Wyobraź sobie... - Susan Elizabeth Phillips (rewela)
Napisane: 17 lipca 2015, o 17:30
W końcu zebrałam się w sobie i przeczytałam ostatnią, jeszcze mi nieznaną książkę SEP „Wyobraź sobie…”. Generalnie nie mogłam się przyzwyczaić, jakoś historyk nie pasuje mi do autorki, ale to pewnie przez te wszystkie współczesne, które czytałam. Mimo tego, czytałam z zapartym tchem, przez co dziś zaplanowane sprzątanie szlag trafił
Było coś w tej historii co mi się niesamowicie podobało! Najbardziej prawdopodobne jest to, że zauroczył mnie główny bohater! Jeny, jak ja lubię takich facetów! Takich pogubionych emocjonalnie, a jednocześnie emanujących seksapilem, siłą, przyciągającym płeć przeciwną!
Akcja książki dzieje się tuż po zakończeniu Wojny Secesyjnej. Jesteśmy świadkami pozornych zmian jakie zachodzą na Południu. Południowcy niby wojnę przegrali, ale nie do końca potrafią się z tym pogodzić… Główna bohaterka wciąż ma żal do tych Jankesów, co zniszczyli jej i sąsiadów ziemię, mieszkańcy nie akceptują Jankesów pojawiających się w okolicy, „przyjaciółka”, „opiekunka”(celowo w cudzysłowie) Kit z dzieciństwa - Sophronia, wciąż obawia się białych i wierzy przy tym, że tylko tacy mają władzę, a Murzyn wciąż nic nie znaczy w tym świecie.
Młoda Kit, a właściwie Katharine Louise Weston, wybiera się do Nowego Jorku z misją! Chce zabić pewnego człowieka, bo wierzy, że tylko tak może odzyskać ziemię, na której się wychowała.
Baron Nathaniel Caine wbrew sobie odziedziczył pewien majątek na Południu, majątek który powinien należeć się Kit. Długa historia, nieważne jaka… w dodatku Baron stał się też prawnym opiekunem Kit do czasu jej zamążpójścia, o czym dziewczyna nie miała zielonego pojęcia
Dzieciństwo Kit nie należało do szczęśliwych. Po śmierci matki, ojciec ponownie się ożenił. Macocha jej nie lubiła, ojciec okazał się słabym człowiekiem i tak Kit została sama odrzucona przez rodzica, nieszczęśliwa. Ale i tak starała się jak mogła radzić sobie w takiej sytuacji. Przyjmując cechy chłopca dała sobie radę w tej trudnej sytuacji! Ponieważ, nigdy nie była wychowana na damę, ba! nie lubiła nic co z kobiecością związane łatwo jej było podawać się za chłopaka. I tak dostała się do domu swojej przyszłej ofiary. Plan był taki, musi zastrzelić Caina. Nie przewidziała tylko tego, że zabójstwo nie leży w jej naturze. A gdy jeszcze Baron dowiedział się kim jest dziewczyna, którą zatrudnił jako stajennego, to już w ogóle się pokomplikowało W końcu zawarli układ, on nie sprzeda posiadłości i umożliwi jej kiedyś odkupienie Risen Glory, ale w zamian Kit musi skończyć szkołę dla panienek. Oj, Caine miał swoje motywy. Chciał się pozbyć problemu opieki nad dziewczyną, a to udałby się tylko wydając ją za mąż... A Kit raczej nie była wzorem przyszłej małżonki, hihih.
Baron Caine. To facet, który nigdy w nic się nie angażuję, bo tego nauczyło go życie. Wszyscy odchodzą, zresztą do miejsc lepiej też się nie przyzwyczajać, bo zawsze coś może się przydarzyć…
Po tym jak odesłał swoją podopieczną do szkoły sam zajął się sporną plantacją bawełny i rozbudowaniem przędzalni. Upadły majątek pod jego rządami zaczął rozkwitać! wyszło tak, że praca na plantacji w jakiś sposób zaczęła dawać mu zadowolenie…
Tymczasem mijają 3 lata i wraca Kit, już nie chłopczyca tylko piękna młoda kobieta! I spokój Caine’a szlag trafił! Zaczął jej pożądać! Niestety, daleko jej było do uległości, a w dodatku Baron panicznie bał się, że chęć posiadania tej kobiety odbierze mu część jego duszy, że straci dumę i honor, że ogłupieje jak jego własny ojciec, który po odejściu żony zaniedbał swego jedynego syna.
Kit po szkole wróciła na Południe, bo założyła, że tu znajdzie jakiegoś uległego męża, przez co zyska niezależność finansową (miała dostać w spadku kasę po babci, ale dopiero w wieku 23 lat, albo po ślubie). Będzie wtedy mogła odkupić kochaną ziemię od Caine’a.
