Grzeszna obietnica - Kat Martin (Kawka)
Napisane: 3 sierpnia 2023, o 17:46
Kat Martin "Grzeszna obietnica"
Nicholas Warring, zwany Szalonym Hrabią, został skazany za morderstwo i tylko dzięki wpływom bogatej rodziny uniknął powieszenia. Został zesłany do kolonii, gdzie wykonywał niewolniczą pracę. Po siedmiu latach wrócił i objął rodową posiadłość, jednak towarzystwo wyrzuciło go ze swojego grona. Wiedzie hulaszcze życie otoczony podobnymi do niego hedonistami aż do dnia, gdy okazuje się, że musi się zatroszczyć o pewną pannę na wydaniu. Elizabeth Woolcot była podopieczną jego zmarłego ojca. Teraz dziewczyna jest w poważnym niebezpieczeństwie, bo przewrotny lord Bascomb, owładnięty obsesją na jej punkcie, chce za wszelką cenę zmusić dziewczynę do ożenku.
Zaczęło się bardzo dobrze. Mroczny facet, który nie jest aniołkiem ma się zaopiekować niewinną dziewczyną. Ona stopniowo się w nim zakochuje, on od początku pała żądzą do podopiecznej, choć wie, że jest to złe. Jest żonaty, a poza tym ma opinię rozpustnego hulaki. Przeżarty cynizmem facet po przejściach i niewinna młoda dama z dobrego domu. To musiało wypalić i powinno ale jest jeden zasadniczy problem – hrabia to straszna menda. To typ bohatera romansu, od którego zawsze mnie odrzuca. Chleje na umór, sypia z wszystkim co się rusza, nie ma żadnych moralnych zahamowań, ani refleksji nad życiem, jakie prowadzi, a na dodatek ma ochotę przespać się z własną podopieczną. Do tego wszystkiego, on ma żonę, która wprawdzie go porzuciła tuż po skazaniu ale prawnie wciąż są małżeństwem. No nie jest to postać, która by mnie do siebie przekonała. Wydał mi się od samego początku obleśnym oportunistą i w zasadzie nie mogłam się tego wrażenia pozbyć aż do końca, mimo iż w trakcie powieści przechodzi przemianę w łagodnego baranka. Najbardziej mnie jednak irytowała jego głupota, kiedy zachowywał się jak pies ogrodnika – sam nie chciał być z bohaterką, ale jak jakiś inny się do niej zbliżył, to prawie mordował go wzrokiem i robił sceny zazdrości. A na koniec jeszcze próbował wepchnąć ją w niechciane małżeństwo z innym, dla jej dobra oczywiście. Krótko mówiąc – facet masakra.
Bohaterka nie lepsza. Jest naiwna tak bardzo, że wręcz sprawia wrażenie tępej. Pierwszy z brzegu przykład na jej braki umysłowe – wiadomo, że Bascomb chce ją porwać i jest zdolny do wszystkiego, żeby ją zaciągnąć siłą przed ołtarz, po czy wymusić obowiązki małżeńskie (niekoniecznie w tej kolejności). Wydawałoby się, że rozsądna kobieta w takiej sytuacji będzie grzecznie słuchać poleceń i jak jej każą siedzieć na tyłku w bezpiecznym miejscu dopóki niebezpieczeństwo nie minie, to posłucha. Nie Elizabeth. Ona wie lepiej i sama się pcha w łapy złoczyńcy. Łazi sama nocą, nie mówiąc nic nikomu snuje się gdzieś po chaszczach w ogrodzie, wybiera się samotnie na przejażdżki, a jak w końcu bohater traci cierpliwość do tej kretynki i jej mówi parę słów prawdy o jej głupocie, to strzela focha, bo ona się czuje osaczona. Zapragnęłam w tym momencie, żeby ten Bascomb ją schwytał i zrobił to, co chce. Może by zmądrzała. Dawno mnie żadna bohaterka tak nie irytowała swoim kretyńskim zachowaniem. Na szczęście ona też z czasem stała się odrobinę bardziej strawna, choć nie polubiłam jej za bardzo. Upór z jakim pchała się do łóżka żonatemu facetowi, mnie mierził. Zresztą oboje siebie warci – jedno i drugie pozbawione wszelkich zasad moralnych. Oni się kierowali wyłącznie chucią.
