Rock Chick Redemption - Kristen Ashley (Księżycowa Kawa)(rewela)
Napisane: 20 lutego 2015, o 01:35
Roxie’s on the run from a bad boyfriend who will not catch the hint that it is o-v-e-r. She’s in no mood for love at first sight, but when her eyes fall on Hank, it’s trouble from the get-go. Roxie tries to hold Hank at arms length but Hank wants to be a closer (as in, a lot closer). Roxie’s trouble catches up with her and Hank wants to help but Roxie knows in her heart that she’s no good for a white hat guy. The problem is no one agrees with her, especially her crazy hippie best friend Annette or her parents; the even crazier small-Indiana-town Herb and Trish. Toss into the mix the gang from Rock Chick and Rock Chick Rescue and Roxie finds herself totally outnumbered.
Climb in for another Rock Chick wild ride through Rock Chick Redemption. As the odds stack up against Roxie, she has no choice but to hold on and just ride it out through the kidnappings, car chases, society parties, a riot at the strip club, Hank getting “Mom Bombed” and one crazy night at the Haunted House.
During all this Hank works at convincing her she really wants to stay and he, along with the Hot Bunch, go all out to make her safe. Hank also needs to work on showing Roxie that her past decisions don’t mean her future can’t include something as downright delicious as… normal.
I tak po zakręconej „Rock Chick” i zwariowanej „Rock Chick Rescue” przyszła kolej na „Rock Chick Redemption”, która również miała swoje jazdy. I to dobre.
Niemniej jednak „Rock Chick Redemption” okazało się powieścią, gdzie w zasadzie po raz kolejny Kristen Ashley udowodnia, jak prosta sytuacja może niewiarygodnie się skomplikować i jednocześnie przy tym cały czas to ma ręce oraz nogi. Przede wszystkim obywa się bez żadnego naciągania, czy też bez przekombinowania. I to dla mnie jest fascynujące.
Tak się składa, że Roxie zakochuje się w Hanku od pierwszego wejrzenia; ten również nie ma żadnych wątpliwości, że mu się podoba i że ją pragnie i tak dalej. I co? Proste? Owszem, jak dwa metry sznurka w kieszeni. Między innymi dlatego, że za Roxie ciągną się kłopoty w postaci byłego chłopaka, Billy’ego, który od trzech lat nie chce przyjąć faktu do świadomości, że dziewczyna z nim zerwała. I w efekcie posuwa się do porwania. Oczywiście to nie wszystko, ponieważ Roxie ma plan, którego kurczowo się trzyma, co z całą pewnością nie jest najlepszym wyborem. W każdym razie wujowi nie udaje się jej przekonać, by sobie odpuściła i skorzystała z pomocy nowych przyjaciół. Przede wszystkim jednak chodzi o to, że Roxie nie czuje się warta Hanka, który przez to miał z nią naprawdę pełne ręce roboty, nim jej to wybił z głowy. No cóż, cierpliwością i odrobiną przekonywania można cuda zdziałać. I co ważniejsze, nie zamierzał rezygnować bez względu na czające się trudności. No chyba, że pada podejrzenie, że kocha innego…
Zresztą ich cała relacja została ciekawie przedstawiona: Roxie mówiła, że coś zrobi, zaś Hank twierdził coś zupełnie innego (np. kwestia powrotu do Chicago) albo Roxie upierała się, że czegoś nie uczyni, z kolei Hank pilnował, aby to jednak zrobiła (np. umówienie się na randkę). Zresztą to odbyło się w naprawdę ciekawy sposób. Zdaniem Hanka ona była uparta, on cierpliwy w przekonywaniu. I tak do samego końca. Dodatkowo przy tym fakt, że Roxie ustępuje niejednokrotnie Hankowi bynajmniej nie świadczy o jej braku charakteru, lecz wręcz przeciwnie, co rzecz jasna zostało umiejętnie przedstawione. I co w tym było najbardziej interesujące to, że ich związek nie traci na dynamice, a także komplikacje bynajmniej nie wydają się na siłę przeciągane, lecz wręcz przeciwnie, toczy się to naturalnie oraz niewymuszenie. I to zrobiło na mnie największe wrażenie w tym wszystkim. Wobec tego „Rock Chick Redemption” jest proste, dynamiczne i co ważniejsze logiczne, choć zabarwione odrobiną szaleństwa.
Co ciekawe, wszelkie obawy oraz wątpliwości Roxie, szczególnie wyrwane z kontekstu, zdawały mi się nieco przesadzone, tyle że sposób, w jaki to opisywała Kristen Ashley, sprawiał, iż to wszystko miało sens i było jak najbardziej na miejscu. Po prostu można było zrozumieć, dlaczego tak a nie inaczej. I rewelacyjnie w tym przypadku sprawdza się narracja pierwszoosobowa, znakomicie oddając niepokój Roxie, czy też jej niepewność. Kryje się w tym naturalna płynność oraz autentyczność. Tak jakby tkwiło się w jej głowie. To było po prostu tak realistyczne i niesamowicie przekonujące. I tak w ogóle, Ashley potrafi sprawić, że typ bohaterki, za którym zwykle nie przepadam, bo zwyczajnie mnie irytuje, tutaj wydaje mi się jak najbardziej interesujący oraz warty uwagi.
Roxie po przybyciu do Denver szybko zdobyła prawdziwych przyjaciół, przez co w efekcie Billy miał naprawdę porządnie przechlapane, gdyż kolejka do zabicia go bądź uszkodzenia mu ciała wydłużała się błyskawicznie. Wprawdzie tego nie liczyłam, ale mam wrażenie, że panie zdecydowanie częściej były za opcją ostatecznego rozwiązania. Przez chwilę wręcz myślałam, że się pobiją o palmę pierwszeństwa, czyli kto pierwszy mu dołoży. Tak swoją drogą, gdy Roxie nagle oświadczyła, że sama go zabije, to Hanka wręcz ogarnęła trwoga, gdyż zapewne przed oczami miał to, co musieli przejść biedny Lee i biedny Eddie, gdy Indy i Jet chciały same rozwiązać swoje kłopoty. I jak upewniał się, że sama nie wyruszy na polowanie. Przypadł mi również do gustu sposób, w jaki Roxie załatwiła w końcu Billy’ego – z prawdziwą finezją. Tak czy inaczej, zdobyć tak wspaniałych przyjaciół w ciągu dnia, no cóż, któż by nie chciał? Naprawdę wspaniała opcja!
Oprócz tego praktycznie każdy każdego podejrzewał albo oskarżał mniej lub bardziej żartobliwie o jakiś stopień szaleństwa, wariactwa oraz braku zdrowych zmysłów itp. Za wisienkę na torcie niewątpliwie można uznać pojawienie się rodziców Roxie i szczególnie ich poranną dyskusję (sprzeczkę), a także ich zachowanie oraz na pewno reakcję na przeprowadzkę córki do Denver. I na koniec, gdy się spotkali w Fortnum’s, Duke wyraził życzenie, aby przez następny miesiąc był święty spokój, a chwilę później rozlega się huk i padają strzały. Wygląda na to, że kolejna część zapowiada się wystrzałowo.
No cóż, po prostu szaleństwo w czystej postaci.