Compromissing the Marquess - Wendy Soliman (Viperina)
Napisane: 12 października 2014, o 09:37
I okładka po włosku:
Gdybym miała wyrazić opinię o tej książce w jednym zdaniu, rzekłabym "Dobrze żarło i zdechło".
Nie znoszę, naprawdę nie znoszę, kiedy świetny potencjał (wyraziści bohaterowie, ciekawa intryga, zagadka, lekki styl narracji) topi się w morzu niedorzeczności.
Ale po kolei: fabuła. Pierwszy tom sagi o rodzinie Forsterów, czyli czwórce (o ile dobrze ich policzyłam) rodzeństwa. Hal Forster, markiz Denby i przyszły książę Davlish prowadzi w swojej posiadłości podejrzaną działalność, niepokojącą grupkę okolicznych matron, z małżonką wikarego na czele. Damy zasadniczo oczekują od markiza interwencji w sprawie gospody "Głowa niedźwiedzia", w której zbierają się marynarze celem uprawiania pijaństwa, hazardu i nierządu, niekoniecznie w tej kolejności. Markiz ma szkuner, który najprawdopodobniej wykorzystuje do przemytu towarów z Francji. Tak w każdym razie podejrzewa panna Leah Elliot, mieszkająca w miejscowości wraz z siostrą, w domku dla służby wujostwa. Dziewczęta są sierotami: matka przed laty uciekła z ojcem, nauczycielem najmłodszego brata, co poskutkowało skandalem i wydziedziczeniem. Ojciec prowadził księgarnię, w której sprzedawał rzadkie i cenne egzemplarze książek. Zginął w pożarze księgarni, matka niedługo później zmarła ze zgryzoty. Leah i jej siostra Beth zostały praktycznie bez środków do życia, w związku z tym Leah zaczęła pisać plotkarskie artykuły do szmatławca prowadzonego przez dawnego partnera ojca w interesach. Leah chce opisać plotki dotyczące markiza i jego domniemanej nielegalnej działalności. W tym celu przebiera się za chłopaka i krąży wokół gospody. I tak dochodzi do pierwszego spotkania naszych bohaterów (wcześniej Leah poznała siostrę i brata markiza, którzy zaprosili ją do posiadłości na kolację). Markiz od razu orientuje się, że rzekomo poszukujący pracy Leon to przebrana Leah. No i tak powoli zawiązuje się znajomość naszych bohaterów.
Duży plus za ich relację: wyraźne oczarowanie markiza, lekkie rozbawienie, z jakim od początku podchodzi do Leah, rozdrażnienie i jednoczesny zachwyt, ładnie pokazane budowanie uczucia. Gdzieś tak do połowy powieści mniej więcej wszystko toczy się tak, jak powinno. Państwo się spotykają, rozmawiają, markiz mniej więcej od razu łapie przebierankę, potem błyskawicznie odgaduje, że to właśnie Leah pisze artykuły do szmatławca. Wszystko to powoduje, że jest niezwykle zaintrygowany Leah, która z kolei też jest pod jego urokiem.
Przełom następuje w momencie, kiedy Leah prosi markiza o inicjację seksualną, gdyż nie zamierza wychodzić za mąż (z przyczyn doprawdy niedorzecznych, bo chciałaby się zakochać, ale nie wierzy w miłość małżeńską, bo widziała tylko jedną, swoich rodziców, ale ta skończyła się źle, gdyż po śmierci ojca matka zmarła ze zgryzoty, a do tego jeszcze Leah chce pozostać niezależna - za dużo tego na raz, jak na mój gust). Markiz się nie zgadza, gdyż uważa, że to nieetyczne uwodzić dziewicę, z którą się nie ma zamiaru ożenić. To znaczy odmawia tylko defloracji. W międzyczasie państwo zmagają się ze spiskiem szpiegowskim (markiz jest wszak przecież nie przemytnikiem, a szefem siatki szpiegowskiej) oraz z zagadką śmierci ojca.
Niby fabularnie wszystko OK, ale jest parę głupot. Otóż nie widzę absolutnie, żeby ojciec piętnastoletniej dziewczynki, na początku dziewiętnastego wieku, zachęcał ją - celem poszerzenia horyzontów - do lektury Fanny Hill. Nie widzę także, żeby mężczyzna organizował swojej dziewiczej wybrance schadzkę z sodomistycznym wojeryzmem jako główną atrakcją. W końcówce zaś przestępca, który ochoczo i z ulgą idzie do więzienia, gdyż ciążyło mu brzemię zbrodni, którą popełnił, też nie jest wiarygodny.
No i to przyspieszenie na koniec, markiz jest, owszem, zauroczony Leah, ale zupełnie nie widzimy momentu, w którym postanawia ją poślubić. Ot, szast prast i się oświadcza.
Szkoda, duży potencjał, bardzo ładne zawiązanie akcji, świetni bohaterowie drugoplanowi (z naciskiem na matrony), ciekawa relacja i w końcu... suflet, który opadł...
3/10.