Na dodatek przez pół książki plącze się wyjątkowo denerwująca kochanka, potem dochodzi jeszcze gorsza żona hrabiego i Bascomb, który knuje przez bite 400 stron, jakby tu napsuć krwi głównej parze. Bardzo nieprzyjemny i męczący zestaw bohaterów. Na szczęście są też postacie, które się da lubić w tej powieści i wszystkie są poboczne – cały zestaw służących, byłych skazańców, których hrabia w jakiś sposób uratował i cudownie sympatyczna, cierpiąca na zbieractwo, ciotka głównej bohaterki.
Mimo ogarniającej mnie podczas czytania frustracji na tę dwójkę durnych bohaterów, książkę czytało się dość szybko i sprawnie. Fabuła jest dobra, pod koniec autorce udało się nieźle namieszać i to zaliczam na plus. Intryga trzyma się kupy, tempo akcji jest bardzo dobre, warsztat też w porządku i w ogóle nie czuć tych 400 stron. Nie ma przedłużania i zbędnych opisów. Sceny erotyczne też są przyjemne dla oka.
To jest jedna z tych książek, po których mam mieszane uczucia. Z jednej strony – czyta się bardzo szybko, płynnie i przyjemnie, a z drugiej, główna para jest tak odrzucająca i robi tak głupie rzeczy, ze miałam ochotę czasem wyrzucić książkę przez okno. Czytałam, cierpiałam przy tym ale mimo to czytałam dalej, bo byłam ciekawa jak to się skończy. Emocji ta powieść na pewno dostarczyła mi dużo. Niekoniecznie pozytywnych. Moją końcową oceną jest 7/10. Być może byłoby wyżej ale te postacie mnie zmęczyły psychicznie.
Nicholas Warring, zwany Szalonym Hrabią, został skazany za morderstwo i tylko dzięki wpływom bogatej rodziny uniknął powieszenia. Został zesłany do kolonii, gdzie wykonywał niewolniczą pracę. Po siedmiu latach wrócił i objął rodową posiadłość, jednak towarzystwo wyrzuciło go ze swojego grona. Wiedzie hulaszcze życie otoczony podobnymi do niego hedonistami aż do dnia, gdy okazuje się, że musi się zatroszczyć o pewną pannę na wydaniu. Elizabeth Woolcot była podopieczną jego zmarłego ojca. Teraz dziewczyna jest w poważnym niebezpieczeństwie, bo przewrotny lord Bascomb, owładnięty obsesją na jej punkcie, chce za wszelką cenę zmusić dziewczynę do ożenku.
Zaczęło się bardzo dobrze. Mroczny facet, który nie jest aniołkiem ma się zaopiekować niewinną dziewczyną. Ona stopniowo się w nim zakochuje, on od początku pała żądzą do podopiecznej, choć wie, że jest to złe. Jest żonaty, a poza tym ma opinię rozpustnego hulaki. Przeżarty cynizmem facet po przejściach i niewinna młoda dama z dobrego domu. To musiało wypalić i powinno ale jest jeden zasadniczy problem – hrabia to straszna menda. To typ bohatera romansu, od którego zawsze mnie odrzuca. Chleje na umór, sypia z wszystkim co się rusza, nie ma żadnych moralnych zahamowań, ani refleksji nad życiem, jakie prowadzi, a na dodatek ma ochotę przespać się z własną podopieczną. Do tego wszystkiego, on ma żonę, która wprawdzie go porzuciła tuż po skazaniu ale prawnie wciąż są małżeństwem. No nie jest to postać, która by mnie do siebie przekonała. Wydał mi się od samego początku obleśnym oportunistą i w zasadzie nie mogłam się tego wrażenia pozbyć aż do końca, mimo iż w trakcie powieści przechodzi przemianę w łagodnego baranka. Najbardziej mnie jednak irytowała jego głupota, kiedy zachowywał się jak pies ogrodnika – sam nie chciał być z bohaterką, ale jak jakiś inny się do niej zbliżył, to prawie mordował go wzrokiem i robił sceny zazdrości. A na koniec jeszcze próbował wepchnąć ją w niechciane małżeństwo z innym, dla jej dobra oczywiście. Krótko mówiąc – facet masakra.
