Właśnie zauważyłam na stronie Empiku, że 27 października br. wchodzi dalsza część przygód Seda i Rebeki... ("Na szczycie. Gra o miłość"). Gdzieś czytałam apel autorki, co by nie ściągać jej książek na lewo z neta, bo to pozwoli jej pisać dalsze części o innych członkach zespołu. Jak widać Sedric Lion... eee... Mills na dobre utknął w głowie tej autorki, skoro dalej ciągnie jego story. Tym razem chudzinka, jedyne 400 stron.
Co do tej jej drugiej książki, "ukazanej" w wakacje ("Sny Morfeusza") - okładka na żywca zerżnięta z "Grey'a". Ale to już zimny kubeł na łeb wydawcy się należy, chociaż pani autorka zapewne coś do powiedzenia w kwestii wyglądu swej książki mieć powinna.
I mój mały prywatny apel do wszystkich tłumaczących nieudolność autorki jej wiekiem - Haner mając 25 lat nie jest dzieckiem z liceum, co to swoją pierwszą książkę wydało jakimś fartem. To dorosła osoba, która powinna wiedzieć co to jest plagiat. Dzieciakiem to byłam ja, jak mając 16 lat napłodziłam dzieło objętościowo dorównujące chyba "Władcy pierścieni", a będące plagiatem (czy też zapożyczeniem, bo bohaterów sobie "pożyczyłam") trzech sag Margit Sandemo. Mam to "cudo" po dziś dzień i powiem Wam - sześć lat temu, jak miałam 25 lat, w życiu by mi do głowy nie przyszło iść z tym do jakiegokolwiek wydawnictwa, bo byłam świadoma, co stworzyłam (plagiat) i na jakim poziomie ("Trędowata" byłaby na tle tego arcydziełem, nawet "Na szczycie" oraz "Esesman i Żydówka" przy tym dają radę). Oczywiście nie muszę dodawać, że mnie szesnastoletniej moje wypociny podobały się, że łojezu! A teraz to
jak czytam.