Alicja samotnie wychowuje siedmioletnią Matyldę. Córka bez przerwy choruje, ma obniżoną odporność. Za radą lekarki wyjeżdżają na wieś, żeby dziecko zmieniło klimat i z dala od smogu miasta nabierało sił. Zatrzymują się u dalekiej ciotki – Józefiny. Alicja dopiero na miejscu dowiaduje się, że staruszka para się zielarstwem, a jej specjalnością są miłosne eliksiry. Mimo że dziewczyna początkowo nie wierzy w magiczną moc ziół, a do zajęcia ciotki podchodzi z dystansem, to jednak przychodzi taki dzień, kiedy pokusa skorzystania z mikstury jest wyjątkowo silna… Właściwie sama nie wiem, dlaczego wzięłam
„Magiczne lato” Aleksandry Tyl, gdy trafiła się sposobność, ponieważ kompletnie nie miałam ochoty tego czytać. Czasem po prostu tak robię. Długo leżała i czekała na swoją kolej, a mnie się nie śpieszyło. Po drugie, ostatnio przeczytałam kilka mało ciekawych pozycji polskich, przez co tym bardziej byłam niechętnie nastawiona (co po mi kolejna!). Jako że wkrótce należało oddać książkę i tym samym skończyło się zwlekanie, pomyślałam sobie, że przeczytam początek, a resztę przekartkuję, aby mieć z głowy. Wyszło jednak inaczej. Przede wszystkim dlatego, że
Tyl chociaż nie pisze o niczym odkrywczym czy też porywającym – ogólnie nie moja tematyka, robi to naprawdę dobrze i co ważniejsze potrafi zainteresować czytelnika, nawet gdy on na to nie ma ochoty. Zrobiło to na mnie wrażenie do tego stopnia, że postanowiłam w opinii nie ograniczać się do dwóch zdań. Najwyżej nikt nie będzie tego czytał.
Ogólnie historia opowiada o matce samotnie wychowującej siedmioletnią córkę, Matyldę, która często choruje z powodu obniżonej odporności. Pewna lekarka radzi Alicji Gawędzie, żeby zamiast dziecko ciągle truć lekami i syropkami, zabrała je na wieś. Tyle że Alicja nie ma bliskich krewnych na wsi, a samej nie stać na trzymiesięczne wakacje. Niemniej jednak dzięki siostrze, Dorocie, przypominają sobie, że mają jeszcze daleką krewniaczkę, która raz widziały na pogrzebie babci. Korzystając z okazji, Alicja wprasza się do ciotki Józefiny.
Wprawdzie na miejscu jest spokojnie jak to na wsi położonej na uboczu, lecz bynajmniej to nie znaczy, że od razu musi być nudno. Chociażby dlatego, że można liczyć na ciekawe postacie, które nieoczekiwanie wnoszą ze sobą sporo humoru. Na przykład taki komendant policji, Grzelak, który znalazł zbrodniarza, lecz szukał zawzięcie zbrodni, posiłkując się własną wyobraźnią oraz marzeniami, a także wiedzą wyniesioną z książek (namiętnie czytał kryminały). Dorota ze swoim podejściem niczym Don Kichot wprowadzała wiele zamieszania (ratowanie Chinki; różnica pomiędzy na kreskę a za kreskę; pokątny handel ziółkami). Niektóre postacie okazują się tajemnicze i na swój sposób zagadkowe (historia bezdomnej). Nie brakuje również sytuacji, które napędzają opowieść, choćby taka upadająca restauracja jazzowa, ratowanie pewnej umierającej przez księdza, miłosne eliksiry.
Alicja jest takim typem bohaterki, który zwykle mnie irytuje, gdyż jako matka jest zbyt przeczulona, wręcz bywa szkodliwa dla dziecka. Poza tym jej podejście do Bartka było drażniące, tym bardziej że w tej kwestii jestem mocno przewrażliwiona, przez co na takie rzeczy reaguję alergicznie. Później jej stosunek do Bartka się zmienił w pewnych okolicznościach, bynajmniej nie świadcząc o niej korzystniej. Dopiero na koniec nieco się ogarnęła, nawet zdobyła się na odrobinę podstępu, gdy jej bardzo zależało. Chociaż nadal bywała głupio uparta. Aczkolwiek jako postać Alicja jest spójna i nie wydaje się szczególnie przytłaczająca. Innymi słowy, mi nie przeszkadzała swoim istnieniem.
Oprócz tego pojawia się również całkiem konkretny wątek romansowy, lecz trochę na niego potrzeba poczekać. W gruncie rzeczy byłoby bardzo dobrze, gdyby jego zakończenie okazało się bardziej jednoznaczne. Mam wrażenie, że Alicja tutaj nieco za bardzo przesadziła. No chyba, że autorka planuje kontynuację…
Właściwie to historia o wakacjach, które nieoczekiwanie okazują się nie takie nudne, jak można byłoby się spodziewać na początku. Niby nic wyjątkowego i porywającego, lecz wciąga i „Magiczne lato” potrafi skupić na sobie uwagę czytelnika, gdy ten już ma w ręku powieść. Po prostu
Aleksandra Tyl umie pisać, a także opowiadać historie z polotem i werwą bez niepotrzebnego przynudzania. Podobały mi się dialogi, które sprawiały wrażenie naturalnych oraz żywych, a także miały w sobie coś konkretnego. W ostatecznym rozrachunku
„Magiczne lato” okazuje się lżejszego kalibru, zawierając w sobie elementy humorystyczne, niż można było tego oczekiwać po formacie książki. To dobra lektura zarówno na lato, jak i na wieczór, gdy poszukuje się czegoś przyjemnego oraz niegłupiego. Coś tutaj bowiem jednak jest.