Kristan Higgins - The Perfect Match (Blue Heron #2)
Mam troszkę zmieszane (choć nie wstrząśnięte) uczucia. Otóż mianowicie jest dość irracjonalnie z psychologicznego punktu widzenia. Nie kupuję do końca bohatera. Ale ad rem.
Historia drugiej z sióstr Holland, Honor. Honor jest trzydziestopięcioletnią singielką, okazjonalnie spotykającą się z przyjacielem z dzieciństwa, Broganem. Taka z doopy wyjęta przyjaźń, w której, jak on, fotograf światowej sławy sportowych gwiazd, ma czas, to dzwoni, spotykają się i czasem idą też do łóżka. Honor go kocha i ciągle (od 17 lat, sic!) czeka, aż on się kapnie, że też ją kocha, padnie na kolana i ofiaruje jej wyśniony pierścionek z mega brylantem, który już sobie oczywiście upatrzyła. Zgodnie z radą najlepszej przyjaciółki (która okazuje się mega suką) Honor postanawia przestać czekać, gdy miejscowy lekarz, nasz przyjaciel gej Jeremy z poprzedniego odcinka (swoją drogą, w tej Ameryce to lekarze pierwszego kontaktu są bardzo wszechstronni, nawet badania ginekologiczne robią) zapowiada jej, że powinna postarać się o dziecko, bo ma trzydzieści pięć lat i jej jajeczka nie będą już młodsze. Honor udaje się zatem do Brogana, który jak raz postanowił wrócić do rodzinnej miejscowości i w niej osiąść (jak na fotografa sportowych gwiazd to dość egzotyczny pomysł), by przekonać go do małżeństwa. Usiłuje przy okazji być wampem, co kończy się dość kłopotliwą sceną z udziałem niedoszłych teściów. Koniec końców idą do łóżka, Honor proponuje Broganowi małżeństwo, Brogan popisuje się jedną z najbardziej burackich odmów romansowych ever (porównanie Honor do starej rękawicy bejzbolowej) i... game's over.
Na horyzoncie pojawia się Tom, nasz bohater. Trzy lata młodszy od Honor Anglik, inżynier mechaniki, nauczyciel matematyki w czwartorzędnej szkole wyższej położonej nieopodal. Oraz konkurencja św. Józefa, materiał do kanonizacji i zachowania na relikwie. Tom bowiem przyjechał do USA krajoznawczo, żeby obejrzeć parki narodowe. No ale zakochał się w niejakiej Melissie, zamieszkał z nią i jej dziesięcioletnim synem Charliem i został w USA. Niestety, po niespełna roku Melissa zginęła w wypadku samochodowym, Charlie wylądował u z lekka porąbanych dziadków (Tom chciał go przysposobić, ale dziadkowie się nie zgodzili), a Tom przeprowadził się "za Charliem". I w tej chwili ma stracić wizę, więc na gwałt potrzebuje rozwiązania, np. w postaci lipnego małżeństwa. Honor byłaby skłonna, z zastrzeżeniem, że może jednak spróbują być prawdziwym małżeństwem. I tak się to toczy.
Problem z prawdopodobieństwem postaci polega na świętej cierpliwości i bezgranicznej miłości, jaką Tom darzy Charliego. Charlie jest mega upierdliwym czternastolatkiem, wykazującym wszelkie najgorsze przejawy nastoletniego bólu doopy. Owszem, Charlie stracił matkę, wylądował u dziadków, którzy raczej go nie chcą i nie mają do niego podejścia, ojciec notorycznie go wystawia, ale... za to wszystko Charlie wyżywa się na Tomie. Który z an(g)ielską cierpliwością bierze to na klatę i czeka, aż Charlie się ocknie i znowu będzie go kochał. Tak, tak, często tak właśnie wygląda posiadanie na stanie rodzinnym nastolatka, ale... No Tom nie jest ojcem Charliego. Nie, nie chodzi mi o to, że nie jest jego ojcem biologicznym. Tom wychowywał Charliego przez niecały rok. Owszem, to był bardzo piękny emocjonalnie rok, a przynajmniej piękny co do emocji rodzicielskich, które w Tomie wzbudził Charlie. Ale na boginię, przez trzy następne lata Tom ugania się po USA za Charliem, zmienia pracę na gorszą, żeby być bliżej niego, planuje przestępcze fikcyjne małżeństwo, regularnie się z nim spotyka, a Charlie nie zaszczyca go nawet słowem, milczy, wzrusza ramionami, trzaska mu drzwiami przed nosem - w mieszkaniu Toma, w którym jedyny przyzwoicie urządzony pokój jest oczywiście pokojem Charliego. No przykro mi, ale nie kupuję tego. Także dlatego, że wcale nie uważam, żeby takie podejście było z korzyścią dla dziecka. Są granice. Ktoś powinien był w końcu Charliem potrząsnąć. Nikt nie potrząsnął, skończyło się dobrze, ale... bo ja wiem? No nie kupuję takich metod wychowawczych w perspektywie skutków długoterminowych.
Co do samej relacji Tom-Honor, to jest dość realistyczna, tak mogło być. Jest moment, w którym Tom, iście romansowo, zachowuje się jak rasowy idiota, ale przez większość czasu jest sensownym facetem. W końcówce klasycznie, czyli bodziec.
Aha, Auro, nie wiem, jak Ty, ale ja popłynęłam na opowieści o tym, jak Honor wzięła psa ze schroniska. Z reguły płynę na relacjach rodzicielskich, ale tym razem pozostałam dość chłodna.
Co do warstwy humorystycznej - było mniej zabawnie niż w pierwszej części (uśmiechnęłam się parę razy, ale ani razu nie roześmiałam się), na plus dość ożywcze i śmieszne rozmowy Honor z jej jajeczkami.
Ogólnie 7/10.