Książę - Gaelen Foley (Kawka)
Napisane: 29 lipca 2022, o 11:20
Gaelen Foley "Książę"
Uwaga, poniżej są lekkie spojlery!
Belinda Hamilton znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, ojciec wylądował w więzieniu za długi, a ona sama zarabia na życie sprzedając pomarańcze i cerując nocami koszule. Jakby tego było mało, prześladuje ją namolny adorator – sir Dolph Breckinridge, który oprowadził do wszystkich nieszczęść, które spotkały jej rodzinę. Splot dramatycznych zdarzeń sprawia, że dziewczyna decyduje się zostać kurtyzaną. Trafia pod skrzydła osławionej Harriette Wilson, która wtajemnicza ją w arkana zawodu kurtyzany.
Książę Hawkscliffe znany jest ze swoich zasad, których sztywno się trzyma. To wzór cnót i dobrze zapowiadający się polityk. Wręcz przesadnie dba o swoją reputację ale ma też ciemniejszą stronę, której istnienia nikt nie podejrzewa. Pragnie zemsty na człowieku, który doprowadził do śmierci ukochanej księcia. Głównym podejrzanym jest Dolph Breckinridge. Hawkscliffe snuje intrygę, w której główną rolę ma odegrać Belinda.
Jest to pierwsza część cyklu o rodzeństwie Knight ale każdą z tych powieści można czytać oddzielnie, bo choć pojawiają się postacie z wcześniejszych tomów, to każda stanowi odrębną całość.
Sama historia jest bardzo w porządku. Fabuła jest ciekawa i raczej nie ma nudnych momentów, choć bardziej podobała mi się pierwsza część książki, bo po prostu więcej się działo. Druga część powieści skupia się bardziej na relacji Bel z Robertem. Nadal jest ciekawie ale tempo trochę spada.
O ile sama Belinda jest naprawdę fajną postacią – twardo stąpającą po ziemi, ogarniętą dziewczyną, która dużo przeszła w życiu, a mimo to nie dała się zniszczyć, to książę mnie irytował. Taki świętoszkowaty hipokryta. Kochankę sobie chętnie wziął, korzystając w pełni z jej wdzięków, wyznawał, że kocha, ale nie przeszkadzało mu to w snuciu planów małżeńskich z inną i nie widział w swoim postępowaniu niczego złego. Bel w jego mniemaniu nie była dostatecznie dobra, żeby zostać żoną księcia. Na dodatek ta jego argumentacja – co ludzie powiedzą. Nawet na końcu robił takie głupoty, że nie zasłużył sobie na tak szybkie przebaczenie ze strony bohaterki. Jeden teatralny gest zmazał wszystkie jego winy. Słabo. Powinien się czołgać przez kolejne 200 stron za bycie śfinią. Do tego fałszywą i przekonaną o swojej dobroci, z przerośniętym ego, czyli chyba najgorszym rodzajem śfini w romansie.
Trochę szkoda, że autorka tak banalnie rozwiązała kwestię zawodu głównej bohaterki. Wyszedł z tego oklepany do bólu motyw, czyli zawodowa kurtyzana okazała się być niewinna i czysta jak łza. Z kolei ta dobra, cnotliwa, godna szacunku kobieta, w której się kochał bohater, okazała się być podłą suką, intrygantką o złych zamiarach i w zasadzie to dobrze, że umarła. Tajemnica jej śmierci wyjaśniona została w miarę logicznie ale nie do końca przekonał mnie sprawca i to, że wszyscy przeszli nad tym do porządku (nie chcę pisać za dużo, bo musiałabym zrobić ogromny spojler).
Kolejna sprawa, która rzuciła mi się w oczy już wcześniej ale dopiero przy lekturze "Księcia" skrystalizowała się na tyle, że umiem to ubrać w słowa. Mianowicie: seks i jedzenie. Erotyczne sceny z udziałem żywności odrzucają mnie i powodują niesmak. Nie chcę czytać takich rzeczy. Obrzydza mnie to. Nie mówię, ze Foley źle pisze sceny erotyczne, po prostu to nie dla mnie. Reszta gorących (niekoniecznie łóżkowych), scen ale bez jadalnych dodatków, była zupełnie w porządku.
Nie podobało mi się też za szybkie wyjście Belindy z traumy po gwałcie. Lubię wątek traumy ale nie znoszę gdy autorki za jedyne lekarstwo na to uważają seks z udziałem bohatera. Owszem, raz się kochali i nie wyszło ale za drugim razem już pokonała swoje wszystkie lęki i nawet przeżyła orgazm. No tak to nie działa, niestety, że wystarczy odpowiedni partner i jego penis, żeby kobieta została cudownie uzdrowiona. Nie był ten wątek aż tak źle poprowadzony jak w niektórych innych książkach ale nadal za bardzo powierzchownie potraktowany.
Ta powieść to pierwsza część cyklu "Książę" i jest to dobre wprowadzenie w dzieje rodzeństwa Knight. Autorka fajnie wplotła w fabułę i zasygnalizowała kolejnych bohaterów, którzy pojawili się w następnych częściach. Jako otwarcie dla cyklu książka dobrze się sprawdza, choć zdecydowanie nie jest to najlepsza jego część. Moja ocena to 8/10, bo jednak całość jest zgrabnie napisana, dość ciekawa, czyta się dobrze i szybko, mimo tych kilku wad, o których pisałam wyżej.
