Skarb miłości - Kathleen E. Woodiwiss (Kawka)
Napisane: 20 maja 2019, o 20:47
Kathleen E. Woodiwiss „Skarb miłości”.
Elise Radborne to rezolutna młoda dama. W przeszłości utraciła matkę, a teraz jej ukochany ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach. Wszystko wskazuje na to, że rodzina ojca maczała palce w tym zniknięciu. Elise ucieka więc i znajduje schronienie w domu przyszywanego wuja ze strony matki – Edwarda Stamforda. Podczas uroczystości zaślubin jej kuzynki, Arabelli, do posiadłości wdziera się były markiz Bradbury, Maxime Seymour, który poprzysiągł zemstę na Edwardzie, człowieku, który pozbawił go tytułu i majątku. Maxime ma zamiar porwać byłą narzeczoną i jednocześnie jedyną córkę Edwarda, jednak omyłkowo porwana zostaje Elise.
To trzecia z kolei powieść Woodiwiss, którą miałam okazję przeczytać. Dwie poprzednie wyróżniały się na plus wartką akcją i wielością intryg i przygód, z którymi stykali się bohaterowie. W przypadku „Skarbu miłości” trochę mi tego zabrakło. Powieść liczy aż 509 stron, na których autorka opisała wiele różnych wątków. Kilka pobocznych można by, bez problemu i strat dla książki, wyrzucić. Dzięki mnogości wątków i nieco rozwlekłym opisom, chwilami lektura mi się dłużyła. Akcja czasem zwalnia i koncentruje się na zupełnie nieistotnych drobiazgach, zamiast na wątku miłości głównych bohaterów, dlatego całość wydała mi się nierówna. Były bardzo dobre momenty, jak i nudne.
Bohaterowie są fajni. Zwłaszcza Elise dała się polubić od samego początku. Żywiołowa, pomysłowa, z werwą. Maxime na początku wydał się zbyt zarozumiały i niemiły ale z czasem i jego dało się polubić. Podobały mi się ich wzajemne animozje, dokuczanie sobie i słowne docinki, niestety w pewnym momencie to wygasło i akcja zaczęła zmierzać w kierunku standardowego romansu. W tym momencie pojawiły się gorące scenki, całkiem zgrabnie opisane i pasujące do fabuły.
Trochę mnie na początku zmęczyła ilość bohaterów pobocznych, relacji między nimi i rodzinnych koligacji, niemniej, gdy już przywykłam, nie było źle. Zdecydowanie na plus wyróżnia się gamoniowata ale sympatyczna para służących Maxime’a – Spence i Fitch. Wprowadzili oni do książki wiele humorystycznych elementów.
Poza tym, dialogi i opisy były w porządku. Sama historia jest typowo romansowa – trochę naiwna i przesadzona ale urokliwa. Trzeba też wziąć namiar na to, Woodiwiss była jedną z prekursorek gatunku, więc na pewne rzeczy popatrzyłam trochę przez palce.
Poza kilkoma dłużyznami i mniejszymi wpadkami, nie było źle. Niestety, nie było też świetnie, jak w przypadku innych powieści tej autorki, dlatego oceniam całość na 7/10. Napięcie po prostu w pewnym momencie znikło i zrobiło się standardowo. To całkiem dobra książka ale raczej nie zapadnie mi na dłużej w pamięć.
Elise Radborne to rezolutna młoda dama. W przeszłości utraciła matkę, a teraz jej ukochany ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach. Wszystko wskazuje na to, że rodzina ojca maczała palce w tym zniknięciu. Elise ucieka więc i znajduje schronienie w domu przyszywanego wuja ze strony matki – Edwarda Stamforda. Podczas uroczystości zaślubin jej kuzynki, Arabelli, do posiadłości wdziera się były markiz Bradbury, Maxime Seymour, który poprzysiągł zemstę na Edwardzie, człowieku, który pozbawił go tytułu i majątku. Maxime ma zamiar porwać byłą narzeczoną i jednocześnie jedyną córkę Edwarda, jednak omyłkowo porwana zostaje Elise.
To trzecia z kolei powieść Woodiwiss, którą miałam okazję przeczytać. Dwie poprzednie wyróżniały się na plus wartką akcją i wielością intryg i przygód, z którymi stykali się bohaterowie. W przypadku „Skarbu miłości” trochę mi tego zabrakło. Powieść liczy aż 509 stron, na których autorka opisała wiele różnych wątków. Kilka pobocznych można by, bez problemu i strat dla książki, wyrzucić. Dzięki mnogości wątków i nieco rozwlekłym opisom, chwilami lektura mi się dłużyła. Akcja czasem zwalnia i koncentruje się na zupełnie nieistotnych drobiazgach, zamiast na wątku miłości głównych bohaterów, dlatego całość wydała mi się nierówna. Były bardzo dobre momenty, jak i nudne.
Bohaterowie są fajni. Zwłaszcza Elise dała się polubić od samego początku. Żywiołowa, pomysłowa, z werwą. Maxime na początku wydał się zbyt zarozumiały i niemiły ale z czasem i jego dało się polubić. Podobały mi się ich wzajemne animozje, dokuczanie sobie i słowne docinki, niestety w pewnym momencie to wygasło i akcja zaczęła zmierzać w kierunku standardowego romansu. W tym momencie pojawiły się gorące scenki, całkiem zgrabnie opisane i pasujące do fabuły.
Trochę mnie na początku zmęczyła ilość bohaterów pobocznych, relacji między nimi i rodzinnych koligacji, niemniej, gdy już przywykłam, nie było źle. Zdecydowanie na plus wyróżnia się gamoniowata ale sympatyczna para służących Maxime’a – Spence i Fitch. Wprowadzili oni do książki wiele humorystycznych elementów.
Poza tym, dialogi i opisy były w porządku. Sama historia jest typowo romansowa – trochę naiwna i przesadzona ale urokliwa. Trzeba też wziąć namiar na to, Woodiwiss była jedną z prekursorek gatunku, więc na pewne rzeczy popatrzyłam trochę przez palce.
Poza kilkoma dłużyznami i mniejszymi wpadkami, nie było źle. Niestety, nie było też świetnie, jak w przypadku innych powieści tej autorki, dlatego oceniam całość na 7/10. Napięcie po prostu w pewnym momencie znikło i zrobiło się standardowo. To całkiem dobra książka ale raczej nie zapadnie mi na dłużej w pamięć.