Strona 1 z 1

Marianna - Magdalena Wala (KatiaBlue)

PostNapisane: 21 sierpnia 2016, o 18:43
przez KatiaBlue
Marianna Pawłowska pochodzi z niezbyt zamożnej polskiej szlachty, jednak od strony matki jest spokrewniona z bogatym i wpływowym rodem Krasińskich. Wierzy w małżeństwo z miłości i takiego pragnie. Drzemie w niej romantyzm. Romantyzm, który karze jej pozostawić dotychczasowe życie, uciec z klasztoru i przystąpić do powstania listopadowego. Zafascynowana postawą Emilii Plater i innych polskich kobiet, postanawia wziąć broń do ręki i walczyć o niepodległość, lecz przychodzi jej ukrywać tożsamość pod męskim strojem. Gdy powstanie kończy się fiaskiem, Marianna nie może tak po prostu wrócić do życia, które wcześniej wiodła. Matka, poprzez swoje kontakty z Krasińskimi, znajduje córce mężczyznę, który bardzo potrzebuje żony - hrabiego Michała Sierawskiego. Marianna wyrusza na tereny zaboru austriackiego by poślubić zupełnie obcą osobę. Nie jest z tego zadowolona, nie takie były jej marzenia, jednakże to najlepsze z możliwych rozwiązań. Zawiera ślub per procura z krewnym hrabiego, a gdy przybywa do Krakowa, gdzie akurat przebywa Michał Sierawski, okazuje się, że pan młody jest wielce zaskoczony, że ma nową żonę.

Dlaczego warto przeczytać "Mariannę"?
Długo się zastanawiałam, a miałam trochę czasu, bo "Mariannę" skończyłam w piątek, i doszłam do wniosku, że chyba do tej pory nie przeczytałam romansu, napisanego z taką dbałością o szczegóły historyczne. Można by zapytać: a czego innego spodziewać się po absolwentce historii Uniwersytetu Śląskiego? Ale ja mówię STOP! Pamiętacie jak wyglądały Wasze lekcje historii w szkole? Bitwa tu, bitwa z tym, bitwa pod tamtym... Szczególnie gdy mówimy o okresie, w którym nasz naród znajdował się pod zaborami. Jeszcze bez większego problemu moglibyśmy odnaleźć w podręcznikach notkę biograficzną Emilii Plater, ale to by było na tyle jeśli chodzi o udział kobiet w ruchach narodowo-wyzwoleńczych. To właśnie było inspiracją Magdaleny Wali do napisania "Marianny" - pokazanie, że takie kobiety były, a nawet walczyły przebrane za mężczyzn tak jak główna bohaterka.

Ale dam sobie rękę uciąć, że i w podręcznikach do historii, czy też w zwykłych romansach historycznych, nie znajdziemy informacji, jak poprawnie wypisać bilety wizytowe. Zazwyczaj czytałam o tym, jak grupa pań siedziała w saloniku i przyjemną rozmowę przy herbatce przerywał im lokaj, przynoszący bilet osoby, która przyszła w odwiedziny. I mniej więcej na tym kończyła się moja wiedza na temat biletów wizytowych. Magdalena Wala pokazuje, jak odpowiednio powinien być wypisany bilet w zależności, do kogo się wybieramy, i co z nim zrobić w wypadku, gdy "całujemy klamkę". To, jak i wiele innych tego typu szczegółów, wzbudziło mój podziw.

Ale muszę się przyznać, że nie od początku "Marianna" weszła mi w krew. Po przeczytaniu prologów [tak, są tu aż dwa prologi (pierwszy raz spotykam się z czymś takim)] i pierwszego rozdziału książka musiała swoje odleżeć na półce. Nie wydaje mi się, by było to spowodowane tym, że książka nie potrafi sobą zainteresować od pierwszych stron. Bardziej prawdopodobne jest to, że to mi coś poprzestawiało się w głowie. W każdym razie trudno mi było później powrócić do lektury. Ale miałam straszne wyrzuty sumienia, gdy przeczytałam, że mam się nie zmuszać, jeśli mi nie leży. Lecz to nie była kwestia leżenia czy nie leżenia. Przerwa w lekturze powstała z całkowicie nieznanego mi powodu. Więc chwyciłam za książkę i wtedy zaskoczyło...

