Wszystkie nasze pocałunki - Julia Quinn (Arvene/Vip/Sun/Obe)
Napisane: 11 października 2014, o 23:26
Nie zauważyłam nigdzie recenzji tej książki, więc ośmielam się co nieco o niej napisać. Przyznam, że Julia Quinn jest moją ulubioną autorką, niektóre książki wychodzą jej lepiej, inne gorzej, nie znam jednak cyklu równie uroczego co historie rodzeństwa Bridgertonów. Dlatego niezwykle przyjemnie jest natknąć się w czytanej właśnie książce na znanych bohaterów, a tak właśnie dzieje się, kiedy ktoś sięgnie po którąś część z cyklu Kwartet Smythe-Smith. Wspólną bohaterką obu serii jest, jakżeby inaczej, Lady Danbury, ale na balach i sławnych wieczorkach muzycznych spotkać można również Colina Bridgertona czy Garetha St. Clair.
Kiedy przeczytałam pierwszą część cyklu, opowiadającą o Honorii Smythe-Smith byłam pod wielki urokiem. Trafiony w dziesiątkę okazał się pomysł poznania czytelnika z bohaterkami, które wcześniej występowały niejako po ciemnej stronie mocy To one były przyczyną cierpień członków socjety, którzy nieopatrznie znaleźli się w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwej porze. Nikt z nas nie zastanawiał się nad ich uczuciami i nikomu nie przyszło chyba do głowy, że cierpią równie mocno jak ich publiczność. Honoria - lojalna, zabawna i kochająca słodycze dziewczyna nie jest papierową postacią. Ma swoje zdanie, swoje pragnienia i swoje wady. Z kolei Marcus należy do tych, których albo się kocha, albo nienawidzi. Nie należy do bawidamków, nie jest typem macho. Jego prawdziwy charakter możemy poznać tylko dzięki scenom, w którym autorka pozwala rozmawiać tym dwojgu bez świadków. Byłam wręcz urzeczona tą historią, a Julia Quinn pokazała, że można napisać świetną książkę, nie uciekając się do intryg, porwań, ziejących żądzą zemsty mężczyzn i innych niewiarygodnych epizodów. Dlatego też z niecierpliwością czekałam na premierę drugiej części cyklu, czyli pozycję Tylko ta noc. I niestety zawiodłam się (prawie tak samo jak wtedy, gdy po przeczytaniu Ilady, okazało się, że nie ma w niej konia trojańskiego!). Ta historia po prostu mi się nie podobała, dlatego z mieszanymi uczuciami czekałam na ukazanie się Wszystkich naszych pocałunków.
Byłam ciekawa jak uda się autorce połączyć ze sobą dwa "wrogie obozy". Sarah Pleinsworth, pianistka w kwartecie Smythe-Smith i Hugh Prentice, adwersarz Daniela Smythe-Smitha w niesławnym pojedynku. Niemalże jak Romeo i Julia, gdyby nie to, że w rodzinie Capuletich już tylko Sarah pozostaje tą, która nienawidzi kawalera. Najzabawniejsze jest to, że głównym (chociaż nie jedynym!) powodem tej niechęci jest fakt, że Hugh nieświadomie przyczynił się do klęski Sarah na matrymonialnym rynku. I może troszeczkę poczucie wstydu, jakie nawiedza ją na wspomnienie pierwszego spotkania z Hugh. Bohaterka reprezentuje odmienny typ charakteru niż jej kuzynka Honoria, autorka wykorzystała swoje prawo i wyposażyła Sarah w większą ilość wad, dzięki którym stała się postacią prawdziwszą. Sarah nie jest bezgranicznie lojalna, bo symuluje chorobę, aby wykręcić się od występu na wieczorku muzycznym, Hugh oskarża ją o przesadny dramatyzm, a jej kuzynka Iris o samolubstwo. Nie budzi to jednak niechęci czytelnika, ale sprawia, że może się on z nią utożsamić. Sarah ma 21 lat, ja skończyłam niedawno 20 i myślę, że chociaż to książkowa postać, mamy ze sobą wiele wspólnego
Jeśli chodzi o postać głównego bohatera, to powiem tylko, że zawsze miałam słabość do uzdolnionych mężczyzn o silnym charakterze. A jeśli do tego wszystkiego mają jakąś fizyczną skazę, to po prostu z miejsca zdobywają moje serce. Hugh również nie jest wolny od wad - na własnej nodze odczuwa przecież skutki zbytniej zapalczywości i nadmiernego upodobania do trunków i hazardu. Podobnie jak Marcus jest bohaterem cichym i pozostającym w cieniu salonowego zgiełku. Podziw Sarah (i mój!) budzi jego samozaparcie z jakim powracał do zdrowia oraz odwaga, z jaką przeciwstawia się ojcu.
Rozmowy obojga są bardzo zabawne, toczą słowne potyczki, które przeważnie przegrywa nasza heroina. Autorka częstuje nas również kilkoma romantycznymi scenami, jak choćby nocny walc. Ta para przypomina mi trochę Hiacynth i Garetha z Magii pocałunku.
Chociaż książka mnie nie zawiodła, to są w niej również elementy, które nie podobały mi się aż tak bezgranicznie. Pierwszą z nich jest homoseksualizm starszego brata Hugh. Jest on postacią mniej niż drugoplanową, ale odnoszę wrażenie, że autorka włożyła go tu trochę na siłę, być może chcąc zaakcentować swoją tolerancję dla mniejszości seksualnych. Do lekkiego tonu całej historii nie spasowała mi też postać okrutnego, pałającego żądzą zemsty i ogarniętego manią ojca pana Prentice. Aż dziw, że w takiej rodzinie uchował się piękny okaz dżentelmena Zbyt poważny jest jak dla mnie również pomysł dokumentu, którym Hugh zaszantażował ojca - jeśli ten skrzywdzi Daniela, może zapomnieć o przetrwaniu rodu. Życie za życie. I kto tu jest dramatyczny!? Ogólnie w końcówce zrobiło się ciemno, mrocznie i poważnie, przez co książka trochę straciła, ale myślę, że jest to mała skaza na pięknym obliczu.
