na kolejne książki JJ. Tylko, że …. nic z tego.
Ta książka to może nie największy zawód w tym roku, ale spore rozczarowanie na pewno.
Czytając brnęłam. I długo zastanawiałam się dlaczego ta książka na mnie nie działa choć powinna.
I chyba już wiem co się stało, choć to tylko moje przypuszczenia. I nie, nie jestem uprzedzona do pisarek z tytułem naukowym czy coś. Po prostu to tak bardzo tu widać.
Największym problemem tej książki jest wg mnie inteligentna autorka, która pisząc romans, postanowiła udowodnić, że jest dokładnie taka – inteligentna – a tym samym nie popełni tych wszystkich strasznych błędów tak często popełnianych w romansach, przez co gatunek ten powszechnie uważany jest za śmieciową, nic nie wartą grafomanię. W wyniku tegoż postanowienia dostajemy romans pozbawiony ikry, opowieść bez fabuły i bohaterów tak płaskich, że płaska kartka to przy tym Mont Everest. Zero akcji, fabuły, a przede wszystkim brak głębi i uczuć (a to największa zbrodnia w romansie). Choć, co zaskakujące, w tym pakiecie negatywów dostajemy zaskakująco dobre sceny erotyczne. To jakiś gigantyczny paradoks, żeby pisać tak dobre sceny seksu między tak źle napisanymi postaciami. Albo JJ jest tak dobra, albo to przypadek, albo powinna przestać się oszukiwać i zmienić gatunek na romans erotyczny.
Niestety albo stety (zależy od podejścia) tak już jest, że to co tworzy romans jako gatunek często stanowi jego największą wadę. Można podejść do tego jak JJ i wyciąć wszystko co drażni: rozemocjonowane bohaterki , przeżywające zawód miłosny (ale które są „jakieś” i z których emocjami jednak się w jakimś stopniu utożsamiamy) , wrednych i umartwiających się samców alfa (ale jacy fajni i seksowni !), często bezsensowne (ale jakie zabawne!) perypetie albo i całe fabuły. Można w zamian za to wrzucić postaci jak z kartonu, zupełnie nijakie (nawet imion nie pamiętam), ale zawodowo spełnione, istne wzorce do naśladowania. Okrasić ich perypetie (to słowo przesada w kontekście tej szczątkowej fabuły) zupełnie od czapy wepchniętymi scenami z ich życia zawodowego. Te sceny nic nie wnosiły, a wlokły się, że hej!. Miały chyba tylko na celu przypomnienie, że autorka WIE O CZYM PISZE, bo jest prawniczką. Można. Ale w efekcie otrzymamy pozbawiony błędów logicznych, ale NUDNY romans bardzo NUDNYCH ludzi i będzie dobrze jeśli nie zaśniemy od tej nudy w autobusie (co mnie się omal nie przydarzyło).
Podsumowując - można sobie darować. Albo przeczytać sceny seksu i resztę sobie darować. Bo sceny są fajne I jak ona to zrobiła – nie wiem
http://www.goodreads.com/book/show/1813 ... ne-wedding
Siadając do lektury It Happened One Wedding byłam przekonana, że będzie to książka co najmniej tak dobra jak Rock Hard Nalini Singh. To miał być inteligentny, mądry pozbawiony typowych dla gatunku wad, romans. Tę jakość miała gwarantować autorka, prawniczka z wykształcenia, która postanowiła akcję swoich książek umieścić dokładnie w środowisku prawniczym albo co najmniej około prawniczym. Wniosek z tego taki, że miałam dostać niegłupich, pewnych siebie, spełnionych, niejojczących bohaterów. Takie przekaz płynął ze wszystkich stron (zagranicznych), na których Julie James była recenzowana.