W pewnym momencie w książce pojawiło się strasznie dużo Elżbiet. Miałam taki mętlik w głowie, że była chwila, w której wydawało mi się, iż te wszystkie Elżbiety to jedna i ta sama osoba. Jak się dowiedziałam wynikało to z wprowadzenia do historii autentycznej postaci, jaką była Elżbieta z Krasińskich Jaraczewska, ciotka Marianny oraz obecnie niedoceniona pisarka. Z początku, to znaczy wtedy, gdy żadna jeszcze nie pojawiła się na scenie, a matka Marianny tylko o nich opowiadała, myliła mi się ona z hrabiną wdową Elżbietą z Ossolińskich Sierawską. Zdaniem autorki wdowa nie dała sobie zmienić imienia, a w dodatku miała we wnuczce imienniczkę, co daje nam już trzy Elżbiety. Ale Elżbieta Jaraczewska nie jest jedyną autentyczną postacią w książce, jest ich jeszcze kilka jak np.: Zofia z Branickich Potocka, jest to coś co na pewno działa na korzyść w moich oczach.

Główna bohaterka budzi sympatię czytelnika. Jest odważna, o stalowym kręgosłupem (jak to kilkakrotnie było wspomniane w książce), która z podniesioną głową radzi sobie z nową rzeczywistością, w jakiej przyszło jej żyć. Na swojej drodze spotyka nie tylko przychylne postacie, ale też takie, które na każdym kroku wypominają jej, że nie zasłużyła na obracanie się w tak zacnym towarzystwie i życie u boku Michała Sierawskiego. Właśnie z powodu tego ostatniego wywiązał się drugi wątek w książce - wątek ducha kobiety nawiedzającej partnerki Michała. Bardzo tajemnicza i ciekawa sprawa, kończąca się zaskakująco, jednak moim zdaniem nieco naciąganie.

Sama postać hrabiego budzi we mnie mieszane uczucia. Poznajemy go jako osobę nieco wyalienowaną, niezbyt przychylnie nastawioną do Marianny. Pragnęłabym by jego uczucia bardzo stopniowo łagodziły się. Przez jakiś czas rzeczywiście tak było, ale po chwili Michał był totalnie urzeczony swoją żoną, mimo że starał się tego nie pokazywać. Bardziej też bym go polubiła, gdyby nie od razu uwierzył w ducha Doroty, o którym mówiła mu Marianna.

PostNapisane: 22 sierpnia 2016, o 09:31
przez Roma
Dziękuję za szczerą recenzję. Takie są dla mnie podwójnie cenne, dlatego, że nie owijają w bawełnę, a ja wiem nad czym mam pracować. W tym wypadku będą to powtarzające się imiona. W powieści to faktycznie może przeszkadzać.
Co do Michała, to akurat myślałam, że wyszło mi to jego stopniowe zadurzenie w Mariannie i pokazanie tego w zasadzie było jednym z moich celów. Bo to trwało parę miesięcy i nie ukrywam, że seks mu pomógł (wyposzczony był biedaczek). Ale to ciekawe, że można odebrać rozwój ich związku inaczej. :hyhy:

PostNapisane: 22 sierpnia 2016, o 10:01
przez KatiaBlue
Przez jakiś czas było stopniowo, ale skoro chodzi o wyposzczenie to się nie dziwie ;)

PostNapisane: 22 sierpnia 2016, o 10:09
przez •Sol•
stopniowo a potem się przełamał i poszło łatwiej ;)
wydaje mi się że to całkiem życiowe ;)

te ciekawostki życiowo-historyczne były super.
Żałuję że na historii o takich rzeczach nie uczą.

