Teraz jest 21 listopada 2024, o 14:02

Wszystko o miłości - Stephanie Laurens (Kawka)

Alfabetyczny spis recenzji ROMANSÓW HISTORYCZNYCH
Avatar użytkownika
 
Posty: 21062
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Lokalizacja: Rzeszów/Drammen
Ulubiona autorka/autor: Proctor, Spencer, Spindler i wiele innych

Wszystko o miłości - Stephanie Laurens (Kawka)

Post przez Kawka » 10 października 2021, o 22:51

Stephanie Laurens "Wszystko o miłości"

Alasdair Cynster, zwany Lucyferem, na prośbę przyjaciela udaje się w odwiedziny do jego wiejskiej rezydencji. Na miejscu zastaje niestety stygnące ciało. Zostaje uderzony w głowę i traci przytomność. Nie wie, że sprawcą tego wypadku jest Phyllida Talent – lokalna działaczka społeczna, która udała się na miejsce zbrodni w celu odzyskania cennych listów przyjaciółki. Wspólnie postanawiają rozwikłać zagadkę śmierci przyjaciela Lucyfera.

To mój pierwszy raz z autorką. Szczerze mówiąc, gdyby nie zabawa polecankowa, raczej sama bym nie sięgnęła po tę książkę. Nie lubię długich cyklów, a zwłaszcza takich powyżej kilku tomów, gdzie są nawiązania do poprzednich części (na przykład pojawiają się bohaterowie znani z wcześniejszych tomów albo są odwołania do wydarzeń, które miały miejsce na początku cyklu). Choć podskórnie czułam, że to będzie właśnie jeden z takich cyklów, to wyzwanie podjęłam.

Pierwsze co mi się rzuciło w oczy, to przytłaczająca wręcz ilość bohaterów. Oprócz głównej pary i ich najbliższych, w książce obecne jest praktycznie całe miasteczko, w którym rozgrywa się akcja. Większość tych postaci nie ma żadnego przełożenia na fabułę i tylko powoduje chaos. Chwilami musiałam wracać o kilka stron, żeby połapać się kto jest kim i jakie są koligacje rodzinne danej postaci, mimo że kompletnie mnie to nie obchodziło. To zdecydowanie za dużo jak na moje nerwy przy czytaniu książki, która z założenia ma być rozrywkowa i przyjemna w odbiorze. Rozumiem, że autorce była potrzebna duża pula potencjalnych podejrzanych, żeby nie było tak łatwo odgadnąć intrygi ale przesadziła. Wątki postaci pobocznych są nudne i niczego nie wnoszą do fabuły. W którymś momencie, gdy kogoś nie pamiętałam, odpuszczałam sobie szukanie i skupiłam się na perypetiach głównej pary. Za duża ilość bohaterów to dla mnie zdecydowany minus. Nie widzę sensu w przeładowywaniu powieści męczącymi, nieciekawymi postaciami, których los nikogo nie obchodzi.

Kolejnym minusem jest główna bohaterka. Bardziej irytującej, tępo upartej baby dawno nie miałam okazji poznać na kartach powieści. Rozumiem jej chęć bycia niezależną, zwłaszcza, że w jej otoczeniu są sami faceci – debile, ale ona naprawdę przegina. Podczas czytania miałam takie uczucie irytacji jak czasem się ma podczas oglądania horroru – wiadomo, że zaraz bohater zostanie zabity, a on i tak robi coś kompletnie głupiego i sam się pcha w łapy złoczyńcy. Dwa razy próbowano zabić bohaterkę, wszyscy jej tłumaczą, że dla własnego bezpieczeństwa powinna uważać i nie plątać się samotnie po bezdrożach, a ona na przekór wszystkim i tak robi po swojemu i lezie w najbardziej niebezpieczne miejsca, bo ona jest silną i niezależną kobietą i żaden samiec nie będzie nią rządzić! Za grosz rozumu i pomyślunku. Ojciec i ten jej facet mają anielską cierpliwość do tej idiotki. W pewnym momencie miałam ochotę, żeby ją ten morderca zabił. Byłby spokój.

