Strona 1 z 1

The Earl I Ruined - Scarlett Peckham (Liberty)

PostNapisane: 10 stycznia 2021, o 19:03
przez Liberty
The Earl I Ruined - Scarlett Peckham - tom 2 serii The Secrets of Charlotte Street

Na życzenie Fringilli napisałam kilka słów. O fabule za bardzo pisać nie będę, bo zrobiła to już w swojej recenzji Viperina, którą to zresztą polecam, bo dotyczy całej serii a nie tylko jednego tomu.

Nie pamiętam jak trafiłam na Scarlett Peckham. Jedyne co pamiętam, że polecono mi jej książkę jako wyjątkowo gorące romansidło z wątkami BDSM. Opis wydawał mi się bardzo ciekawy, ale bałam się że książka tak dobrze się zapowiadająca, ostatecznie okaże się wielkim rozczarowaniem. Nie mam nic przeciwko BDSM czy erotyce. Za to bardzo przeszkadza mi kiepskie wykorzystanie i realizacja takich motywów. Tak na oko tylko 1/10 tytułów nie rozczarowuje.
The Earl I Ruined okazał się zupełnie czymś innym niż zakładałam.
Po pierwsze od razu przypadł mi do gustu styl pisarki – bardzo elegancki, zgrabny.
Po drugie – The Earl I Ruined jest gorącą lekturą, ale w sposób którego nie przewidziałam. Autorka fantastycznie balansuje między scenami zabawnymi, namiętnymi i smutnymi. Gdy bohaterowie się ze sobą ścierają ich dialogi są błyskotliwe, zabawne aż chce się więcej. I zwykle te sceny stanowią preludium do bardziej namiętnych momentów. Scena pierwszego pocałunku chyba należy do moich ulubionych scen tego typu w ogóle. W tej jednej scenie jest więcej namiętności, żaru, skrywanych pasji, tłumionych i uśpionych uczuć niż w większości książek, które biorą się za ten temat. I choć autorka potem bardziej się rozzuchwala, wprowadza sceny bardziej odważne, to udaje jej się, w moim przekonaniu, uniknąć taniej wulgarności i czytelnicy niechętni co mocniejszym tytułom, tu nie muszą się erotyki bać. Tak mi się wydaje.
Będąc erotyczną Peckham nie przestaje też być romantyczna. Wraca do trochę zapomnianej sztuki uwodzenia i do pocałunków. Nie wiem czy tylko jak mam takie wrażenie, ale wiele obecnych romansów, zwłaszcza tych erotycznych, zapomina o czymś takim jak pierwszy pocałunek i gra wstępna. Bohaterowie niemal od razu rzucają się na siebie i przechodzą do punktu kulminacyjnego. Wszystko jest bardzo instant. Scarlett Peckham trochę sięga do starej szkoły i mnie się to podoba.
W jednym momencie trochę przedobrzyła. Mam na myśli motyw z listami. Trochę jakby autorce zabrakło pomysłu, a jednocześnie chciała zakończyć historię „wielkimi gestami”. Dla mnie było to zupełnie niepotrzebne. Ale poza tą wpadką mamy kilka fantastycznych scen kiedy widzimy Constance oczami Juliana, a te są pełne podziwu i wiary w bohaterkę. Albo gdy bohaterka knuje te swoje plany żeby tylko ocalić i wesprzeć Juliana. Dla mnie to wyjątkowo romantyczne. Ten poziom oddania, zauroczenia trwającego najwyraźniej od dawna. A że przy okazji bohaterowie chętnie by zrzucili z siebie ubrania to na plus.
Podoba mi się też konstrukcja bohaterów. Zwłaszcza Julian, niby kolejny typ nudziarza, skrycie seksownego. Powiedzmy ktoś w typie Harr’ego od Amandy Quick, którego sama zresztą bardzo lubię.
Lord Bore różni się tym od typowych przedstawicieli seksownych nudziarzy, że nie jest nadczłowiekiem. Nie posiada gigantycznej fortuny, nie jest geniuszem finansów z nudów bawiącym się np. w szpiegostwo, nie tańczy,strzela, fechtuje, boksuje najlepiej w Londynie. Jest co najwyżej ładny. I na tyle przyzwoity, że nie chce uwieść Constance dla pieniędzy i na tyle w niej zakochany, że dla niej (choć nie tylko) chce udowodnić, że nie jest nieudacznikiem i że zasługuje na to by ją poślubić. Dla mnie ideał.
Constance też jest fajna. Niby trzpiotka, która bryluje w towarzystwie i nie ogląda się na nic i na nikogo a jak się okaże istota wyjątkowo wrażliwa i o wielkim sercu.
Frin napisała, że ma z tą serią problem i podejrzewam, że chodzi o okres historyczny, w którym rozgrywa się akcja; wykorzystany zaledwie jako kostium i nic więcej. Trochę szkoda, ale ja nie narzekam. Książkę czytało mi się bardzo dobrze i na pewno sięgnę po tom pierwszy i liczę, że autorka na tym nie skończy.