PostNapisane: 22 sierpnia 2016, o 10:13
przez KatiaBlue
No ja też żałuję.
Ale na lekcjach u Romy na pewno tego nie brakuje :D

PostNapisane: 22 sierpnia 2016, o 10:16
przez •Sol•
miałam historyka w gimnazjum który nam takie smaczki sprzedawał, ale też się musiał trzymać i programu i jednak w pewnym stopniu podręcznika. Także te bitwy i polegli niestety przeważali :P
no ale Roma może inaczej proporcje układać. Nic tylko zazdrościć tym których uczy :P

PostNapisane: 22 sierpnia 2016, o 10:25
przez Roma
staram się. Ale bitwy u mnie niestety też funkcjonują. Podstawa programowa. Ale o innych rzeczach tez się staram, możecie sobie wyobrazic jak słuchali jak opowiadałam o gorsetach. O tych w wersji damskiej, ale tez i męskiej. :hyhy:

PostNapisane: 22 sierpnia 2016, o 10:27
przez •Sol•
nooo o bieliźnie nauczycielka mówi to na pewno z rozdziawionymi pyskami siedzieli ;)
o tych w wersji męskiej to nie wiedziałam dość długo :P

PostNapisane: 22 sierpnia 2016, o 10:28
przez KatiaBlue
No proszę.
Urozmaicaj im ile możesz :D

PostNapisane: 22 sierpnia 2016, o 16:48
przez Roma
I tak zamierzam :)

PostNapisane: 22 sierpnia 2016, o 22:20
przez montgomerry
Roma napisał(a):Dziękuję za szczerą recenzję. Takie są dla mnie podwójnie cenne, dlatego, że nie owijają w bawełnę, a ja wiem nad czym mam pracować. W tym wypadku będą to powtarzające się imiona. W powieści to faktycznie może przeszkadzać.


A mnie się z kolei podoba takie trzymanie wersji, bo rzeczywiście tak kiedyś w rodzinach było z tymi imionami :)

PostNapisane: 22 sierpnia 2016, o 22:40
przez ewa.p
wiedzmaSol napisał(a):nooo o bieliźnie nauczycielka mówi to na pewno z rozdziawionymi pyskami siedzieli ;)
o tych w wersji męskiej to nie wiedziałam dość długo :P


przecież w niektórych romansach są wspominane.choćby Regent takie nosił :hyhy: A i u Chmielewskiej w Przeklętej barierze są zdaje sie wspomniane...

PostNapisane: 22 sierpnia 2016, o 22:44
przez Dorotka
Dopiero dzisiaj zaczęłam czytać "Mariannę", bo dotarła do mnie dopiero kilka dni po moim wyjeździe nad morze. Na razie bardzo mi się podoba i mam nadzieję, że tak już zostanie do końca. A tatuś głównej bohaterki to naprawdę psychopata i sadysta.

PostNapisane: 22 sierpnia 2016, o 22:47
przez KatiaBlue
Ten tatuś taki okropny!
Spoiler:

PostNapisane: 23 sierpnia 2016, o 08:55
przez Roma
montgomerry napisał(a):
Roma napisał(a):Dziękuję za szczerą recenzję. Takie są dla mnie podwójnie cenne, dlatego, że nie owijają w bawełnę, a ja wiem nad czym mam pracować. W tym wypadku będą to powtarzające się imiona. W powieści to faktycznie może przeszkadzać.


A mnie się z kolei podoba takie trzymanie wersji, bo rzeczywiście tak kiedyś w rodzinach było z tymi imionami :)


Tak i obecnie tez tak bywa. Dalej są imiona bardzo popularne, widzę to na przykład po listach uczniów, gdzie jedno imię dajmy na to Julia powtarza się kilka razy.
W rodzinach tez sobie z nagromadzeniem tych samych imion różnie radzono - Elżbieta, Eliza, Ela, Elżunia. I wszyscy wiedzieli o kogo właściwie chodzi. natomiast w książce może to stanowić problem. Imiona mogą się powtarzać, ale będę musiała zastosować rozmaite wersje. W takim wypadku czytelnik nie będzie się zastanawiał, a i historycznie będzie poprawnie.
przecież w niektórych romansach są wspominane.choćby Regent takie nosił :hyhy:


Widziałam gorset Regenta i czytałam opis jego posiłku - masakra jakaś. Tylko śniadanie wystarczyłoby w jednej wieloosobowej rodzinie za całodzienne wyżywienie dla wszystkich.