Bohaterka nie lepsza. Jest naiwna tak bardzo, że wręcz sprawia wrażenie tępej. Pierwszy z brzegu przykład na jej braki umysłowe – wiadomo, że Bascomb chce ją porwać i jest zdolny do wszystkiego, żeby ją zaciągnąć siłą przed ołtarz, po czy wymusić obowiązki małżeńskie (niekoniecznie w tej kolejności). Wydawałoby się, że rozsądna kobieta w takiej sytuacji będzie grzecznie słuchać poleceń i jak jej każą siedzieć na tyłku w bezpiecznym miejscu dopóki niebezpieczeństwo nie minie, to posłucha. Nie Elizabeth. Ona wie lepiej i sama się pcha w łapy złoczyńcy. Łazi sama nocą, nie mówiąc nic nikomu snuje się gdzieś po chaszczach w ogrodzie, wybiera się samotnie na przejażdżki, a jak w końcu bohater traci cierpliwość do tej kretynki i jej mówi parę słów prawdy o jej głupocie, to strzela focha, bo ona się czuje osaczona. Zapragnęłam w tym momencie, żeby ten Bascomb ją schwytał i zrobił to, co chce. Może by zmądrzała. Dawno mnie żadna bohaterka tak nie irytowała swoim kretyńskim zachowaniem. Na szczęście ona też z czasem stała się odrobinę bardziej strawna, choć nie polubiłam jej za bardzo. Upór z jakim pchała się do łóżka żonatemu facetowi, mnie mierził. Zresztą oboje siebie warci – jedno i drugie pozbawione wszelkich zasad moralnych. Oni się kierowali wyłącznie chucią.
Na dodatek przez pół książki plącze się wyjątkowo denerwująca kochanka, potem dochodzi jeszcze gorsza żona hrabiego i Bascomb, który knuje przez bite 400 stron, jakby tu napsuć krwi głównej parze. Bardzo nieprzyjemny i męczący zestaw bohaterów. Na szczęście są też postacie, które się da lubić w tej powieści i wszystkie są poboczne – cały zestaw służących, byłych skazańców, których hrabia w jakiś sposób uratował i cudownie sympatyczna, cierpiąca na zbieractwo, ciotka głównej bohaterki.
Mimo ogarniającej mnie podczas czytania frustracji na tę dwójkę durnych bohaterów, książkę czytało się dość szybko i sprawnie. Fabuła jest dobra, pod koniec autorce udało się nieźle namieszać i to zaliczam na plus. Intryga trzyma się kupy, tempo akcji jest bardzo dobre, warsztat też w porządku i w ogóle nie czuć tych 400 stron. Nie ma przedłużania i zbędnych opisów. Sceny erotyczne też są przyjemne dla oka.
To jest jedna z tych książek, po których mam mieszane uczucia. Z jednej strony – czyta się bardzo szybko, płynnie i przyjemnie, a z drugiej, główna para jest tak odrzucająca i robi tak głupie rzeczy, ze miałam ochotę czasem wyrzucić książkę przez okno. Czytałam, cierpiałam przy tym ale mimo to czytałam dalej, bo byłam ciekawa jak to się skończy. Emocji ta powieść na pewno dostarczyła mi dużo. Niekoniecznie pozytywnych. Moją końcową oceną jest 7/10. Być może byłoby wyżej ale te postacie mnie zmęczyły psychicznie.