Małżeństwo z rozsądku - Jo Beverley (Kawka)
Napisane: 30 marca 2021, o 20:14
Jo Beverley "Małżeństwo z rozsądku"
Eleonora Chivenham wskutek intryg podłego brata znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Chcąc uniknąć skandalu i utraty reputacji musi wyjść za mąż. Niespodziewana pomoc nadchodzi ze strony Nicholasa Delaneya, który oferuje jej układ – małżeństwo wyłącznie z rozsądku. Nicolas jest zajęty sprawami ojczyzny i nie ma czasu na umizgi do własnej żony, jednak powoli małżonkowie zaprzyjaźniają się i zaczynają czuć do siebie coś więcej niż sympatię.
Mam duży zgrzyt, jeśli chodzi o tę książkę. Niby autorka, którą nawet lubię (czytałam już inne jej książki i oceniłam pozytywnie), a jednak coś mocno nie zagrało w tym przypadku.
Fabuła zapowiada się bardzo ciekawie – skrzywdzona dziewczyna, która wychodzi za mąż z rozsądku i niespecjalnie przepada za mężem, zresztą z wzajemnością, w tle spisek o uwolnienie Napoleona i niezaleczona trauma. Z tego można było zrobić naprawdę pasjonującą powieść, a wyszło słabo. Nie źle ale bardzo nijako.
Akcja, po początkowym zaciekawieniu, z biegiem stron staje się coraz bardziej ślamazarna i toporna, coraz mniej rzeczy wciąga i bawi, a relacje pomiędzy bohaterami wcale się nie klarują. Wszystko grzęźnie w nudzie i sztampie.
Bohaterka mogłaby startować w konkursie na najbardziej mimozowatą mameję w romansie, która sama nie wie, czego chce. Z jednej strony cierpi, bo przeżyła gwałt, z drugiej nie przeszkadza jej utrzymywanie relacji z gwałcicielem. Niby chce się dowiedzieć co i jak ale jednak nie, lepiej zostawić wszystko tak jak jest i nie drążyć. Niby ją boli zachowanie niewiernego męża ale to akceptuje. Z logiką i rozsądkiem ta bohaterka nie ma nic wspólnego. Taka cierpiętnica bez charakteru. To jedna z najbardziej irytujących bohaterek, z jakimi się zetknęłam.
Z kolei bohater to rasowy buc. Jawnie romansuje z kochanką, mimo iż ma żonę, ale skoro to mu nie sprawia przyjemności (bo robi to ze względu na dobro ojczyzny), to uważa się za bohatera i męczennika. No dramat. Niby kocha ale chyba nie na tyle, żeby po prostu wyznać prawdę. Na dodatek też jest mamejowaty i piekielnie irytujący.
Najfajniejszą postacią w tej ferajnie jest Francis, który na szczęście ma swoją własną książkę i od którego historii zaczęłam przygodę z powieściami Jo Beverley. Na szczęście, bo gdybym trafiła na "Małżeństwo z rozsądku", to chyba bym nie polubiła autorki.
Sama akcja to zmarnowany potencjał. Była szansa na lekką przygotówkę z tajemnicą w tle, a okazało się to mdłym romansem z nieciekawym wątkami pobocznymi. Również motyw traumy został zepsuty. Z tego wątku można naprawdę dużo"wycisnąć" (jak np. zrobiła to Mary Jo Putney w książce "Wygrane szczęście").
Poza tym prawie wszystko w tej powieści jest opisane z perspektywy bohaterki. Bardzo mi brakowało męskiego punktu widzenia, przemyśleń bohatera i jego rozterek (choć pewnie też by nie były zbyt pasjonujące, biorąc pod uwagę jego ogólne romemłanie).
Paradoksalnie, mimo tych wad, tę książkę nieźle się czyta. Początek jest zdecydowanie najmocniejszym punktem tej historii. Sam pomysł na fabułę był bardzo dobry, niestety, został zmarnowany. Ani nie było w tej historii żadnych zaskoczeń, ani pasji, ani bohaterowie nie okazali się na tyle fajni, żeby im kibicować. Emocje jak na grzybach, a mimo to jest w stylu autorki jakaś lekkość i gładkość, która nie pozwala rzucić książki w kąt bez jej dokończenia.
Całość prezentuje się zupełnie poprawnie, pod względem fabuły i warsztatu. Nie ma większych zgrzytów ale też nie ma nad czym się zachwycić. Taki przeciętny romansowy średniak na zabicie nudy. Jak na początek długiej serii książek – nie sprawdza się, bo gdybym miała się kierować emocjami towarzyszącymi mi podczas lektury, na pewno nie sięgnęłabym po kolejne części.
Jestem pewna, że za tydzień nie będę pamiętać o czym ta książka w ogóle była. Dlatego moja ocena to 6/10. Może byłoby więcej ale naprawdę nie dało się strawić tej idiotki Eleonory i dupka Nicholasa.