Tylko nic nie idzie po jej myśli. A najgorsze jest to, że między nią a Baronem iskrzy! Coś się zbliża wielkimi krokami, ale oboje nie chcą się do tego przyznać, choć jak mam być szczera, Caine wykazuje większe zaangażowanie w sprawę. Naprawdę zaczyna mu zależeć, gdy z kolei Kit zacięcie uznaję go za swojego największego wroga…
Pewne okoliczności doprowadzą tych dwoje do ołtarza, ale nie ma co liczyć na szybką sielankę. Za dużo będzie między nimi złości, brak empatii… długa droga przed nimi…
Przez większą część książki wręcz nie znosiłam głównej bohaterki. Działał mi na nerwy jej roszczeniowy stosunek do wszystkiego. Mój majątek, moja ziemia, moja wolność. Fajnie, bo Kit była naprawdę oczytana, ale na niektóre rzeczy była totalnie zaślepiona. Niewolnictwo? Przecież nie o to chodziło w wojnie… przecież nie było tak źle… to Jankesi ci źli, bo okupują ich ziemię, bo narzucają podatki..
A już najbardziej mi się naraziła, jak w złości zniszczyła efekt pracy wielu ludzi – spaliła przędzalnie bawełny. Rety, jakie to było infantylne! Że niby oko za oka? Bo Caine chciał ją odesłać do Nowego Jorku. Czy to powód? Troszkę szczerej rozmowy i by się dogadali…ale ok., jak zwykle się czepiam
Kit zyskała w moich oczach dopiero z końcem książki…więc długo musiałam czekać…no i jak mam być szczera, fajnie, że nie była taka wychuchana panna. Tylko potrafiła się odgryźć jak trzeba było
A Caine? Jemu łatwiej mi wybaczyć jego grzeszki. Bardziej mnie do siebie przekonał niż ona. Czuł, że coś ich do siebie ciągnie a ona uparcie szukała sobie męża, by się od niego uwolnić. A potem zaczęło mu na niej zależeć jeszcze bardziej, co bardzo go uszczęśliwiało…kurcze! A ona odstawiła mu taki numer z przędzalnią… czuł się oszukany!
Ja nawet rozumiem go dlaczego ostatecznie odszedł… bo namiętność to za mało jak nie ma uczucia, a Kit kochała tylko jedno – Risen Glory.
Denerwowała mnie również postać Sophroni. Rozumiem, że miała okropną przeszłość jako niewolnica, ale jej potrzeba uwiedzenia białego mężczyzny, by zyskać niezależność jakoś do mnie nie przemówiła!
Za to Magnus Owen to inna para kaloszy! Dumny Murzyn! Pewny siebie, zdecydowany zdobyć kobietę, którą pragnie! Fajna postać..
Reasumując, miłe czytadło emocji sporo, fajni faceci, kobiety gorzej.
Ale współczesne SEP milsze memu sercu…
Było coś w tej historii co mi się niesamowicie podobało! Najbardziej prawdopodobne jest to, że zauroczył mnie główny bohater! Jeny, jak ja lubię takich facetów! Takich pogubionych emocjonalnie, a jednocześnie emanujących seksapilem, siłą, przyciągającym płeć przeciwną!
Akcja książki dzieje się tuż po zakończeniu Wojny Secesyjnej. Jesteśmy świadkami pozornych zmian jakie zachodzą na Południu. Południowcy niby wojnę przegrali, ale nie do końca potrafią się z tym pogodzić… Główna bohaterka wciąż ma żal do tych Jankesów, co zniszczyli jej i sąsiadów ziemię, mieszkańcy nie akceptują Jankesów pojawiających się w okolicy, „przyjaciółka”, „opiekunka”(celowo w cudzysłowie) Kit z dzieciństwa - Sophronia, wciąż obawia się białych i wierzy przy tym, że tylko tacy mają władzę, a Murzyn wciąż nic nie znaczy w tym świecie.
Młoda Kit, a właściwie Katharine Louise Weston, wybiera się do Nowego Jorku z misją! Chce zabić pewnego człowieka, bo wierzy, że tylko tak może odzyskać ziemię, na której się wychowała.
Baron Nathaniel Caine wbrew sobie odziedziczył pewien majątek na Południu, majątek który powinien należeć się Kit. Długa historia, nieważne jaka… w dodatku Baron stał się też prawnym opiekunem Kit do czasu jej zamążpójścia, o czym dziewczyna nie miała zielonego pojęcia
Dzieciństwo Kit nie należało do szczęśliwych. Po śmierci matki, ojciec ponownie się ożenił. Macocha jej nie lubiła, ojciec okazał się słabym człowiekiem i tak Kit została sama odrzucona przez rodzica, nieszczęśliwa. Ale i tak starała się jak mogła radzić sobie w takiej sytuacji. Przyjmując cechy chłopca dała sobie radę w tej trudnej sytuacji! Ponieważ, nigdy nie była wychowana na damę, ba! nie lubiła nic co z kobiecością związane łatwo jej było podawać się za chłopaka. I tak dostała się do domu swojej przyszłej ofiary. Plan był taki, musi zastrzelić Caina. Nie przewidziała tylko tego, że zabójstwo nie leży w jej naturze. A gdy jeszcze Baron dowiedział się kim jest dziewczyna, którą zatrudnił jako stajennego, to już w ogóle się pokomplikowało W końcu zawarli układ, on nie sprzeda posiadłości i umożliwi jej kiedyś odkupienie Risen Glory, ale w zamian Kit musi skończyć szkołę dla panienek. Oj, Caine miał swoje motywy. Chciał się pozbyć problemu opieki nad dziewczyną, a to udałby się tylko wydając ją za mąż... A Kit raczej nie była wzorem przyszłej małżonki, hihih.
