Teresa Medeiros „Amulet”
Rok 1689 r. Arian to młoda czarownica, która nie miała łatwo w życiu. Jej jedyną pamiątką po matce jest tajemniczy amulet, z którym się nie rozstaje. Kiedy zostaje posądzona o konszachty z diabłem i poddana próbie wody, dzięki amuletowi przenosi się w czasie, do 1996 r., wprost w ramiona ekscentrycznego milionera – Tristana Lennoxa, który obiecuje milion dolarów każdemu, kto udowodni istnienie magii.
Brzmi absurdalnie? Jest absurdalnie! Ta książka to specyficzna mieszkanka baśni i fantasy oraz romansu współczesnego. Czary i magia splatają się z komputerami i laboratoriami. Zderzenie Arian i Lennoxa, którzy reprezentują dwa kompletnie inne światy, było pomysłem karkołomnym, bo jak oddać mentalność dziewczyny sprzed 300 lat? A jednak autorce się to udało, choć jej Arian jest na mój gust i tak zbyt współczesna, to jednak całość daje radę. Ta książka sama się czyta. Jest świetna, zabawna, lekka i przyjemna. Pasja i namiętność, humor i wzruszenie, akcja i tajemnica. Wszystko to łączy się ze sobą i przeplata na nieco ponad 300 stronach. Całość świetnie się sprawdza. Ani przez moment się nie nudziłam podczas lektury. Wszystkie wątki zostały dobrze wytłumaczone, a lekkie niedociągnięcia nie rażą aż tak mocno, żeby zdyskwalifikować książkę. Styl autorki jest tak dobry, że łatwo jej wybaczyć kilka potknięć.
Z jednej strony ta książka jest dziwna. Z drugiej, dzięki temu sporo zyskuje, bo jest niestandardowa. Nie sposób też nie wspomnieć o bohaterach pobocznych, wspaniałym ochroniarzu (i niespełnionym aktorze), Svenie oraz kocie Lucyperze. Główna para też jest fajna. Trudno mi coś więcej dodać do tych zachwytów. Po prostu – to był kawał solidnie napisanej literatury i dobrze spędzony czas. Dla mnie 9/10, bo dawno nie czytałam tak dobrej książki. Wiem, że nie jestem obiektywna, bo bardzo lubię Medeiros, ale na pewno wrócę kiedyś do tej książki i cieszę się, że mam ją na półce. Szczerze polecam, zwłaszcza na chandrę.