Waiting on You - Kristan Higgins (Viperina)
Napisane: 20 lipca 2015, o 18:36
Kristan Higgins Waiting on You (Blue Heron #3)
I oto skończyłam tom trzeci. Od razu na wstępie powiem, Auro, że nie, mnie Lucas nie wkurzał. W jakiś sposób mu współczułam, zwłaszcza pod koniec. Ale po kolei.
Colleen O'Rourke. Współwłaścicielka (z bratem bliźniakiem Connorem) miejscowego pubu. Singielka. Miejscowa swatka i jak wieść gminna niesie, także miejscowa dziewczyna nienajcięższego prowadzenia się. Bardziej na pokaz, niż faktycznie (wszak sama o sobie pisywała różne obsceniczności w męskiej toalecie pubu, z przyczyn, przyznam, dla mnie dość niepojętych, jeśli odrzucić klasyczne "na złość mamie odmrożę sobie uszy"). Colleen bowiem kochała w życiu jednego jedynego mężczyznę, którym był Lucas Campbell. Przelotnie miejscowy Upadły Anioł. Z wyglądu w każdym razie, bo w zasadzie Lucas jest dobrym, rzetelnym, solidnym chłopakiem, którego życie nie rozpieszczało. Matka umarła, ojca posadzili za dilerkę, gdyż usiłował dochodami z handlu narkotykami spłacić długi za leczenie matki. Starsza siostra prowadzała się z różnymi takimi i jest chronicznie samotną matką dzieciom. Lucas wylądował w Mannigsport w ostatniej klasie liceum, u stryja i ciotki, rodziców Bryce'a. Ciotka-wiedźma spod ciemnej gwiazdy nie cierpiała Lucasa - kojarzycie Harry'ego Pottera? Ten klimat mniej więcej, ze schowkiem pod schodami włącznie, tylko bez wuja Vernona i Dudleya, bo Bryce jest cudnej urody młodzieńcem (ach, te rodzinne geny), pogodnym radosnym, acz niewątpliwie po prostu pociesznym idiotą o złotym sercu. Wieczny chłopiec, później, w dorosłym życiu żadnej pracy nie utrzymał dłużej niż dwa miesiące.
No w każdym razie nasi bohaterowie zeszli się w romantycznych okolicznościach, kiedy to mianowicie Lucas uratował Colleen przed gwałtem ze strony napitych klasowych łobuzów. I tak to się toczyło przez kilka lat. Lucas wyjechał na studia, uprawiali miłość korespondencyjnie, spotykając się w każdym możliwym czasie, jak to u studentów. Colleen chciała szybko wyjść za Lucasa, ale Lucas chciał się najpierw ustawić. Skończyć studia, zacząć pracę, zarabiać pieniądze ("zdążyć pojechać do Tokio"). Później na skutek błędu Lucasa, który ukrył przed Colleen pewną niedotyczącą go informację, bo bał się jej powiedzieć, bo nie było okazji itd. Colleen pokłóciła się z Lucasem i go rzuciła. I dalej znów sploty fatalnych okoliczności, które nie pozwoliły naszym bohaterom być razem. Dość, że upłynęło 10 lat i rozwiedziony Lucas wrócił do Mannigsport, by być przy umierającym stryju.
W akcji oprócz naszej pary uczestniczą także Bryce i Paulline (córka króla kurczaków), których Colleen usiłuje zeswatać. Jest zabawnie, trochę nostalgicznie, trochę denerwująco (nie wytrzymałabym z Brycem dłużej niż pięć minut).
Auro, jestem bardzo ciekawa, co Cię aż tak rozdrażniło w Lucasie, bo ja rozumiem jego przesłanki, nie bardzo mógł postąpić inaczej (tak, tak, mógł nie iść do łóżka z Ellen, no ale poszedł, wszak Colleen go rzuciła, a z tego, co zobaczył, szans na powrót raczej nie było, zresztą on także miał przecież swoją dumę). Potem, pod koniec zareagował ostro, ale... powinna była mu powiedzieć. Jednak powinna była (chociaż rozumiem, że się bała). Zwróćmy uwagę, że to jest chłopak, który nie miał nic swojego, zawsze gdzieś był albo niemile widziany, albo nie u siebie. Tylko Colleeen była "jego", co zresztą jej powiedział. Przeżył jej mocno nadszarpniętą opinię, nie robił halo (oprócz natłuczenia facetowi po ryju) z informacji, że spała z połową facetów w miasteczku - przecież nie wiedział, że tak nie było, bo z nią o tym nie rozmawiał. Więc, please, powiedz, co Ci w nim aż tak nie leży...
