Kochaj mnie zawsze - Johanna Lindsey (Kawka)
Napisane: 25 września 2024, o 16:26
Johanna Lindsey "Kochaj mnie zawsze"
Uwaga, poniżej mogą być spojlery!
Kimberly Richards zostaje wysłana przez ojca do Londynu, pod opiekę księcia Devlina St. Jamesa i jego żony, którzy mają pomóc w znalezieniu dla niej odpowiedniego męża. Do książęcej posiadłości przybywa również Lachlan MacGregor, głowa szkockiego rodu, który ma podobny problem. Musi szybko się ożenić z jakąś bogatą dziedziczką, gdyż inaczej jego klanowi grozi nędza. Lachlan wciąż jednak kocha kobietę, którą przed rokiem porwał. Na miejscu okazuje się, że obiekt jego westchnień to żona St. Jamesa, jego dalekiego kuzyna. Mimo to książęca para decyduje się wyswatać Lachlana z jakąś odpowiednią panną. Lachlan i Kimberly mimo niezbyt udanego początku szybko nawiązują relację ale znając jego niechlubną przeszłość rozbójnika Kimberly nie wie, czy może mu zaufać.
Jest to druga część cyklu, niestety pierwsza nigdy nie została wydana w Polsce, a szkoda, bo z licznych odniesień wygląda na to, że mogła być to ciekawa lektura. Czasem nawet miałam wrażenie, że autorka bardziej skupia się na losach pary książęcej niż na głównych bohaterach.
Książka jest typową powieścią w stylu Lindsey. Cechuje ją sprawny warsztat, bardzo krótkie, zwarte rozdziały, szybka akcja i lekki, humorystyczny klimat oraz dość wyraziste postacie. Fabularnie niewiele zaskakuje, to typowa historia bez większych zwrotów akcji ale też nie ma momentów, w których czytelnik mógłby się nudzić, czy zbyt rozwlekłych lub zbędnych opisów. Wszystko jest na swoim miejscu i w odpowiednich proporcjach i mimo braku oryginalności powieść daje sporą dawkę rozrywki.
Największe zastrzeżenia mam do głównej postaci męskiej. Lachlan z początku nie wzbudza sympatii. To troglodyta, który najchętniej przeleciałby wszytko, co nie ucieka na drzewo. Nie liczy się z niczyimi uczuciami, jest oślo uparty i nie trafiają do niego żadne sensowne argumenty. Na dodatek jest hipokrytą. Kocha swoją wybrankę ale to nie przeszkadza mu w uwodzeniu innej. Dość kontrowersyjny jest moment, gdy główna para trafia po raz pierwszy do łóżka, bo bohater praktycznie gwałci bohaterkę i niewiele zmienia fakt, że jej się to w sumie podoba. Trudno też zrozumieć postępowanie Kimberly. Obcy typ włamał się do jej pokoju, bez pozwolenia ją zdeflorował podczas gdy spała, a ona zamiast krzyczeć gdy ocknęła się w trakcie gwałtu, to jeszcze dołącza do zabawy i czerpie z tego satysfakcję. Niepojęte i wręcz chore. Trudno po takiej scenie polubić którekolwiek z głównych bohaterów.
Na plus zaliczam dobre napięcie miedzy tą parą. Może ich wybory nie przemawiają do mnie i nie potrafię zrozumieć ich postępowania w niektórych momentach ale jednak muszę przyznać, że jest między nimi fajna chemia. Drą koty od samego początku i to jest napisane w bardzo dobry i przekonywający sposób. Jest w tym ikra, energia i humor. W połowie książki ta relacja odrobinę traci na temperaturze ale wciąż jest dobrze.
Wątek romantyczny może nie porywa i nie pasjonuje ale dostajemy za to inny. Zagadkę kryminalną, która jednak zostaje rozwiązana dość szybko. Też jest bardzo prosta ale jednak ciekawi.
Lindsey potrafi z banalnej historii wyciągnąć maksimum i zrobić z niej fajną książkę. Może to zasługa jej stylu, może lekkości, dobrej dynamiki. Trudno stwierdzić ale coś w jej książkach sprawia, że nawet największe głupoty czyta się szybko, z dużą dozą przyjemności i bardzo gładko. Mimo wad, moja końcowa ocena to 8/10.