Czekam z niecierpliwością na kolejną część cyklu!
Kiedy przeczytałam pierwszą część cyklu, opowiadającą o Honorii Smythe-Smith byłam pod wielki urokiem. Trafiony w dziesiątkę okazał się pomysł poznania czytelnika z bohaterkami, które wcześniej występowały niejako po ciemnej stronie mocy To one były przyczyną cierpień członków socjety, którzy nieopatrznie znaleźli się w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwej porze. Nikt z nas nie zastanawiał się nad ich uczuciami i nikomu nie przyszło chyba do głowy, że cierpią równie mocno jak ich publiczność. Honoria - lojalna, zabawna i kochająca słodycze dziewczyna nie jest papierową postacią. Ma swoje zdanie, swoje pragnienia i swoje wady. Z kolei Marcus należy do tych, których albo się kocha, albo nienawidzi. Nie należy do bawidamków, nie jest typem macho. Jego prawdziwy charakter możemy poznać tylko dzięki scenom, w którym autorka pozwala rozmawiać tym dwojgu bez świadków. Byłam wręcz urzeczona tą historią, a Julia Quinn pokazała, że można napisać świetną książkę, nie uciekając się do intryg, porwań, ziejących żądzą zemsty mężczyzn i innych niewiarygodnych epizodów. Dlatego też z niecierpliwością czekałam na premierę drugiej części cyklu, czyli pozycję Tylko ta noc. I niestety zawiodłam się (prawie tak samo jak wtedy, gdy po przeczytaniu Ilady, okazało się, że nie ma w niej konia trojańskiego!). Ta historia po prostu mi się nie podobała, dlatego z mieszanymi uczuciami czekałam na ukazanie się Wszystkich naszych pocałunków.
Byłam ciekawa jak uda się autorce połączyć ze sobą dwa "wrogie obozy". Sarah Pleinsworth, pianistka w kwartecie Smythe-Smith i Hugh Prentice, adwersarz Daniela Smythe-Smitha w niesławnym pojedynku. Niemalże jak Romeo i Julia, gdyby nie to, że w rodzinie Capuletich już tylko Sarah pozostaje tą, która nienawidzi kawalera. Najzabawniejsze jest to, że głównym (chociaż nie jedynym!) powodem tej niechęci jest fakt, że Hugh nieświadomie przyczynił się do klęski Sarah na matrymonialnym rynku. I może troszeczkę poczucie wstydu, jakie nawiedza ją na wspomnienie pierwszego spotkania z Hugh. Bohaterka reprezentuje odmienny typ charakteru niż jej kuzynka Honoria, autorka wykorzystała swoje prawo i wyposażyła Sarah w większą ilość wad, dzięki którym stała się postacią prawdziwszą. Sarah nie jest bezgranicznie lojalna, bo symuluje chorobę, aby wykręcić się od występu na wieczorku muzycznym, Hugh oskarża ją o przesadny dramatyzm, a jej kuzynka Iris o samolubstwo. Nie budzi to jednak niechęci czytelnika, ale sprawia, że może się on z nią utożsamić. Sarah ma 21 lat, ja skończyłam niedawno 20 i myślę, że chociaż to książkowa postać, mamy ze sobą wiele wspólnego
Jeśli chodzi o postać głównego bohatera, to powiem tylko, że zawsze miałam słabość do uzdolnionych mężczyzn o silnym charakterze. A jeśli do tego wszystkiego mają jakąś fizyczną skazę, to po prostu z miejsca zdobywają moje serce. Hugh również nie jest wolny od wad - na własnej nodze odczuwa przecież skutki zbytniej zapalczywości i nadmiernego upodobania do trunków i hazardu. Podobnie jak Marcus jest bohaterem cichym i pozostającym w cieniu salonowego zgiełku. Podziw Sarah (i mój!) budzi jego samozaparcie z jakim powracał do zdrowia oraz odwaga, z jaką przeciwstawia się ojcu.
Rozmowy obojga są bardzo zabawne, toczą słowne potyczki, które przeważnie przegrywa nasza heroina. Autorka częstuje nas również kilkoma romantycznymi scenami, jak choćby nocny walc. Ta para przypomina mi trochę Hiacynth i Garetha z Magii pocałunku.
Chociaż książka mnie nie zawiodła, to są w niej również elementy, które nie podobały mi się aż tak bezgranicznie. Pierwszą z nich jest homoseksualizm starszego brata Hugh. Jest on postacią mniej niż drugoplanową, ale odnoszę wrażenie, że autorka włożyła go tu trochę na siłę, być może chcąc zaakcentować swoją tolerancję dla mniejszości seksualnych. Do lekkiego tonu całej historii nie spasowała mi też postać okrutnego, pałającego żądzą zemsty i ogarniętego manią ojca pana Prentice. Aż dziw, że w takiej rodzinie uchował się piękny okaz dżentelmena Zbyt poważny jest jak dla mnie również pomysł dokumentu, którym Hugh zaszantażował ojca - jeśli ten skrzywdzi Daniela, może zapomnieć o przetrwaniu rodu. Życie za życie. I kto tu jest dramatyczny!? Ogólnie w końcówce zrobiło się ciemno, mrocznie i poważnie, przez co książka trochę straciła, ale myślę, że jest to mała skaza na pięknym obliczu.
Czekam z niecierpliwością na kolejną część cyklu!