Kathleen E. Woodiwiss "Wieczna miłość"
Lady Abrielle – lojalna i oddana córka, a przy tym piękna dziewczyna, aby uchronić matkę i ojczyma przed nędzą, decyduje się poślubić znienawidzonego mężczyznę – Desmonda de Marle. Kiedyś Desmond zaatakował ją. Od gwałtu uchronił dziewczynę waleczny Szkot - Raven Seabern. Teraz Raven pragnie zdobyć miłość Abrielle, ona jednak mimo iż też coś do niego czuje, nie może wycofać się z danego słowa.
O średniowiecznych realiach za dużo powiedzieć nie mogę. Nie jestem fanką tej epoki ale jeśli całość jest dobrze napisana, to miło się czyta. Tym razem było po prostu średnio. Nic szczególnie nie uwierało ale też nie zachwyciło. Taka sobie opowiastka osadzona w średniowieczu.
Wątek trójkąta miłosnego został zmarnowany. Z tej trójstronnej relacji można było wycisnąć pasjonującą opowieść, pełną emocji, intryg i dramatów, a wyszło nijako, mdło i sztampowo.
Największym minusem tej historii jest bohaterka. Abrielle to uparta i tępa jak mało rozgarnięty muł idiotka, która na dodatek zadziera nosa i nie da sobie nic wytłumaczyć, bo ona wie wszystko lepiej. Bohater wielokrotnie uratował jej tyłek i udowodnił, że można mu ufać, że mu na niej zależy, a ta ciągle trwa przy swoim. Postępuje w myśl zasady: na przekór mamie odmrożę sobie uszy, po czym zupełnie bez powodu nagle zmienia zdanie i zakochuje się w nim. Cierpiętnicą zostaje też na własne życzenie, bo nikt jej nie zmusza do ślubu z niechcianym mężczyzną, a wręcz jest jej to odradzane. Sama taką decyzję podejmuje, a potem czeka, aż stanie się cud. Gdy się wydarza, to zamiast się cieszyć, że ma sprzymierzeńca, zaczyna go podejrzewać o złe zamiary. Nie ogarniam jej logiki.
Bohater jest znacznie lepszy, bo od początku wie czego chce i dąży do tego. Wykazuje się cierpliwością świętego do tej debilki - Abrielle. On powinien być pod koniec książki wzięty żywcem do nieba, za to, że wytrzymał te wszystkie idiotyzmy z jej strony.
Miłość pomiędzy bohaterami wybucha nagle i bez żadnego uzasadnienia. Nie przekonał mnie ten wątek. Nawet sceny erotyczne wyglądają, jakby ktoś je poucinał (może tłumacz?). Takie to wszystko wyszło miałkie i bez polotu.
Sama historia jest średnio interesująca. Intrygi dworskie, mające na celu przejęcie majątku i władzy średnio bawią. Wszystko jest takie mdłe i bez emocji, zupełnie jakby to był debiut autorki, a nie jej ostatnia książka. Może ta powieść jest tak słaba dlatego, że w okresie, gdy powstawała, Woodiwiss była już poważnie chora i nie mogła się skupić na pisaniu? Niestety, wyszedł słaby średniak, zamiast pasjonującego romansu historycznego.
Całość nie za bardzo mi się podobała. Owszem, da się czytać tę powieść bez zgrzytania zębami ale to zdecydowanie najgorsza książka Woodiwiss, jaką czytałam. Warsztatowo wyszło średnio, fabularnie również, dlatego 6/10. Nie ma dramatu ale nie polecę nikomu.