Strona 1 z 1

Utalentowany pan Montague - Stephanie Laurens (tajemna)

PostNapisane: 27 listopada 2015, o 18:23
przez tajemna
Jestem po lekturze Utalentowany pan Montague i powiem szczerze - w życiu tak się nie zawiodłam na jednej z moich ulubionych autorek!

Czytając Stephanie Laurens ma się pewne oczekiwania. Jest jakiś standard i może on być lepszy bądź gorszy, ale ten standard jest nadal dość wysoki i ma w sobie cechy, które zaskarbiły autorce tysiące fanów.
Jest dużo chemii, jest rozważanie, czy bohaterowie na pewno dobrze się rozumieją, znają swoje oczekiwania wobec siebie i życia, jest zaborczość, jest mocny i arogancki facet i kobieta, która wie czego chce.
A w tej książce? Standardy zawiodły, poszły na wagary i gwiżdżą! :czeka:

Po prostu nuda, nuda, nuda. Bohaterowie mdli, ona nie tak wyrazista jak wszystkie inne bohaterki Laurens, on też taki miałki...
Bohaterowie są bardziej delikatni, niby też mają swój charakter, całkowitymi ofiarami losu nie są, ale wiadomo do jakich nas Laurens przyzwyczaiła bohaterów, a tym tutaj dużo do nich brakuje. To trochę inna klasa społeczna, więc może powinno trochę inaczej to wyglądać, ale bez przesady.

Tak jak w innych książkach autorki jest mnóstwo opisów że iskrzy, że jest chemia, że wzrok płonie a łóżko będzie stało w ogniu jak tam dotrą - tak tutaj nie ma nic. Jakby tego Laurens nie pisała!
I jak w innych wydawało mi się tego aż za wiele, tak tutaj po prostu kilka spojrzeń, jakiś uścisk dłoni i nic poza tym... Pod koniec książki jakieś dwa pocałunki, ale nie ciągnące się przez pięć stron, tylko pięć linijek raczej. I to wcale nie wyszło lepiej, chociaż kiedyś mogłoby się tak wydawać - przecież ona pisze w nadmiarze jeśli chodzi o sceny łóżkowe. :facepalm:
Z jednej skrajności w drugą. Gdyby zresztą chodziło o to, że nie ma tu wielu scen łóżkowych to jeszcze pal sześć!
Ale bardziej brakuje tej całej otoczki, tego klimatu, do którego nas Laurens przyzwyczaiła. Sceny właściwie są, krótsze bo krótsze, ale nie pomiędzy główną parą.

A najgorsze było to, że większość książki była poświęcona bohaterom z poprzedniej części o Barnabym. Nic, tylko śledztwo, rodzina zamordowanej starszej pani, salda rachunków i dywidendy... oprócz tego zamiast scen z Heathcotem i Violet były sceny z Barnabym i Penelope oraz Stokesem i Griseldą. Nawet łóżkowe. A główna para na ostatniej stronie, jak już wyznali sobie miłość... Nawet wtedy pani L. się nie rozpisała.

I tak jak w innych książkach Laurens uczucie się rozwija, bohaterowie ze sobą przebywają i poznają się dogłębnie ;) nie tylko fizycznie, ale we wszystkich innych aspektach życia - tak tutaj nawet nie mieli kiedy się poznać, w ogóle porozmawiać ze sobą, a potem tak hop siup i podjęli decyzję, że będą razem... oczywiście na ostatnich stronach książki. Właściwie nie wiem jakie mieli podstawy poza spojrzeniem w oczy, żeby coś do siebie poczuć. Jeśli już występowali w jednej scenie razem, to w większym gronie, gdzie nie było mowy o jakichś zalotach, flircie, czy poznaniu się. Owszem, było widać, że patrzą na siebie szczególnym wzrokiem, ale gdzie jakieś konkrety?! Nie tylko o dotyk mi chodzi, ale też o rozmowy ze sobą i przygody, w których razem uczestniczą i tym samym poznają się i związują mocniej. A przecież u Laurens zawsze mnóstwo czasu, właściwie większość akcji dzieje się pomiędzy dwójką bohaterów. Bardzo tu tego brakuje.
Mało ich w tej powieści - po prostu. Autorka jakby chciała nadać im cechy swoich typowych bohaterów, ale jej nie wyszło.
Trzeba jeszcze dodać, że bohaterowie są trochę starsi, ona ma około trzydziestu lat, on po czterdziestce, co akurat zupełnie mi nie przeszkadzało, wolę starszych od nastolatków ;)

