No cóż, po pierwsze, jeśli sięgnięcie po tę książkę, do czego zresztą gorąco Was zachęcam, to nie zaczynajcie lektury bez czekoladek. I to nie byle jakich, ale koniecznie ręcznie robionych, ze smakowitym nadzieniem, takich, jakie kupuje się na sztuki i przynosi do domu w eleganckim kartonowym pudełeczku przewiązanym wstążką, z firmową nalepką wytwórcy.
Bo książka jest pełna smaków, aromatów, zmysłowych opisów czekolady, choć nie tylko, jedna z najbardziej niewinnych erotycznych scen, jakie czytałam, to opis pysznych ravioles de Royans, którymi raczą się, siedząc przy oddzielnych stolikach, nasi bohaterowie...
No i listopadowy Paryż, bardzo romantyczny, bardzo klimatyczny, znów pełen zapachów: świeżych bagietek, marznącego deszczu, żelaznych balustrad na schodach kamienicy, po których wchodzą Cade i Sylvain do jej mieszkania, nawet lekko spleśniałych tapet w kwiatki, którymi obłożone są ściany tegoż mieszkania. Wreszcie atelier Sylvaina z nieodłącznym zapachem czekolady, wanilii, cynamonu, gałki muszkatołowej, nawet bazylii... Czytając, zanurzamy się w tych zapachach i po pierwszych trzydziestu stronach już wiemy, że dłużej nie damy rady bez czekoladek
Bohaterowie... Pamiętacie "Czekoladę" z Juliette Binoche i Johnym Deppem? To jest odwrotnie. Sylvain Marquis, chłopak z ubogich przedmieść Paryża, zrobił oszałamiającą karierę i został najlepszym mistrzem "czekoladnikiem" w Paryżu. Oficjalnie potwierdzony przez mera Paryża tytuł został mu nadany dzięki jego artyzmowi, talentowi, intuicji gastronomicznej i wyobraźni. Sylvain jest pewny siebie, może nawet arogancki (jakież to francuskie!), ale przecież zasłużenie, co tu kryć, Sylvain jest wielki, zdolny, pracowity, do swojej pracy podchodzi z oddaniem i pasją. Sylvain to jest ktoś. W dodatku, Sylvain bardzo szybko, bo już jako pryszczaty nastolatek odkrył, że "wszystko, czego pragną kobiety, to czekolada". Uwodzi zatem kobiety czekoladą. Niestety nie ma szczęścia w miłości, bo za każdym razem, kiedy się zaangażuje (a angażuje się niezmiennie w kobiety z wyższych sfer, dość zamożne, by kupować jego czekoladki po 100 euro za kilogram), okazuje się, że panie, chcą od niego tylko seksu i czekolady. Nim samym nie są już szczególnie zainteresowane. Stąd Sylvain jest bardzo wrażliwy na punkcie swojej dumy zawodowej i swojej dumy męskiej.
Ona z kolej, Cade Corey jest dziedziczką amerykańskiego koncernu sprzedającego przemysłowo wytwarzaną czekoladę w tabliczkach. Prostą, ordynarną czekoladę po 33 centy za tabliczkę w Wal-Marcie. Niby ten sam świat, ale tak naprawdę dwa różne światy. Cade nie jest typową zepsutą dziedziczką miliarderką. Owszem, ma pieniądze i potrafi z nich korzystać, ale nie szasta nimi bez sensu. Ma także mocno rozbudowane poczucie odpowiedzialności społecznej za pracowników koncernu, za przyszłość koncernu, za rodzinę. Oraz marzenie. Już na studiach Cade chciała wprowadzić na rynek produkt luksusowy, czekoladę dla bardziej wymagającego klienta, może po trzy dolary za sztukę. Do tego potrzebny jest jej przepis i... nazwisko. Najlepiej uznanego europejskiego mistrza czekoladnika. Najbardziej oczywistym wyborem jest Sylvain Marquis, którego karierę skrupulatnie prześledziła, ba, ma nawet na komórce tapetę ze zdjęciem jego dłoni wyrabiających czekoladę.
Cade jedzie zatem do Paryża, żeby zaproponować Sylvainowi interes. On daje przepis i nazwisko i inkasuje za to kilka milionów, ona wypuszcza na rynek luksusową czekoladę pod szyldem Corey, firmowaną jego nazwiskiem. Sylvain oczywiście ją wyrzuca. Produkty Corey uważa za "merde" (notabene podobnego zdania jest bezdomny z Ogrodu Luksemburskiego, którego Cade obdarowała tabliczką czekolady Corey) i absolutnie nie zamierza kompromitować swojego nazwiska współpracą z koncernem. Co gorsza, podobnego zdania są wszyscy pozostali słynni paryscy czekoladnicy. Zdesperowana i dotknięta do żywego Cade włamuje się w nocy do atelier Sylvaina i kradnie mu czekoladki. Sylvain orientuje się, dowiaduje się o tym zaprzyjaźniony z nim bloger gastronomiczny i opisuje to na blogu, "złodziejka czekoladek" przysparza firmie Sylvaina jeszcze większej popularności. Później, wskutek nieoczekiwanego splotu okoliczności, prasa informuje opinię publiczną, że domniemaną złodziejką czekoladek jest dziedziczka koncernu Corey. Bomba wybucha, a chwilę po niej romans.
To jest książka dla smakoszy. Nie ma w niej dramatozy, nie ma porwań, zagrożeń życia, niebezpieczeństwa (no może poza lekko zaakcentowanymi zagrożeniami dla interesów). Jest dwójka fajnych, sympatycznych i przyzwoitych ludzi, którym od samego początku kibicujemy i chcemy, żeby się dogadali, bo czujemy, że są dla siebie stworzeni. Wiemy także, że nie obejdzie się bez kompromisu, który wyszedł autorce bardzo rozsądnie, bez głupot i wziętych z kosmosu nierealnych rozwiązań.
Gdybym się musiała koniecznie doczepić czegoś, to drobna nieścisłość co do wieku bohaterów. Autorka nie podaje, po ile mają dokładnie lat, ale wiemy, że ojciec Cade jest krótko po pięćdziesiątce. Cade jest pięć lat po studiach (studiowała chemię na uniwersytecie), z czego wynika, że może mieć jakieś 28-29 lat. W którymś momencie dowiadujemy się, że Sylvain jest od niej o 14 lat starszy. Czyli powinien być po czterdziestce. A na koniec dowiadujemy się, że jego matka ma 53 lata. Ergo mamy obsuwę o jakieś dziesięć lat. Zresztą z zachowania i opisów Sylvaina wynika, że może mieć jakieś 34 lata max 35 (co by pasowało do wieku jego matki). Nie wiem, czy to błąd autorki, czy lost in translation (czytałam po włosku). Ale to drobiazg, którym nie warto psuć sobie naprawdę smakowitej lektury.
I drugi drobiazg - autorka nie doczytała, że Mata Hari była szpiegiem, owszem, ale z czasów Pierwszej, a nie Drugiej Wojny Światowej. Taka lekka wpadka.
Bardzo, bardzo zachęcam i zamierzam pociągnąć dalej cykl (na razie po włosku jest tylko druga część, mam nadzieję, że będą i następne).