Julia London - Homecoming Ranch - Pine River 01
Jedna z moich ulubionych autorek, tym razem w wersji współczesnej. Poszło jej całkiem nieźle.
Historia z pozoru jest dość typowa. Niejaki Grant Tyler umiera. Postanawia zostawić coś w spadku swoim trzem córkom, z których każdą ma z inną kobietą, a z których jedna w ogóle go nie zna. Niestety, Grant Tyler był nieostrożny również w interesach i jedyna rzecz, jaką może zostawić córkom, to ranczo. Które w zasadzie nawet nie jest jego, bo wszedł w jego posiadanie na mocy dżentelmeńskiej umowy z Bobem Kendrickiem. Otóż Bob Kendrick potrzebował pilnie pieniędzy na leczenie syna i odsprzedał Tylerowi ranczo za ułamek jego wartości. Panowie umówili się, że jak Kendrick zbierze pieniądze na odzyskanie rancza, odkupi je od Tylera po tej samej cenie. Niestety, nie spisali tej umowy. Tyler zachorował i postanowił, że ranczo zapisze córkom.
W ten sposób do Pine River przyjeżdża Maddeline Pruett, która ojca nigdy nie spotkała (nie licząc jednego razu, kiedy była malutka i który niespecjalnie pamięta). Maddeline jest agentką handlu nieruchomości. Wychowywana była przez egoistyczną, nieodpowiedzialną matkę, zmieniającą facetów jak rękawiczki, i dziadków, którzy ją na szczęście bardzo kochali i dobrze się nią opiekowali. Zostawili jej nawet pieniądze na studia. Niestety, mamusia je przepiła i przepuściła na głupoty.
Maddeline zbliża się do trzydziestki. Zawsze była sama, żaden jej związek nie przetrwał dłużej niż parę tygodni. Maddeline boi się zaufać mężczyźnie, bo w jej życiu (poza dziadkiem, o którym nie mówi się w książce zbyt wiele) nie było godnej zaufania postaci męskiej. Maddeline jest sztywna, obowiązkowa, mocno przywiązana do pieniędzy, bo ciężko na nie pracuje. Maddeline nie chce rancza i nie chce sióstr, o których istnieniu właśnie się dowiedziała. Jedzie jednak do Pine River z zamiarem sprzedania rancza.
Na drodze do Pine River łapie gumę i w garsonce i szpilkach usiłuje zmienić koło. Spotyka ją wracający do domu wskutek interwencji ciotki Luke Kendrick (tak, tak, starszy syn Boba Kendricka).
Luke jest trzydziestolatkiem, architektem, który wielokrotnie w życiu musiał zmieniać plany wskutek ciężkich chorób, które dotknęły rodzinę. Jego młodszy o trzy lata brat Leo został dotknięty ciężką chorobą, czymś na kształt stwardnienia zanikowego, choroby Lou Gheringa. Matka zmarła na raka. I jakoś tak się składało w życiu Luke'a, że kiedy studiował, zdawał egzaminy, miał ważne zlecenia, to w rodzinie działo się coś, co zmuszało go do rzucenia wszystkiego i pędzenia rodzinie na ratunek. Skutkiem tego studiował sześć lat, a teraz jest na najlepszej drodze, żeby położyć zlecenie na budowę domów, które przyjął, i położyć podyplomowe studia z zakresu zarządzania. Luke miał także pecha do kobiety, otóż mianowicie rzuciła go narzeczona, która doszła do wniosku, że nie czuje się na siłach, by wchodzić do rodziny, gdzie matka narzeczonego choruje na raka, a jego brat jest na wózku i wymaga stałej, coraz większej opieki.
Tak oto mamy dwójkę bohaterów po przejściach i z przeszłością, ba, stojących nawet po obu stronach barykady. Nie będzie łatwo. Ale nie będzie też piętrzenia wydumanych komplikacji i bzdurnych przeżyć. Oboje będą musieli podjąć trudne decyzje, oboje będą musieli z czegoś zrezygnować, chociaż moim zdaniem ich wyrzeczenia się nie skompensowały zupełnie.
Książka napisana sympatycznie, bohaterowie bardzo ciekawi, ciekawi także bohaterowie drugoplanowi, najciekawszy zdecydowanie kaleki brat Leo, niedoszła gwiazda futbolu, niezwykle pozytywna, energetyczna i optymistyczna postać, najcieplejsza w całej książce, na przekór podłemu życiu. Niektóre rozdziały są pisane właśnie z perspektywy Leo, w pierwszej osobie, fajny zabieg literacki, miło się to czyta.
Przyjemna rzecz, ale nie beztrosko przyjemna, tylko skłaniająca do refleksji.
7/10