Może ja przesadzam z odbiorem tej książki? Chyba jednak nie, jestem ogromnie rozczarowana, w życiu nie pomyślałabym, że Laurens może napisać takiego gniota! Owszem, są cechy pisania "laurensowego", ale wydaje się, jakby pisała to na kolanie, albo oddała do druku szkic powieści.

Jedyne, co mogę przypisać na "plus" to fakt, że widzimy jak sobie żyją bohaterowie poprzedniej części, jak im się wiedzie, ile mają dzieci i tak dalej.
Może gdyby przyjąć, że to przedłużenie tomu poprzedniego, to byłoby lepiej?
Nie odrzucajcie, spróbujcie, bo może nie będzie tak źle jak ja to odebrałam, ale nie liczcie na to, że to będzie "stara dobra Laurens". Gdyby to była moja pierwsza książka tej pani, na pewno nie skusiłaby mnie do czytania kolejnej. Może dla porównania, kiedyś, ale na pewno nie rzuciłabym się na jej twórczość z wielkim zapałem.

PostNapisane: 27 listopada 2015, o 23:08
przez klarek
tajemna, dzięki za recenzję/ostrzeżenie. Nie wiem czy się zabiorę. Pewnie kiedyś kiedy zapomnę swoje ostatnie "przygody" z Laurens. Zawsze mam nadzieję, że jednak coś tam znajdę, że będzie dobrze :] Ostatnio średnio mi to wychodzi :]
Zastanawia mnie złamanie tego schematu jeden na jeden. Niby czemu? Do tej pory sprawdzał się dobrze. :mysli:

PostNapisane: 28 listopada 2015, o 21:40
przez tajemna
Nie wiem czy to do końca złamanie schematu, ale faktem jest, że nie czułam zupełnie, że to część o Montague i Violet. Jakaś zbieranina postaci wyszła.
Jestem ciekawa co o tej książce powie Szuwarek. :)

PostNapisane: 29 listopada 2015, o 19:00
przez Duzzz
Kochana, pięknie dziękuję za podrzucenie recenzji do działu :* :padam:
Szkoda, że nie mogę dać plusika :smarkam:

PostNapisane: 29 listopada 2015, o 21:40
przez Viperina
A wiecie, że mimo iż jestem fanką historyków, to nigdy nie przebrnęłam przez żadną Laurens?

PostNapisane: 30 listopada 2015, o 10:52
przez szuwarek
cóż
podobało mi się. Może bez szału, ochów i achów, ale podobało mi się. Może dlatego, że jestem po maratonie Czarnej Kobry i kilku tomach Cynstersów. I zauważam podobieństwa i różnice. Czasem na korzyść tej serii.
O ile u Cynstersów Laurens piała peany o aroganckich mężczyznach zdobywających swoje kobiety, w Czarnej Kobrze te wielostronicowe męczące wywody o małżeństwie wyjątkowego mężczyzny z ta jedyną silną kobietą- zachwyty i achy, tak tutaj mamy przemyślenia i mądrości o rodzicielstwie. To jest chyba to, co do Laurens może zniechęcić i zmęczyć. Można pominąć wzrokiem :hyhy:
To jedno...
Drugie... po recenzji Tajemnej wiedziałam mniej więcej czego mogę się spodziewać. Jako, że pierwsza część tej serii bardzo mi się podobała (viewtopic.php?f=132&t=317&p=863174&hilit=barnaby+adair#p863174 ) była inna, mniej Cynsterowa, mniej natchniona mega samcami. Podobał mi sie Barnaby i Penelope. I chyba spodziewałam się, że seria będzie kontynuacja ich przygód kryminalnych. I tak jest.
W pierwszej części poznajemy Aldaira i inspektora Stokesa. Tworzą tam udany duet wraz z małżonkami. Druga część jest kontynuacją (jakby) i do tego grona dokooptuje się znany w Londynie księgowy - bo jak jest przestępstwo podążaj za pieniędzmi. I czyta się to bardziej jak sensację i dochodzenie. Tak jak tajemna napisała - na tym sie skupia fabuła. Na relacjach w niezbyt zdrowej rodzinie, na machlojkach finansowych i dzieciach par z poprzedniej części.
A romans? cóż, jak pisała tajemna - ale może wiele wyjaśni, że może tak wygląda romans księgowego i sekretarki? :evillaugh: Chłodny... :wink:
Nie była to książka , która zachwyca czy do której sie często wraca. Rzeczywiście, nie jest to typowa Laurens. Nie zachęciłaby do autorki. Ale dla wiernych fanek - do przeżycia.