PostNapisane: 10 stycznia 2021, o 23:31
przez Fringilla
Dzięki :)

Czytałam recenzję Viperyny, ale że to zbiorczo o cyklu, więc konkretnie i wstępnie do tomu się odniosę tu ;)
Zmęczona jestem, więc to będzie na razie zbiór reakcji, z którymi mozna wejść w polemikę, nie obrażę się :lol:

Sama się zastanawiam, jak spisać swą opinię, by nie brzmiała jak seria raczej zarzutów, a wszak w kategorii oceny "czy polecę", dałabym mocne 8/10, a "moja prywatna przyjemność z czytania" to mocne 8/10 (najniższa Balogh ma u mnie 7/10 więc wysoko :P

W sumie wspomniałyście (Viperyna tutaj viewtopic.php?p=1221511#p1221511 i Liberty powyżej] o wszystkim istotnych aspektach, więc tylko garść rzeczy już stricte osobistych w odbiorze.

Zaczynając od końca:

Kostium

Tak, mam problem z "kostiumem" ale przede wszystkim dlatego, że to własnie nie kostium do końca :lol: a przynajmniej ewidentnie w zamierzeniu, ponieważ autorka, szukając pewnych rozwiązań fabularnych, wybrała epokę bardzo słusznie.
Tu mamy do czynienia ze zjawiskiem "osadzanie literatury rozrywkowej w naszym rozumieniu w epoce o odmiennym koncepcie literatury rozrywkowej dla kobiet" :hyhy: na dziś bowiem jestem zwolenniczką teorii, że szeroko akceptowana szkoła tworzenia romansów jest mega mocno zakorzeniona w pewnych literackich zasadach 19.wiecznych... natomiast to, co wcześniej, stwarza... problem. Romans historyczny zawsze jest zderzony z bardzo ciężką wiktoriańską / zachodnią / kolonialną tradycją przedstawiania miłości i postaci.
Ale to jest skomplikowana historia, którą może nie będę zanudzać.

W każdym razie: zderza mi się tu bardzo dobrze przemyślany i skonstruowany jak na dzisiejsze standardy romans z... no, problemem samej idei romansu historycznego w tej epoce i założeń takiegoż :lol:
(co np. świetnie widać w georgiańskich, ale nie tylko, romansach Balogh ;)

Ach, gdyby Pekcham miała wsparcie redaktorskie/wydawnicze na skalę historyków Balogh czy Putney 3 dekady temu... Ale to też inna opowieść ;)

PS Ok, przyznam, że najbardziej podobała mi się
Spoiler:


Uroczy chlopcy

Ok, przyznam, że to, co przyciąga moją uwagę najbardziej, to koncept bohatera.
Na marginesie: tak, doczekałyśmy się w końcu przeciwwagi dla śfiń i półśfiń zasługujących na wiosło oraz zwykłych macho miśków.
3 dekady temu rzadkość, dziś coraz prężniej się pojawiający typ, bez usprawiedliwień i tłumaczeń.
(Tak, mimo pozornego zalewu "męskich facetów" w mafia-romansach i post-Greyach).
I powoli się odgrzebujemy z zalewu źle (serio, po prostu źle) rozumianego BDSM.

Tak, przyznaję, że zawsze miałam słabość do po prostu zwykłych chłopaków w romansach, nawet jeśli bezproblemowo pochłaniałam dramatozowe zmagania.
Tych "ładnych" w przeciętnie męskim wydaniu. Bez mega męskich rysów i mrocznego spojrzenia.
Dla których "męskość" jest przezroczysta (to też może ina inną opowieść, chociaż jak najbardziej zahacza o konsentowy charakter scen łóżkowych i ogólnie satysfakcjonujący seks - rany, przeczytałam nawet z ciekawości z uwagą wszystkie sceny intymne, bez znudzenia).