Równie wkurzająca jest jej przyjaciółka Mary Anne – stosująca metodę zdartej płyty. Nikt nie może zobaczyć jej miłosnych listów, bo kretynka nie pomyślała, że sama na siebie ukręci bicz, jeśli opisze ze szczegółami swoje erotyczne ekscesy z facetem, którego nikt nie akceptuje jako jej adoratora. Nie zastanowiło jej, że może to ktoś postronny przeczytać i zarówno jej reputacja, jak i jego kariera przejdą do historii, więc zamiast ponieść konsekwencje własnej głupoty albo samej rozwiązać własne problemy, truje tyłek bohaterce i stawia ją w niekomfortowej sytuacji.

Co mnie jeszcze irytowało? Przeskoki czasowe. Jest jakaś fajna akcja, potem autorka urywa wątek i tego, co się dalej stało dowiadujemy się z retrospekcji, rozważań i wspomnień bohaterów następnego dnia. Zaburzało mi to ciągłość fabuły. Poza tym wydało mi się to skrótowe, taka niedoróbka warsztatowa w stylu Steel – czyli niektóre wątki opisywane z drobiazgową dokładnością, a inne zawarte w dwóch zdaniach i aż się proszą o rozwinięcie. Źle to wyszło, bo brakło mi w tym równowagi.

Neutralnie przyjęłam humor, erotykę i intrygę kryminalną. Humoru nie było zbyt dużo, nie był nachalny, tępy, czy banalny. Raczej lekko ironiczny i subtelny. W sam raz. Sceny erotyczne też były niezłe ale niczym szczególnym mnie nie ujęły. Były dość szczegółowe i to w zasadzie tyle, co je wyróżnia. W porównaniu do innych autorek było nieźle, choć zdarzało mi się czytać lepiej napisane scenki łóżkowe. Co do intrygi – taka sobie. Ani szczególnie dobra, ani zła. Myślałam, że to pójdzie w inną stronę ale nie będę narzekać.

Podobał mi się, i to bardzo, sam bohater. Pominąwszy kretyński pseudonim – Lucyfer, który nijak nie pasuje do jego charakteru (swoją drogą autorka ma dziwne upodobanie do nietypowych imion jak np.: Pomeroy, Phyllida), to jest to naprawdę fajna postać. Jego, w przeciwieństwie do bohaterki, od razu da się lubić. Nie robi głupich rzeczy, nie kieruje się źle rozumianą dumą i nie upiera jak tępy muł, kiedy nie trzeba. Choć ma swoje zdanie, to słucha co się do niego mówi i potrafi się przyznać do błędu, oraz przyznać komuś innemu rację. Dokładne przeciwieństwo bohaterki. Pozwala się jej realizować, nie naciska na nią, nie wywiera presji, nie jest przemądrzałym samcem alfa, a mimo to nadal jest męski, seksowny i po prostu sympatyczny.

Na plus zaliczyć trzeba też wzajemną relację bohaterów. Była między nimi chemia i razem dobrze się uzupełniali, choć Lucyfer wykazywał się anielską cierpliwością do swojej wybranki. Ich związek był niewymuszony, a wątek rozwijał się trochę w tle głównego wątku, czyli polowania na mordercę. Może dzięki temu dobrze się to czytało.

Moje ogólne wrażenie jest takie: historyjka niezła, ale bez szału. Pod koniec już się męczyłam tą intrygą i czekałam, aż w końcu coś się zacznie dziać ciekawego, bo autorka za bardzo żonglowała potencjalnymi mordercami i ich rzekomymi motywami.

Przytłoczyła mnie ogromna ilość bohaterów, większość z nich była zupełnie zbędna dla tej historii. Za dużo na raz jak dla mnie, za dużo rozdrabniania się na wątki poboczne i nudne zapychające fabułę szczegóły. Zamiast tego mogłoby być trochę więcej o relacji pomiędzy główną parą.

Ogólnie było nieźle ale nie wiem czy chcę jeszcze więcej Cynsterów niż w tej książce. Przytłoczyła mnie ilość postaci i ogólnie styl chwilami kulał. Ewidentnie coś mi w tej książce nie grało. Niemniej nie było źle jak na pierwszy raz. Daję 7/10, bo jednak przeczytałam bardzo szybko i bez większych zgrzytów.
http://www.radiocentrum.pl

"...Gary (...) niedawno zerwał ze swoją dziewczyną z powodu niezgodności charakterów (charakter nie pozwolił jej zgodzić się na to, by Gary sypiał z jej najlepszą przyjaciółką)". Neil Gaiman "Nigdziebądź".

Powrót do Recenzje romansów historycznych

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 55 gości