Uwaga, poniżej mogą być spojlery!
Kimberly Richards zostaje wysłana przez ojca do Londynu, pod opiekę księcia Devlina St. Jamesa i jego żony, którzy mają pomóc w znalezieniu dla niej odpowiedniego męża. Do książęcej posiadłości przybywa również Lachlan MacGregor, głowa szkockiego rodu, który ma podobny problem. Musi szybko się ożenić z jakąś bogatą dziedziczką, gdyż inaczej jego klanowi grozi nędza. Lachlan wciąż jednak kocha kobietę, którą przed rokiem porwał. Na miejscu okazuje się, że obiekt jego westchnień to żona St. Jamesa, jego dalekiego kuzyna. Mimo to książęca para decyduje się wyswatać Lachlana z jakąś odpowiednią panną. Lachlan i Kimberly mimo niezbyt udanego początku szybko nawiązują relację ale znając jego niechlubną przeszłość rozbójnika Kimberly nie wie, czy może mu zaufać.
Jest to druga część cyklu, niestety pierwsza nigdy nie została wydana w Polsce, a szkoda, bo z licznych odniesień wygląda na to, że mogła być to ciekawa lektura. Czasem nawet miałam wrażenie, że autorka bardziej skupia się na losach pary książęcej niż na głównych bohaterach.
Książka jest typową powieścią w stylu Lindsey. Cechuje ją sprawny warsztat, bardzo krótkie, zwarte rozdziały, szybka akcja i lekki, humorystyczny klimat oraz dość wyraziste postacie. Fabularnie niewiele zaskakuje, to typowa historia bez większych zwrotów akcji ale też nie ma momentów, w których czytelnik mógłby się nudzić, czy zbyt rozwlekłych lub zbędnych opisów. Wszystko jest na swoim miejscu i w odpowiednich proporcjach i mimo braku oryginalności powieść daje sporą dawkę rozrywki.
Największe zastrzeżenia mam do głównej postaci męskiej. Lachlan z początku nie wzbudza sympatii. To troglodyta, który najchętniej przeleciałby wszytko, co nie ucieka na drzewo. Nie liczy się z niczyimi uczuciami, jest oślo uparty i nie trafiają do niego żadne sensowne argumenty. Na dodatek jest hipokrytą. Kocha swoją wybrankę ale to nie przeszkadza mu w uwodzeniu innej. Dość kontrowersyjny jest moment, gdy główna para trafia po raz pierwszy do łóżka, bo bohater praktycznie gwałci bohaterkę i niewiele zmienia fakt, że jej się to w sumie podoba. Trudno też zrozumieć postępowanie Kimberly. Obcy typ włamał się do jej pokoju, bez pozwolenia ją zdeflorował podczas gdy spała, a ona zamiast krzyczeć gdy ocknęła się w trakcie gwałtu, to jeszcze dołącza do zabawy i czerpie z tego satysfakcję. Niepojęte i wręcz chore. Trudno po takiej scenie polubić którekolwiek z głównych bohaterów.
Na plus zaliczam dobre napięcie miedzy tą parą. Może ich wybory nie przemawiają do mnie i nie potrafię zrozumieć ich postępowania w niektórych momentach ale jednak muszę przyznać, że jest między nimi fajna chemia. Drą koty od samego początku i to jest napisane w bardzo dobry i przekonywający sposób. Jest w tym ikra, energia i humor. W połowie książki ta relacja odrobinę traci na temperaturze ale wciąż jest dobrze.
Wątek romantyczny może nie porywa i nie pasjonuje ale dostajemy za to inny. Zagadkę kryminalną, która jednak zostaje rozwiązana dość szybko. Też jest bardzo prosta ale jednak ciekawi.
Lindsey potrafi z banalnej historii wyciągnąć maksimum i zrobić z niej fajną książkę. Może to zasługa jej stylu, może lekkości, dobrej dynamiki. Trudno stwierdzić ale coś w jej książkach sprawia, że nawet największe głupoty czyta się szybko, z dużą dozą przyjemności i bardzo gładko. Mimo wad, moja końcowa ocena to 8/10.