Uwaga, poniżej są lekkie spojlery!
Belinda Hamilton znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, ojciec wylądował w więzieniu za długi, a ona sama zarabia na życie sprzedając pomarańcze i cerując nocami koszule. Jakby tego było mało, prześladuje ją namolny adorator – sir Dolph Breckinridge, który oprowadził do wszystkich nieszczęść, które spotkały jej rodzinę. Splot dramatycznych zdarzeń sprawia, że dziewczyna decyduje się zostać kurtyzaną. Trafia pod skrzydła osławionej Harriette Wilson, która wtajemnicza ją w arkana zawodu kurtyzany.
Książę Hawkscliffe znany jest ze swoich zasad, których sztywno się trzyma. To wzór cnót i dobrze zapowiadający się polityk. Wręcz przesadnie dba o swoją reputację ale ma też ciemniejszą stronę, której istnienia nikt nie podejrzewa. Pragnie zemsty na człowieku, który doprowadził do śmierci ukochanej księcia. Głównym podejrzanym jest Dolph Breckinridge. Hawkscliffe snuje intrygę, w której główną rolę ma odegrać Belinda.
Jest to pierwsza część cyklu o rodzeństwie Knight ale każdą z tych powieści można czytać oddzielnie, bo choć pojawiają się postacie z wcześniejszych tomów, to każda stanowi odrębną całość.
Sama historia jest bardzo w porządku. Fabuła jest ciekawa i raczej nie ma nudnych momentów, choć bardziej podobała mi się pierwsza część książki, bo po prostu więcej się działo. Druga część powieści skupia się bardziej na relacji Bel z Robertem. Nadal jest ciekawie ale tempo trochę spada.
O ile sama Belinda jest naprawdę fajną postacią – twardo stąpającą po ziemi, ogarniętą dziewczyną, która dużo przeszła w życiu, a mimo to nie dała się zniszczyć, to książę mnie irytował. Taki świętoszkowaty hipokryta. Kochankę sobie chętnie wziął, korzystając w pełni z jej wdzięków, wyznawał, że kocha, ale nie przeszkadzało mu to w snuciu planów małżeńskich z inną i nie widział w swoim postępowaniu niczego złego. Bel w jego mniemaniu nie była dostatecznie dobra, żeby zostać żoną księcia. Na dodatek ta jego argumentacja – co ludzie powiedzą. Nawet na końcu robił takie głupoty, że nie zasłużył sobie na tak szybkie przebaczenie ze strony bohaterki. Jeden teatralny gest zmazał wszystkie jego winy. Słabo. Powinien się czołgać przez kolejne 200 stron za bycie śfinią. Do tego fałszywą i przekonaną o swojej dobroci, z przerośniętym ego, czyli chyba najgorszym rodzajem śfini w romansie.
Trochę szkoda, że autorka tak banalnie rozwiązała kwestię zawodu głównej bohaterki. Wyszedł z tego oklepany do bólu motyw, czyli zawodowa kurtyzana okazała się być niewinna i czysta jak łza. Z kolei ta dobra, cnotliwa, godna szacunku kobieta, w której się kochał bohater, okazała się być podłą suką, intrygantką o złych zamiarach i w zasadzie to dobrze, że umarła. Tajemnica jej śmierci wyjaśniona została w miarę logicznie ale nie do końca przekonał mnie sprawca i to, że wszyscy przeszli nad tym do porządku (nie chcę pisać za dużo, bo musiałabym zrobić ogromny spojler).
Kolejna sprawa, która rzuciła mi się w oczy już wcześniej ale dopiero przy lekturze "Księcia" skrystalizowała się na tyle, że umiem to ubrać w słowa. Mianowicie: seks i jedzenie. Erotyczne sceny z udziałem żywności odrzucają mnie i powodują niesmak. Nie chcę czytać takich rzeczy. Obrzydza mnie to. Nie mówię, ze Foley źle pisze sceny erotyczne, po prostu to nie dla mnie. Reszta gorących (niekoniecznie łóżkowych), scen ale bez jadalnych dodatków, była zupełnie w porządku.
Nie podobało mi się też za szybkie wyjście Belindy z traumy po gwałcie. Lubię wątek traumy ale nie znoszę gdy autorki za jedyne lekarstwo na to uważają seks z udziałem bohatera. Owszem, raz się kochali i nie wyszło ale za drugim razem już pokonała swoje wszystkie lęki i nawet przeżyła orgazm. No tak to nie działa, niestety, że wystarczy odpowiedni partner i jego penis, żeby kobieta została cudownie uzdrowiona. Nie był ten wątek aż tak źle poprowadzony jak w niektórych innych książkach ale nadal za bardzo powierzchownie potraktowany.
Ta powieść to pierwsza część cyklu "Książę" i jest to dobre wprowadzenie w dzieje rodzeństwa Knight. Autorka fajnie wplotła w fabułę i zasygnalizowała kolejnych bohaterów, którzy pojawili się w następnych częściach. Jako otwarcie dla cyklu książka dobrze się sprawdza, choć zdecydowanie nie jest to najlepsza jego część. Moja ocena to 8/10, bo jednak całość jest zgrabnie napisana, dość ciekawa, czyta się dobrze i szybko, mimo tych kilku wad, o których pisałam wyżej.