Generalnie dla mnie kolejna fajna książka do przeczytania w wakacje.
8/10.
I oto skończyłam tom trzeci. Od razu na wstępie powiem, Auro, że nie, mnie Lucas nie wkurzał. W jakiś sposób mu współczułam, zwłaszcza pod koniec. Ale po kolei.
Colleen O'Rourke. Współwłaścicielka (z bratem bliźniakiem Connorem) miejscowego pubu. Singielka. Miejscowa swatka i jak wieść gminna niesie, także miejscowa dziewczyna nienajcięższego prowadzenia się. Bardziej na pokaz, niż faktycznie (wszak sama o sobie pisywała różne obsceniczności w męskiej toalecie pubu, z przyczyn, przyznam, dla mnie dość niepojętych, jeśli odrzucić klasyczne "na złość mamie odmrożę sobie uszy"). Colleen bowiem kochała w życiu jednego jedynego mężczyznę, którym był Lucas Campbell. Przelotnie miejscowy Upadły Anioł. Z wyglądu w każdym razie, bo w zasadzie Lucas jest dobrym, rzetelnym, solidnym chłopakiem, którego życie nie rozpieszczało. Matka umarła, ojca posadzili za dilerkę, gdyż usiłował dochodami z handlu narkotykami spłacić długi za leczenie matki. Starsza siostra prowadzała się z różnymi takimi i jest chronicznie samotną matką dzieciom. Lucas wylądował w Mannigsport w ostatniej klasie liceum, u stryja i ciotki, rodziców Bryce'a. Ciotka-wiedźma spod ciemnej gwiazdy nie cierpiała Lucasa - kojarzycie Harry'ego Pottera? Ten klimat mniej więcej, ze schowkiem pod schodami włącznie, tylko bez wuja Vernona i Dudleya, bo Bryce jest cudnej urody młodzieńcem (ach, te rodzinne geny), pogodnym radosnym, acz niewątpliwie po prostu pociesznym idiotą o złotym sercu. Wieczny chłopiec, później, w dorosłym życiu żadnej pracy nie utrzymał dłużej niż dwa miesiące.
No w każdym razie nasi bohaterowie zeszli się w romantycznych okolicznościach, kiedy to mianowicie Lucas uratował Colleen przed gwałtem ze strony napitych klasowych łobuzów. I tak to się toczyło przez kilka lat. Lucas wyjechał na studia, uprawiali miłość korespondencyjnie, spotykając się w każdym możliwym czasie, jak to u studentów. Colleen chciała szybko wyjść za Lucasa, ale Lucas chciał się najpierw ustawić. Skończyć studia, zacząć pracę, zarabiać pieniądze ("zdążyć pojechać do Tokio"). Później na skutek błędu Lucasa, który ukrył przed Colleen pewną niedotyczącą go informację, bo bał się jej powiedzieć, bo nie było okazji itd. Colleen pokłóciła się z Lucasem i go rzuciła. I dalej znów sploty fatalnych okoliczności, które nie pozwoliły naszym bohaterom być razem. Dość, że upłynęło 10 lat i rozwiedziony Lucas wrócił do Mannigsport, by być przy umierającym stryju.
W akcji oprócz naszej pary uczestniczą także Bryce i Paulline (córka króla kurczaków), których Colleen usiłuje zeswatać. Jest zabawnie, trochę nostalgicznie, trochę denerwująco (nie wytrzymałabym z Brycem dłużej niż pięć minut).
Auro, jestem bardzo ciekawa, co Cię aż tak rozdrażniło w Lucasie, bo ja rozumiem jego przesłanki, nie bardzo mógł postąpić inaczej (tak, tak, mógł nie iść do łóżka z Ellen, no ale poszedł, wszak Colleen go rzuciła, a z tego, co zobaczył, szans na powrót raczej nie było, zresztą on także miał przecież swoją dumę). Potem, pod koniec zareagował ostro, ale... powinna była mu powiedzieć. Jednak powinna była (chociaż rozumiem, że się bała). Zwróćmy uwagę, że to jest chłopak, który nie miał nic swojego, zawsze gdzieś był albo niemile widziany, albo nie u siebie. Tylko Colleeen była "jego", co zresztą jej powiedział. Przeżył jej mocno nadszarpniętą opinię, nie robił halo (oprócz natłuczenia facetowi po ryju) z informacji, że spała z połową facetów w miasteczku - przecież nie wiedział, że tak nie było, bo z nią o tym nie rozmawiał. Więc, please, powiedz, co Ci w nim aż tak nie leży...
Generalnie dla mnie kolejna fajna książka do przeczytania w wakacje.
8/10.