To, nad czym bohater przechodzi totalnie do porządku, a z czego się tłumaczy, jest dla mnie bezbłędnie prowadzone:
Spoiler:


Dlatego TEIR jest dla mnie zabawnie wciagające też na poziomie trochę meta: jako oda do usprawiedliwiania się, dlaczego w sumie Lord Bore wcale nie jest Nudziarzem (trochę w stylu: czy facet, który mi się podoba, musi być interesujący w oczach innych kobiet).
(Tu się pojawia problem mój z bohaterką, ale o tym na koniec).

Kim jesteś, Constance
Tak, miałam problem z bohaterką, ale znowu: problem meta. Sama w sobie jest bardzo ok.
Jednak sposób konstrukcji, jej percepcja świata... jest post-wiktoriańska a nie 18.wieczna - spełnia pewne założenia, z których romansowa bohaterka, jaką czytelniczki akceptują w romansie historycznym, nie ma prawa wyjść (bo jak wyjdzie, to... no, w ogóle ma wtedy przechlapane także sama autorka, bo ogólnie powszechnie czytelniczki nie przepadają raczej za bohaterkami romansów w ogóle nawet w książkach, które lubią :lol:

W jej konstrukcji najbardziej widzę pewien brak dopracowania wynikający bardziej - z mojej perspektywy - braku całego potężnego zaplecza redakcyjnego niż błędów samej autorki.
Postać bardziej przypomina 3 draft przedstawiony grupie pre-recenzentek fandomowych (tych świrów od 18. i 19. literatury :P do dyskusji niż ukończony koncept.

Ale znowu: to nie jest zarzut, który powinien odwieść od lektury :lol:

Jestem seksistką
No jestem, bo niestety podstawowa zaleta tej opowieści to "silny mężczyzna" :lol:
"koleś się nad sobą nie użalał i nie wyżywał w ramach tego na otoczeniu, którego bohaterka musiała utulić" czyli element jak dla mnie 99% najbardziej poczytnych - i często najlepszych - historyków ;) ba, moje ulubione Balogh na tym się opierają.

No mam problem z tym jak to sformułować.
Szczególnie po tym, jak na mnie nakrzyczano, że z romansów z bohaterem cierpiącym na PTSD najbardziej lubię film Paterson, bo tam koleś nie kwili nad sobą.
Słusznie nakrzyczano za sformułowanie.

***
Tyle, jeśli coś niejasno - chętnie spróbuję wyjasnić.

PostNapisane: 11 stycznia 2021, o 20:34
przez Liberty
Fringilla napisał(a):

To, nad czym bohater przechodzi totalnie do porządku, a z czego się tłumaczy, jest dla mnie bezbłędnie prowadzone:
Spoiler:



A w jakich byś umieściła? Mnie trochę zapachniało "Niebezpiecznymi związkami" Laclosa, ale tylko ciut ciut. Wg mnie poczucie winy to temat na każde czasy :P

Jestem seksistką
No jestem, bo niestety podstawowa zaleta tej opowieści to "silny mężczyzna" :lol:
"koleś się nad sobą nie użalał i nie wyżywał w ramach tego na otoczeniu, którego bohaterka musiała utulić" czyli element jak dla mnie 99% najbardziej poczytnych - i często najlepszych - historyków ;) ba, moje ulubione Balogh na tym się opierają.

No mam problem z tym jak to sformułować.


W sensie ten typ sinego mężczyzny?

PostNapisane: 11 stycznia 2021, o 22:40
przez Fringilla
Liberty napisał(a):A w jakich byś umieściła? Mnie trochę zapachniało "Niebezpiecznymi związkami" Laclosa, ale tylko ciut ciut. Wg mnie poczucie winy to temat na każde czasy :P

1. No tu mamy najbardzie niewykorzystany potencjał - i największy fikołek w fabule, który mógłby się udać: Constance to produkt zderzenia francuskiego - katolickiego przedrewolucyjnego! - ogarnięcia z anglikańskim, jak mniemam, jednak duchem przedwiktoriańskim. Przy tym nasz bohater etykę przepracowujący jakby w biegu i praaktyce to pikuś ;) No może przesadzam, ale serio: wychowywanie młodych kobiet (i to nie tylko w tej klasie/grupie) w XVIII wieku to fascynujące zjawisko serio o wiele bardziej odmienne od ich wychowywania w wieku XIX i XX niż gdyby porównać wychowywanie mężczyzn w tych okresach.

"Wstyd" jak najbardziej, ale właśnie w ramach odmiennego kontekstu ^_^ Odmienne rozumienie "swobody", "odpowiedzialności", "wolności", "niezależności" etc.
To jak dyskusja o zjawisku takim jak rasizm w kulturze, która nie ma pojęcia o systemowym, naukowym nawet bardziej niż religijnym, uznaniu części ludzi za "podludzi" z urodzenia.