PostNapisane: 1 grudnia 2015, o 02:47
przez tajemna
Viperino nie wiem, jak to możliwe :D

Szuwarku to dobrze, że Ci się podobało, chociaż widzę, że podobnie odebrałaś niektóre rzeczy. :)
A w ogóle to mam wyrzuty sumienia, że tak nagadałam na biedną panią Laurens :P Ja! Jej najwierniejsza fanka! :red:

PostNapisane: 1 grudnia 2015, o 08:35
przez szuwarek
Nie nazwałabym tej książki ulubiona albo szaleńczo ciekawą. Uprzedzona o "księgowym" romansie nie oczekiwałam fajerwerków. Poza tym , po Kobrze, byłam wdzięczna autorce za brak wielostronicowych zachwytów nad męskim charakterem lub też przemyśleń o tym co czuje bohater... to mnie w Kobrze dobiło i w ostatniej części pomijałam bo bym nie dotrwała :hyhy:
Poza tym taki jest chyba zamysł tej serii, że się Państwo Adair będą przewijać , i Państwo Stokes... Teraz Państwo Montague :wink:
Idealna rodzina Cynstersów tez już mi przecukrzała książki...

ja coś ostatnio jakaś taka wyrozumiała jestem :czeka: dalej kochanek i flam niet ale też łapię za sprawdzone autorki ...

Tajemno -- no jak mogłaś. To ja druga fanka!

PostNapisane: 1 grudnia 2015, o 09:27
przez Viperina
tajemna napisał(a):Viperino nie wiem, jak to możliwe :D


Zrobiłam podejście pod Cynsterów, ale odpadłam na tomie 00, czyli Obietnicy pocałunku. Nuda.

Potem przekartkowałam parę kolejnych tomów i doszłam do wniosku, że:
1. Strasznie długie te wszystkie książki. Romans historyczny, zwłaszcza jeśli stanowi część serii, nie powinien mieć więcej niż 250-350 stron. Laurens idzie w dwa razy tyle. Mnie tak długie historyki nudzą.

2. Nieźle jej idą sceny erotyczne, ale to w zasadzie na tyle. Za mało, żebym zmogła 600 stron.

PostNapisane: 1 grudnia 2015, o 23:09
przez tajemna
Chociaż jestem świadoma jej wad, to jednak za bardzo kocham jej bohaterów, żeby reszta przesłoniła cokolwiek :)
Chyba wezmę sobie teraz jakąś powtórkę... Może coś z Klubu Niezdobytych? :mysli: Aż się cieszę na samą myśl :P

PostNapisane: 2 grudnia 2015, o 08:42
przez szuwarek
ja lubię jej schematy, jej apodyktycznych bohaterów. Co prawda przy powtórkach pomijam rozwlekłe epitafia o męskości, sile i posiadaniu :hyhy: ale wiem, ze mi się żadna trzecia nie przypląta, a nawet bujna i huczna przeszłość klubu Cynstersów jest tylko wspomniana.

Ja Demona i Lucyfera powtórzyłam :wink: