Zaginiony książę - Julia Quinn (Jadzia)
Napisane: 1 stycznia 1970, o 02:00
The Lost Duke of Wyndham
Julia Quinn
Cóż mogę powiedzieć na temat tej książki...
Na początek pokrótce fabuła. On napada na powóz, którym do domu wraca po zabawie księżna wdowa Wyndham ze swoją damą do towarzystwa, Grace. Jest czarujący dowcipny i kradnie Grace buziaka (jej się oczywiście niemalże ziemia usuwa spod stóp, ale pomińmy). Księżna wdowa, mimo słabego oświetlenia (noc w końcu jest) oraz faktu, że Jack nosi maskę, widzi w nim niemalże sobowtóra swego kochanego starszego syna, który swego czasu pojechał do Irlandii i zginął w drodze powrotnej, ale nie zawiadomił swojej rodziny, iż przed śmiercią zdążył się ożenić i spłodzić potomka. Jack nie dość, że wygląda niemalże identycznie jak ojciec, to jeszcze ma jego poczucie humoru i cięty język - m.in. właśnie dzięki temu księżna wdowa rozpoznaje w nim wnuka. Jack nie kradnie prawie nic, bo jest zbyt zaszokowany spotkaniem kobiety, która podaje się za jego babkę (zabiera jedynie sygnet wdowy - dzięki niemu upewnia się później, że miała rację). Potem księżna wdowa porywa go (dosłownie) i przetrzymuje w zamku, a jakiś czas później jadą do Irlandii po akt ślubu jego rodziców. Nie żeby Jack tego chciał, ale nie ma wyjścia. Taki kształt fabuły jest według mnie dość pomysłowy i bardzo „quinnowy”, ale zauważyłam sporo różnic między tą książką a wcześniejszymi tej autorki.
Po pierwsze, chyba pierwszy raz w książce JQ spotkałam się z postacią, która nie jest "tą złą" jak np. kuzyn Charlesa w "Urodzinowym prezencie", a jednak nie jest też pozytywna. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że księżna wdowa będzie tutaj kimś takim jak Lady Danbury w Bridgertonach i "Jak poślubić markiza". Ale nie. Jak dowiadujemy się na początku, pod szorstką powłoką na pewno nie bije szczerozłote serce. W miarę rozwoju wydarzeń mamy ciągle tego dowody, np. sposób, w jaki traktuje Grace lub Amelię – narzeczoną Thomasa, aktualnego księcia Wyndham. W każdym razie, chociaż w pewnym momencie pokazuje się ona jako bardzo samotna kobieta, księżna wdowa nie wzbudziła mojego współczucia, bo doszłam do wniosku, że sama jest sobie winna.
Teraz Jack. Jest świetny - uwodzicielski, zabawny, przystojny. I do szaleństwa zakochany, prawie od pierwszego wejrzenia. I prawidłowo. W sumie w nim akurat znaleźć jakichś gorszych stron nie mogę, bo go naprawdę naprawdę polubiłam. Nie jest jednak wielkim ideałem - ma swoje problemy, których zdradzać nie będę. Został wychowany przez ciotkę, i jej nazwisko potem przyjął, a także walczył z Napoleonem - wtedy zginął jego brat cioteczny, z czym Jack się nie mógł pogodzić. Ale w stosunku do Grace jest zawsze świetny.
Za to Grace nie jestem do końca pewna. Znaczy nie jestem do końca pewna tego, czy ją lubię, czy nie. Bo jest tak, że oczywiście jest szlachetnie urodzona, ale nie wysoko, więc znając Towarzystwo wie, że gdyby Jack okazał się prawdziwym księciem (a raczej kiedy zdobędą oficjalne potwierdzenie tego, że jest prawdziwym księciem) ich małżeństwo nie mogłoby zostać zaakceptowane. Oczywiście kocha go, nawet się za bardzo nie wypiera, ale jest prawdziwie zdeterminowana odrzucić jego zaloty, jeśli okaże się księciem. On powtarza jej prawie do znudzenia, że gwiżdże na to, co ludzie będą gadać, ale ona się upiera, bo uważa, że nie może mu tego zrobić bla bla bla, ona zna towarzystwo (cóż, 5 lat jako dama do towarzystwa...), więc wie jak to będzie bla bla bla itd. Została damą do towarzystwa, ponieważ jej rodzice zginęli, kiedy miała 17 lat i miała do wyboru - księżna wdowa jako pracodawczyni lub obleśny kuzyn jako mąż. Jej życie u boku księżnej wdowy nie jest miłe, nie jest szczęśliwe, ale Grace nie narzeka, bo wie, że to mniejsze zło i w sumie nie ma innego wyjścia. W tym gadaniu Grace o braku akceptacji dla ewentualnego związku między nią a Jackiem zauważyłam pewną nutkę cynizmu, która mi całkowicie nie pasuje do bohaterki romansu, a jeszcze mniej do bohaterki romansu napisanego przez Julię Quinn. Jednak moje odczucia w stosunku do Grace są czystko subiektywne i pewnie ktoś inny powiedziałby na jej temat coś całkiem odmiennego.
Nie zapominajmy także o Thomasie (aktualnym księciu) i Amelii, której ojciec podpisał umowę, że poślubi ona księcia Wyndham i jest zdeterminowany ją sfinalizować. A Thomas nie jest wcale szczęśliwy porzucając swoją dotychczasową tożsamość i wieloletnią narzeczoną (nie żeby się jej zbytnio narzucał, ale zawsze...). Ale o tym będzie książka następna, która mi się chyba bardziej spodoba.
Ogólnie rzecz biorąc, jest miło, fajnie, spokojnie, niekiedy gorzko, głównie słodko, książka dobra, ale nie tego oczekiwałabym po JQ. Nie jestem tak w pełni zawiedziona, ale pozostał we mnie pewien niedosyt. Może nasyci mnie "Mr. Cavendish, I Presume".
Julia Quinn
Cóż mogę powiedzieć na temat tej książki...
Na początek pokrótce fabuła. On napada na powóz, którym do domu wraca po zabawie księżna wdowa Wyndham ze swoją damą do towarzystwa, Grace. Jest czarujący dowcipny i kradnie Grace buziaka (jej się oczywiście niemalże ziemia usuwa spod stóp, ale pomińmy). Księżna wdowa, mimo słabego oświetlenia (noc w końcu jest) oraz faktu, że Jack nosi maskę, widzi w nim niemalże sobowtóra swego kochanego starszego syna, który swego czasu pojechał do Irlandii i zginął w drodze powrotnej, ale nie zawiadomił swojej rodziny, iż przed śmiercią zdążył się ożenić i spłodzić potomka. Jack nie dość, że wygląda niemalże identycznie jak ojciec, to jeszcze ma jego poczucie humoru i cięty język - m.in. właśnie dzięki temu księżna wdowa rozpoznaje w nim wnuka. Jack nie kradnie prawie nic, bo jest zbyt zaszokowany spotkaniem kobiety, która podaje się za jego babkę (zabiera jedynie sygnet wdowy - dzięki niemu upewnia się później, że miała rację). Potem księżna wdowa porywa go (dosłownie) i przetrzymuje w zamku, a jakiś czas później jadą do Irlandii po akt ślubu jego rodziców. Nie żeby Jack tego chciał, ale nie ma wyjścia. Taki kształt fabuły jest według mnie dość pomysłowy i bardzo „quinnowy”, ale zauważyłam sporo różnic między tą książką a wcześniejszymi tej autorki.
Po pierwsze, chyba pierwszy raz w książce JQ spotkałam się z postacią, która nie jest "tą złą" jak np. kuzyn Charlesa w "Urodzinowym prezencie", a jednak nie jest też pozytywna. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że księżna wdowa będzie tutaj kimś takim jak Lady Danbury w Bridgertonach i "Jak poślubić markiza". Ale nie. Jak dowiadujemy się na początku, pod szorstką powłoką na pewno nie bije szczerozłote serce. W miarę rozwoju wydarzeń mamy ciągle tego dowody, np. sposób, w jaki traktuje Grace lub Amelię – narzeczoną Thomasa, aktualnego księcia Wyndham. W każdym razie, chociaż w pewnym momencie pokazuje się ona jako bardzo samotna kobieta, księżna wdowa nie wzbudziła mojego współczucia, bo doszłam do wniosku, że sama jest sobie winna.
Teraz Jack. Jest świetny - uwodzicielski, zabawny, przystojny. I do szaleństwa zakochany, prawie od pierwszego wejrzenia. I prawidłowo. W sumie w nim akurat znaleźć jakichś gorszych stron nie mogę, bo go naprawdę naprawdę polubiłam. Nie jest jednak wielkim ideałem - ma swoje problemy, których zdradzać nie będę. Został wychowany przez ciotkę, i jej nazwisko potem przyjął, a także walczył z Napoleonem - wtedy zginął jego brat cioteczny, z czym Jack się nie mógł pogodzić. Ale w stosunku do Grace jest zawsze świetny.
Za to Grace nie jestem do końca pewna. Znaczy nie jestem do końca pewna tego, czy ją lubię, czy nie. Bo jest tak, że oczywiście jest szlachetnie urodzona, ale nie wysoko, więc znając Towarzystwo wie, że gdyby Jack okazał się prawdziwym księciem (a raczej kiedy zdobędą oficjalne potwierdzenie tego, że jest prawdziwym księciem) ich małżeństwo nie mogłoby zostać zaakceptowane. Oczywiście kocha go, nawet się za bardzo nie wypiera, ale jest prawdziwie zdeterminowana odrzucić jego zaloty, jeśli okaże się księciem. On powtarza jej prawie do znudzenia, że gwiżdże na to, co ludzie będą gadać, ale ona się upiera, bo uważa, że nie może mu tego zrobić bla bla bla, ona zna towarzystwo (cóż, 5 lat jako dama do towarzystwa...), więc wie jak to będzie bla bla bla itd. Została damą do towarzystwa, ponieważ jej rodzice zginęli, kiedy miała 17 lat i miała do wyboru - księżna wdowa jako pracodawczyni lub obleśny kuzyn jako mąż. Jej życie u boku księżnej wdowy nie jest miłe, nie jest szczęśliwe, ale Grace nie narzeka, bo wie, że to mniejsze zło i w sumie nie ma innego wyjścia. W tym gadaniu Grace o braku akceptacji dla ewentualnego związku między nią a Jackiem zauważyłam pewną nutkę cynizmu, która mi całkowicie nie pasuje do bohaterki romansu, a jeszcze mniej do bohaterki romansu napisanego przez Julię Quinn. Jednak moje odczucia w stosunku do Grace są czystko subiektywne i pewnie ktoś inny powiedziałby na jej temat coś całkiem odmiennego.
Nie zapominajmy także o Thomasie (aktualnym księciu) i Amelii, której ojciec podpisał umowę, że poślubi ona księcia Wyndham i jest zdeterminowany ją sfinalizować. A Thomas nie jest wcale szczęśliwy porzucając swoją dotychczasową tożsamość i wieloletnią narzeczoną (nie żeby się jej zbytnio narzucał, ale zawsze...). Ale o tym będzie książka następna, która mi się chyba bardziej spodoba.
Ogólnie rzecz biorąc, jest miło, fajnie, spokojnie, niekiedy gorzko, głównie słodko, książka dobra, ale nie tego oczekiwałabym po JQ. Nie jestem tak w pełni zawiedziona, ale pozostał we mnie pewien niedosyt. Może nasyci mnie "Mr. Cavendish, I Presume".