Na pierwszy rzut wzięłam nie pierwszą część, ale kolejną z serii. Uznałam, że jeśli jest tak dobrze jak piszą, to nie zawiodę się na którymś tam z kolej tomie. A poza tym blurb podchodził pod to, co lubię i czego szukam w romansie. Główna bohaterka, spełniona zawodowo finansistka, kilka miesięcy wcześniej odwołała swój ślub, ponieważ niedoszły pan młody ją zdradzał. Na nieszczęście, nim rany mają szansę się dobrze zagoić, jej siostra postanawia w tempie ekspresowym wyjść za mąż i wraz ze swoim narzeczonym angażują do pomocy swoje rodzeństwo. Rzeczone rodzeństwo to odpowiednio główni bohaterowie tej opowieści. Ich relacja od pierwszej chwili zbudowana jest na pewnej opozycji. Ona dobrze urodzona, bogata i wyrafinowana finansistka; on nie tak bogaty i dobrze urodzony, a do tego agent FBI(pewien posmak niebezpieczeństwa jest, ale tylko posmak). Ona poukładana, odpowiedzialna, z planami na przyszłość, już na etapie zakładania rodziny. On nadal nie gotowy do poważniejszego związku, wręcz zadowolony ze swego kawalerskiego stylu życia, może nie lekkoduch, ale na tyle lekko poprowadzony, by było w nim coś pociągającego. Seksowny ale nie obleśny.
Czyli wszystko powinno grać i śpiewać, a ja powinnam krzyczeć: „pięć gwiazdek” i rzucać się na kolejne książki JJ. Tylko, że …. nic z tego.
Ta książka to może nie największy zawód w tym roku, ale spore rozczarowanie na pewno.
Czytając brnęłam. I długo zastanawiałam się dlaczego ta książka na mnie nie działa choć powinna.
I chyba już wiem co się stało, choć to tylko moje przypuszczenia. I nie, nie jestem uprzedzona do pisarek z tytułem naukowym czy coś. Po prostu to tak bardzo tu widać.
Największym problemem tej książki jest wg mnie inteligentna autorka, która pisząc romans, postanowiła udowodnić, że jest dokładnie taka – inteligentna – a tym samym nie popełni tych wszystkich strasznych błędów tak często popełnianych w romansach, przez co gatunek ten powszechnie uważany jest za śmieciową, nic nie wartą grafomanię. W wyniku tegoż postanowienia dostajemy romans pozbawiony ikry, opowieść bez fabuły i bohaterów tak płaskich, że płaska kartka to przy tym Mont Everest. Zero akcji, fabuły, a przede wszystkim brak głębi i uczuć (a to największa zbrodnia w romansie). Choć, co zaskakujące, w tym pakiecie negatywów dostajemy zaskakująco dobre sceny erotyczne. To jakiś gigantyczny paradoks, żeby pisać tak dobre sceny seksu między tak źle napisanymi postaciami. Albo JJ jest tak dobra, albo to przypadek, albo powinna przestać się oszukiwać i zmienić gatunek na romans erotyczny.
Niestety albo stety (zależy od podejścia) tak już jest, że to co tworzy romans jako gatunek często stanowi jego największą wadę. Można podejść do tego jak JJ i wyciąć wszystko co drażni: rozemocjonowane bohaterki , przeżywające zawód miłosny (ale które są „jakieś” i z których emocjami jednak się w jakimś stopniu utożsamiamy) , wrednych i umartwiających się samców alfa (ale jacy fajni i seksowni !), często bezsensowne (ale jakie zabawne!) perypetie albo i całe fabuły. Można w zamian za to wrzucić postaci jak z kartonu, zupełnie nijakie (nawet imion nie pamiętam), ale zawodowo spełnione, istne wzorce do naśladowania. Okrasić ich perypetie (to słowo przesada w kontekście tej szczątkowej fabuły) zupełnie od czapy wepchniętymi scenami z ich życia zawodowego. Te sceny nic nie wnosiły, a wlokły się, że hej!. Miały chyba tylko na celu przypomnienie, że autorka WIE O CZYM PISZE, bo jest prawniczką. Można. Ale w efekcie otrzymamy pozbawiony błędów logicznych, ale NUDNY romans bardzo NUDNYCH ludzi i będzie dobrze jeśli nie zaśniemy od tej nudy w autobusie (co mnie się omal nie przydarzyło).
Podsumowując - można sobie darować. Albo przeczytać sceny seksu i resztę sobie darować. Bo sceny są fajne I jak ona to zrobiła – nie wiem