Dopiero dzisiaj zaczęłam czytać "Mariannę", bo dotarła do mnie dopiero kilka dni po moim wyjeździe nad morze. Na razie bardzo mi się podoba i mam nadzieję, że tak już zostanie do końca. A tatuś głównej bohaterki to naprawdę psychopata i sadysta.


Będę trzymać kciuki. Mam nadzieję, że podzielisz się swoja opinią jak skonczysz.

PostNapisane: 23 sierpnia 2016, o 09:26
przez •Sol•
Regent?
Pewnie wyjdę na gamonia, ale mowa o? ;)

u Chmielewskiej natknęłam się na to pierwszy raz, i to też nie było jakoś strasznie dawno temu ;) w stosunku do świadomości gorsetów damskich o wiele krócej wiem o męskich.
Ciekawe tylko czy cokolwiek dawały :P

PostNapisane: 23 sierpnia 2016, o 09:39
przez Roma
Jerzy IV, syn Jerzego III, który pod koniec swojego panowania był niezdolny do sprawowania rządów z powodu ciężkiej choroby (do dziś trwa dyskusja co to była za choroba, miedzy innymi wymienia się chorobę psychiczną) i jego syn sprawował w tym okresie regencję. Do historii przeszedł własnie jako książę Regent. Regencja przypada na okres wojny z Napoleonem od 1811 roku. W romansie angielskim często porządkują XIX wiek i piszą o romansie w czasach regencji, wiktoriańskim itd.

PostNapisane: 23 sierpnia 2016, o 10:09
przez KatiaBlue
O matko. Ta choroba Jerzego III to dość sławna jest. Koleś z krzakami róży gadał, z drzewami...

PostNapisane: 23 sierpnia 2016, o 10:10
przez Dorotka
Romo - po przeczytaniu na pewno napiszę recenzję, ale to może chwilkę potrwać, bo chcę sobie na nią zarezerwować kilka spokojnych godzin, tak żeby mi nikt nie przeszkadzał. Bo czasami rzeczywiście czytam w pośpiechu i niezbyt zagłębiam się w treść jeśli mam nawał roboty, a teraz tej roboty sporo mi się nazbierało. Ale obiecuję, że znajdę taki moment i poświęcę go tylko "Mariannie".

PostNapisane: 23 sierpnia 2016, o 11:10
przez •Sol•
dziękuję za uświadomienie ;)

PostNapisane: 23 sierpnia 2016, o 19:26
przez Roma
Nie ma za co. Polecam się.

Romo - po przeczytaniu na pewno napiszę recenzję, ale to może chwilkę potrwać, bo chcę sobie na nią zarezerwować kilka spokojnych godzin, tak żeby mi nikt nie przeszkadzał. Bo czasami rzeczywiście czytam w pośpiechu i niezbyt zagłębiam się w treść jeśli mam nawał roboty, a teraz tej roboty sporo mi się nazbierało. Ale obiecuję, że znajdę taki moment i poświęcę go tylko "Mariannie".


Bez pośpiechu Dorotko. Nikomu się nie pali.

PostNapisane: 23 sierpnia 2016, o 21:08
przez ewa.p
wiedzmaSol napisał(a):Regent?
Pewnie wyjdę na gamonia, ale mowa o? ;)

u Chmielewskiej natknęłam się na to pierwszy raz, i to też nie było jakoś strasznie dawno temu ;) w stosunku do świadomości gorsetów damskich o wiele krócej wiem o męskich.
Ciekawe tylko czy cokolwiek dawały :P


pewnie coś tam dawały,głównie chodziło o wysmuklenie sylwetki(no,może bardziej o mniej widoczne brzuszysko,bo o prawdziwym wysmukleniu trudno mówić...Z tego co pamietam -jeśli chodzi o te męskie gorsety,to panowie w nie odziani nie za bardzo mogli sie ruszać,zresztą przy każdym poruszeniu słychać było zgrzyty i trzaski "urządzenia".Na pewno o tańcach mowy być nie mogło,jeść też trzeba było raczej z umiarem...Mężczyźni zakładali je głównie do strojów wieczorowych