Eleonora Chivenham wskutek intryg podłego brata znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Chcąc uniknąć skandalu i utraty reputacji musi wyjść za mąż. Niespodziewana pomoc nadchodzi ze strony Nicholasa Delaneya, który oferuje jej układ – małżeństwo wyłącznie z rozsądku. Nicolas jest zajęty sprawami ojczyzny i nie ma czasu na umizgi do własnej żony, jednak powoli małżonkowie zaprzyjaźniają się i zaczynają czuć do siebie coś więcej niż sympatię.
Mam duży zgrzyt, jeśli chodzi o tę książkę. Niby autorka, którą nawet lubię (czytałam już inne jej książki i oceniłam pozytywnie), a jednak coś mocno nie zagrało w tym przypadku.
Fabuła zapowiada się bardzo ciekawie – skrzywdzona dziewczyna, która wychodzi za mąż z rozsądku i niespecjalnie przepada za mężem, zresztą z wzajemnością, w tle spisek o uwolnienie Napoleona i niezaleczona trauma. Z tego można było zrobić naprawdę pasjonującą powieść, a wyszło słabo. Nie źle ale bardzo nijako.
Akcja, po początkowym zaciekawieniu, z biegiem stron staje się coraz bardziej ślamazarna i toporna, coraz mniej rzeczy wciąga i bawi, a relacje pomiędzy bohaterami wcale się nie klarują. Wszystko grzęźnie w nudzie i sztampie.
Bohaterka mogłaby startować w konkursie na najbardziej mimozowatą mameję w romansie, która sama nie wie, czego chce. Z jednej strony cierpi, bo przeżyła gwałt, z drugiej nie przeszkadza jej utrzymywanie relacji z gwałcicielem. Niby chce się dowiedzieć co i jak ale jednak nie, lepiej zostawić wszystko tak jak jest i nie drążyć. Niby ją boli zachowanie niewiernego męża ale to akceptuje. Z logiką i rozsądkiem ta bohaterka nie ma nic wspólnego. Taka cierpiętnica bez charakteru. To jedna z najbardziej irytujących bohaterek, z jakimi się zetknęłam.
Z kolei bohater to rasowy buc. Jawnie romansuje z kochanką, mimo iż ma żonę, ale skoro to mu nie sprawia przyjemności (bo robi to ze względu na dobro ojczyzny), to uważa się za bohatera i męczennika. No dramat. Niby kocha ale chyba nie na tyle, żeby po prostu wyznać prawdę. Na dodatek też jest mamejowaty i piekielnie irytujący.
Najfajniejszą postacią w tej ferajnie jest Francis, który na szczęście ma swoją własną książkę i od którego historii zaczęłam przygodę z powieściami Jo Beverley. Na szczęście, bo gdybym trafiła na "Małżeństwo z rozsądku", to chyba bym nie polubiła autorki.
Sama akcja to zmarnowany potencjał. Była szansa na lekką przygotówkę z tajemnicą w tle, a okazało się to mdłym romansem z nieciekawym wątkami pobocznymi. Również motyw traumy został zepsuty. Z tego wątku można naprawdę dużo"wycisnąć" (jak np. zrobiła to Mary Jo Putney w książce "Wygrane szczęście").
Poza tym prawie wszystko w tej powieści jest opisane z perspektywy bohaterki. Bardzo mi brakowało męskiego punktu widzenia, przemyśleń bohatera i jego rozterek (choć pewnie też by nie były zbyt pasjonujące, biorąc pod uwagę jego ogólne romemłanie).
Paradoksalnie, mimo tych wad, tę książkę nieźle się czyta. Początek jest zdecydowanie najmocniejszym punktem tej historii. Sam pomysł na fabułę był bardzo dobry, niestety, został zmarnowany. Ani nie było w tej historii żadnych zaskoczeń, ani pasji, ani bohaterowie nie okazali się na tyle fajni, żeby im kibicować. Emocje jak na grzybach, a mimo to jest w stylu autorki jakaś lekkość i gładkość, która nie pozwala rzucić książki w kąt bez jej dokończenia.
Całość prezentuje się zupełnie poprawnie, pod względem fabuły i warsztatu. Nie ma większych zgrzytów ale też nie ma nad czym się zachwycić. Taki przeciętny romansowy średniak na zabicie nudy. Jak na początek długiej serii książek – nie sprawdza się, bo gdybym miała się kierować emocjami towarzyszącymi mi podczas lektury, na pewno nie sięgnęłabym po kolejne części.
Jestem pewna, że za tydzień nie będę pamiętać o czym ta książka w ogóle była. Dlatego moja ocena to 6/10. Może byłoby więcej ale naprawdę nie dało się strawić tej idiotki Eleonory i dupka Nicholasa.