Teraz jest 21 listopada 2024, o 12:59

Wilk i gołębica - Kathleen E. Woodiwiss (Kawka)

Alfabetyczny spis recenzji ROMANSÓW HISTORYCZNYCH
Avatar użytkownika
 
Posty: 21062
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Lokalizacja: Rzeszów/Drammen
Ulubiona autorka/autor: Proctor, Spencer, Spindler i wiele innych

Wilk i gołębica - Kathleen E. Woodiwiss (Kawka)

Post przez Kawka » 31 stycznia 2020, o 15:56

Kathleen E. Woodiwiss „Wilk i gołębica”

Najkrótsze podsumowanie jakie mi przychodzi do głowy po lekturze to: telenowela meksykańska plus brutalność plus średniowiecze ale może po kolei…

Ona – delikatna, piękna i mądra. On – nieokrzesany normański rycerz. Spotykają się, kiedy on przyjeżdża objąć w posiadanie podbite angielskie ziemie, które darował mu Wilhelm Zdobywca. Ona nienawidzi go z całego serca, bo jego żołnierze zamordowali jej ojca, a ją samą zgwałcono i upokorzono. Odtąd dumna córka pana na dworku wiedzie życie niewolnicy i nałożnicy groźnego rycerza, starając się jednocześnie ugrać jak najwięcej dla swych towarzyszy niedoli. Oboje się nie znoszą a jednak coś pcha ich ku sobie.

Są w tej książce typowe dla telenowel meksykańskich schematy – pierwsze co rzuca się w oczy, to fakt, że bohaterka jest piękną, nieskazitelną pod względem charakteru, mądrą dziewoją, która jest niewinna i delikatna jak kwiatuszek. Ta niewiasta wzbudza żądze w praktycznie każdym samcu w okolicy. Wszyscy albo jej pożądają albo się w niej kochają. W każdej telenoweli protagonistka zawsze musi mieć antagonistkę, wredną knującą intrygantkę, która napsuje krwi bohaterce, zanim po wielu perypetiach nastąpi wyczekiwane i zasłużone HEA. A co jest lepsze niż jedna wredna sucz? Oczywiście – dwie wredne sucze, których jedynym zajęciem jest utrudnianie maksymalnie życia głównej bohaterce. Tak właśnie jest w tej powieści. Obie podłe intrygantki plują jadem z czystą satysfakcją i knują na potęgę przeciw bohaterce, co naprawdę przypomina telenowelę.

Są telenowelowe wzloty i upadki, wielkie namiętności, łzy ze szczęścia i rozpaczy, dramatoza na poziomie 100, albo nawet 200, słowem, to klasyczny, napisany w latach 70-tych bodice ripper, gdzie bohaterkę gwałci bohater, pomiata nią, upokarza a ona i tak go kocha. Syndrom sztokholmski w pełnej krasie.

W sumie średniowieczna sceneria sprawia, że brutalność bohatera w jakiś sposób łatwiej przełknąć i wytłumaczyć ówczesnym brakiem praw kobiet, czy w ogóle ludzi. Czasy były surowe, okrutne, pełne przemocy, więc nikt się nie roztkliwiał nad losem słabszych. Słabi albo ginęli, albo się musieli podporządkować silniejszym. Wulfgar i tak nie jest zbyt hardcorowy w swym postępowaniu. Gdy akurat nie gwałci i podbija, miewa przebłyski ludzkich uczuć i nawet czasem zdarza mu się pomyśleć nad konsekwencjami własnych czynów. Wbrew pozorom, da się jego postępowanie wytłumaczyć ogólnie panującą w tamtych czasach mentalnością (a przynajmniej tym, co na jej temat obecnie wiadomo).

Aislinn to twarda babka. Nie łamie jej nawet brutalny gwałt. Mocno stoi na nogach i kalkuluje, co musi zrobić, żeby wyszło na jej, żeby jak najbardziej przybliżyć się do swoich celów. Próbuje manipulować kochankiem i niestety szybko sama wpada w swoje sidła. Mimo pewnej naiwności, da się ją polubić, bo nie siedzi bezczynnie szlochając nad swoją niedolą, tylko próbuje się dostosować i przetrwać z jak najmniejszymi stratami.

Początkowo raziły mnie bardzo obrazowe opisy flaków, odcinanych głów, ropiejących ran i brutalności rycerzy. Na tym tle zdawkowy opis gwałtu Ragnora na Aislinn nie pasuje do całości, bo z jednej strony autorka zaserwowała cały wachlarz brutalności, krwi, ropy i innych obrzydlistw, a bardzo ważny dla fabuły, wręcz przełomowy dla postaci moment skwitowała eufemistycznymi i zdawkowymi kilkoma zdaniami. Wiem, że pod koniec wszystko się wyjaśnia, włącznie z tym dlaczego autorka zdecydowała się na akurat taki opis ale nie chcąc spojlerować, nie mogę więcej napisać. Przez większość książki zastanawiałam się jednak skąd taka niespójność.

Z całości bije ponurość, mroczność i poczucie beznadziei. Jakoś przygnębiła mnie ta książka. Autorka bardzo się postarała aby ukazać beznadzieję i szarość ówczesnych czasów i trzeba przyznać, że wyszło to przekonująco. Niemal czuć przeciągi w dworku, odór niemytych ciał i ropiejących ran, sceny biczowania opisane są tak bardzo realistycznie, że prawie czuć bat na plecach. Słowem – Woodiwiss udowodniła w tej książce, że potrafi pisać i zbudować klimat. W drugiej połowie mroczność nieco przemija i pojawia się więcej pozytywnych emocji i zdarzeń. Jeśli chodzi o wątek romansowy, trochę trudno mi było uwierzyć w wielką miłość poniżanej kobiety do gwałciciela i oprawcy, który się nad nią psychicznie i fizycznie znęcał, no ale większość romansów z tamtego okresu opiera się na podobnym schemacie, więc może się czepiam.

Ta powieść niesie ze sobą wiele sprzeczności. Z jednej strony jest obrzydliwa i odrażająca, a z drugiej dopracowana i pełna szczegółów, a zarazem fascynująca. Z jednej strony nie mogłam się oderwać, a z drugiej, czasem czytanie sprawiało mi trudność, bo mnie odpychała tą mrocznością i ponurością. Nie lubię bohaterów śfiń, a ten konkretny mimo że mnie drażnił, to na tle innych, z którymi miałam do czynienia, nie był taki zły. Za to bohaterka była naprawdę fajnie skonstruowana i sympatyczna. Mam bardzo mieszane uczucia, bo tę historię czyta się dobrze, choć czasem uwiera. Po zastanowieniu uważam, że to dobra książka, mimo że nie jest lekka w odbiorze. Dla mnie 8/10.
http://www.radiocentrum.pl

"...Gary (...) niedawno zerwał ze swoją dziewczyną z powodu niezgodności charakterów (charakter nie pozwolił jej zgodzić się na to, by Gary sypiał z jej najlepszą przyjaciółką)". Neil Gaiman "Nigdziebądź".

Powrót do Recenzje romansów historycznych

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 30 gości