Baron Caine. To facet, który nigdy w nic się nie angażuję, bo tego nauczyło go życie. Wszyscy odchodzą, zresztą do miejsc lepiej też się nie przyzwyczajać, bo zawsze coś może się przydarzyć…
Po tym jak odesłał swoją podopieczną do szkoły sam zajął się sporną plantacją bawełny i rozbudowaniem przędzalni. Upadły majątek pod jego rządami zaczął rozkwitać! wyszło tak, że praca na plantacji w jakiś sposób zaczęła dawać mu zadowolenie…
Tymczasem mijają 3 lata i wraca Kit, już nie chłopczyca tylko piękna młoda kobieta! I spokój Caine’a szlag trafił! Zaczął jej pożądać! Niestety, daleko jej było do uległości, a w dodatku Baron panicznie bał się, że chęć posiadania tej kobiety odbierze mu część jego duszy, że straci dumę i honor, że ogłupieje jak jego własny ojciec, który po odejściu żony zaniedbał swego jedynego syna.
Kit po szkole wróciła na Południe, bo założyła, że tu znajdzie jakiegoś uległego męża, przez co zyska niezależność finansową (miała dostać w spadku kasę po babci, ale dopiero w wieku 23 lat, albo po ślubie). Będzie wtedy mogła odkupić kochaną ziemię od Caine’a.
Tylko nic nie idzie po jej myśli. A najgorsze jest to, że między nią a Baronem iskrzy! Coś się zbliża wielkimi krokami, ale oboje nie chcą się do tego przyznać, choć jak mam być szczera, Caine wykazuje większe zaangażowanie w sprawę. Naprawdę zaczyna mu zależeć, gdy z kolei Kit zacięcie uznaję go za swojego największego wroga…
Pewne okoliczności doprowadzą tych dwoje do ołtarza, ale nie ma co liczyć na szybką sielankę. Za dużo będzie między nimi złości, brak empatii… długa droga przed nimi…
Przez większą część książki wręcz nie znosiłam głównej bohaterki. Działał mi na nerwy jej roszczeniowy stosunek do wszystkiego. Mój majątek, moja ziemia, moja wolność. Fajnie, bo Kit była naprawdę oczytana, ale na niektóre rzeczy była totalnie zaślepiona. Niewolnictwo? Przecież nie o to chodziło w wojnie… przecież nie było tak źle… to Jankesi ci źli, bo okupują ich ziemię, bo narzucają podatki..
A już najbardziej mi się naraziła, jak w złości zniszczyła efekt pracy wielu ludzi – spaliła przędzalnie bawełny. Rety, jakie to było infantylne! Że niby oko za oka? Bo Caine chciał ją odesłać do Nowego Jorku. Czy to powód? Troszkę szczerej rozmowy i by się dogadali…ale ok., jak zwykle się czepiam
Kit zyskała w moich oczach dopiero z końcem książki…więc długo musiałam czekać…no i jak mam być szczera, fajnie, że nie była taka wychuchana panna. Tylko potrafiła się odgryźć jak trzeba było
A Caine? Jemu łatwiej mi wybaczyć jego grzeszki. Bardziej mnie do siebie przekonał niż ona. Czuł, że coś ich do siebie ciągnie a ona uparcie szukała sobie męża, by się od niego uwolnić. A potem zaczęło mu na niej zależeć jeszcze bardziej, co bardzo go uszczęśliwiało…kurcze! A ona odstawiła mu taki numer z przędzalnią… czuł się oszukany!
Ja nawet rozumiem go dlaczego ostatecznie odszedł… bo namiętność to za mało jak nie ma uczucia, a Kit kochała tylko jedno – Risen Glory.
Denerwowała mnie również postać Sophroni. Rozumiem, że miała okropną przeszłość jako niewolnica, ale jej potrzeba uwiedzenia białego mężczyzny, by zyskać niezależność jakoś do mnie nie przemówiła!
Za to Magnus Owen to inna para kaloszy! Dumny Murzyn! Pewny siebie, zdecydowany zdobyć kobietę, którą pragnie! Fajna postać..
Reasumując, miłe czytadło emocji sporo, fajni faceci, kobiety gorzej.
Ale współczesne SEP milsze memu sercu…