Strona 1 z 1

Wizjonerka - Donna Davidson (Kawka)

PostNapisane: 9 marca 2020, o 21:07
przez Kawka
Donna Davidson "Wizjonerka"

Elżbieta – młodziutka arystokratka ma pewien dar - czyta w myślach innych ludzi. Przed laty jej rodzice wraz z rodzicami kuzyna, Natana zginęli w tragicznym wypadku. Natan, który obecnie jest prawnym opiekunem Elżbiety w obawie o nią, wysyła dziewczynę do dalekiej Szkocji, by w spokoju odkryć kto stoi za spiskiem przeciw koronie i równocześnie czyha na życie ludzi z jego rodziny.

Jest to moje drugie, po „Rywalu”, spotkanie z Donną Davidson. Jej poprzednią książkę oceniłam jako dobrą dlatego „Wizjonerka” trochę zdziwiła mnie pewnymi rzeczami. Pierwsza rzecz, na którą zwróciłam uwagę w trakcie lekturze to dziwny, przyciężki styl tej książki. Liczy ona zaledwie 255 stron, a chwilami czytało mi się trudno i topornie. Ciężkość przejawiała się w sytuacjach gdy np. miałam już jakiś obraz sytuacji w głowie, a nagle jednym zdaniem autorka wszystko zmieniła o 180 stopni i zaprzeczała poprzedniemu opisowi jakimś małym szczegółem. To wprowadziło chaos. Trudno mi wskazać na konkretny przykład ale czasami opis sytuacji był sprzeczny albo były przeskoki w fabule. Autorka np. sygnalizowała, że bohaterowie coś odczuwają ale nie wyjaśniła ich motywacji, co wprowadzało mnie w lekką konsternację, bo nie lubię sytuacji kiedy nie wiem o co chodzi, a są to rzeczy kluczowe dla fabuły. Być może winę za to ponosi tłumacz, bo czasami miałam wrażenie, że książka została pocięta i nikt nie pokusił się o zadbanie, żeby całość miała ręce i nogi.

Nastrój, jaki przeważał w tej powieści to spokój. Akcja rozwijała się powoli, początek był dość nudny, wręcz senny, zagmatwany, niewyjaśniony i czasem nielogiczny. Nie lubię nie wiedzieć co z czego wynika, nie znać motywacji bohaterów więc uważam to za spory minus. W pierwszej połowie nawet nie było odrobiny romansu, był zaś trochę niezrozumiały wątek kryminalny, który został tak chaotycznie wprowadzony (najpierw autorka twierdzi, że rodzice bohaterów zginęli w wypadku, po czym ni z gruszki ni z pietruszki pojawia się wątek Zdrajcy i okazuje się, że on zamordował rodziców bohaterów). Ani to było ciekawe ani pasjonujące. Cała intryga była dość miałka i nie wzbudziła we mnie żadnych uczuć.

Jak na romans całość wypadła też słabo. Bohaterowie spotkali się tak naprawdę dopiero połowie książki i od razu on się zakochał w bohaterce. Zupełnie bez sensu poprowadzony wątek, bo wystąpiła miłość od pierwszego wejrzenia z obu stron, na zasadzie kontrastu – od niczego do silnego uczucia. Tak się po prostu nie dzieje w prawdziwym życiu. A w romansie tym bardziej nie powinno mieć miejsca. Najlepszą rzeczą w romansach jest właśnie stopniowy rozwój uczuć, zmiana duchowa bohaterów, a w tej książce wszystko było takie zero-jedynkowe i przez to sztuczne.

Bohaterowie byli w porządku, choć też nie wzbudzili we mnie wiele uczuć. Byli mi obojętni. O ile bohaterka była jeszcze do zniesienia, to bohater od początku zachowywał się jak despotyczny dupek, despota i zarozumialec. Dopiero w drugiej połowie przestał być tak bardzo irytujący. Poza główną parą praktycznie nikt się nie wyróżnia.

Kolejną kwestią jest tłumacz – nie podobają mi się spolszczenia angielskich imion, co w połączeniu z oryginalnymi nazwiskami pasuje jak kwiatek do kożucha. A tłumaczyła Katarzyna Joanna Marczewska. Może kwestia tego dziwnego stylu to też jej „zasługa”.

W zasadzie w tej książce reszta elementów jest zupełnie nijaka. Ani dobra, ani zła. Po prostu średnia, przeźroczysta. Dlatego całokształt oceniam na 6/10.