No mam problem z tym jak to sformułować.

W sensie ten typ sinego mężczyzny?


Tak, bo bez wskazania, że inny typ z założenia jest słaby w sytuacji, gdy chodzi o kontekst radzenia sobie z tą "słabością" - np. bardzo powszechne założenie, że emocjonalne przepracowanie tej "słabości" i wzięcie za nie odpowiedzialności w romansach spadało na kobietę.
Bo równolegle o to chodzi często w fabule romansowej: kobieta, z którą utrzymuje się seksualne relacje, jako jedyna osoba, z którą emocjonalnie można nawiązać kontakt w naszej kulturze. Szukanie innych osób pełniących taką funkcję postrzega się jako niemęskie i często kulturowo tępione przez same kobiety (znowu: inna opowieść o władzy w społeczności).

No więc tu bohater nie potrzebuje bohaterki do "emocjonalnego rozładowania" i "stania się lepszym". Ma to ogarnięte, a problem jest faktycznie zewnętrzny: jak konkretnie to zakomunikować efektywnie, że się jest ogarnięta osobą i się ceni drugą osobę (bo, jak się na początku okazuje, latami robił to kolega co najmniej niepoprawnie ;)

Wracając wiec paradoksalnie do punktu wyżej: to bohaterka jest nieświadoma sytuacji, jej bigoteria jest zaskakująca, wiedząc, jakie ma zarazem doświadczenie.
Znaczy: to można świetnie wytłumaczyć fabularnie - jest tu miejsce w opowieści, ale zabrakło jednak widocznie realnego czasu i przestrzeni na kartkach ;)

PS TO jest np. fajnie sygnalizowane w Bridgertonach: zderzenie Daphne - Violet, jeśli chodzi o edukację córek.
Liczyłabym, że w kolejnych sezonach to pociągną, bo to jeden z najciekawszych dla mnie wątków, który zresztą sprawił, że uważam Daphne za dobrze skonstruowaną postać z wielkim potencjałem dalej w las.

PostNapisane: 12 stycznia 2021, o 21:20
przez Liberty
Z tym wstydem to kto wie, może jeszcze autorka się wyrobi, dopiero zaczyna ;)

Bohater nie może mieć wszystkiego przepracowanego bo byśmy nie miały o czym czytać, coś musi być problemem. I zgodzę się, że na kobiety w romansach spadło robienie za terapeutkę. Choć częściowo zostały "odciążone" przez pojawienie się bromansów ;)
Mnie bigoteria bohaterki nie zdziwiła, bo usprawiedliwia ją jej bardzo młody wiek. Z resztą oboje są bardzo młodzi. I choć starają się być dojrzali i odpowiedzialni (on) albo światowi i obeznani (ona) to mimo wszystko dzieciaki.

Wobec Bridgertonów nie mam żadnych oczekiwań i póki co to podejście mi się opłaciło.

PostNapisane: 12 stycznia 2021, o 22:19
przez Fringilla
Ja rozumiem, że koncept bohaterki polega na przepracowaniu, i czepiam się tego tylko, jak to zostało zrobione ;)
I że jej bigoteria jest postwiktoriańska a nie XVIIIwieczna :D
PS A to, że obydwoje są młodzi, jak na nasze warunki, to fajna sprawa jak najbardziej ^_^

Przy czym wychodzę z założenia, że te słabości wynikają z samych założeń romansu, jaki się powszechnie lubi, a nie stricte ze słabości autorki :D Mam nadzieję, że przebędzie drogę jak Stuart pod tym względem - ma potencjał znalezienia sobie niszy wpływającej na zmianę in plus w całym gatunku romansów przedwiktoriańskich :P

PS Bridgertonowo nie mam żadnych oczekiwań również, po prostu to sympatyczne, że pewne wątki się pojawiają ^_^

PostNapisane: 14 stycznia 2021, o 19:43
przez Liberty
Fringilla napisał(a):
Przy czym wychodzę z założenia, że te słabości wynikają z samych założeń romansu, jaki się powszechnie lubi, a nie stricte ze słabości autorki :D Mam nadzieję, że przebędzie drogę jak Stuart pod tym względem - ma potencjał znalezienia sobie niszy wpływającej na zmianę in plus w całym gatunku romansów przedwiktoriańskich :P



Mam dokładnie taką samą nadzieję :D