Strona 1 z 1

Love by Numbers (cykl)- Sarah MacLean (Viperina)

PostNapisane: 29 lipca 2014, o 09:54
przez Viperina
Obrazek

Nine Rules to Break When Romancing a Rake (Love By Numbers, #1)

Mam mieszane uczucia...

Książka jest nierówna, zaczyna się bardzo dobrze, w części środkowej jakby spowalnia, by na koniec przyspieszyć, ale pozostawić czytelniczkę z lekkim oszołomieniem, że jednak skończyło się dobrze. Bo w zasadzie nie powinno było...

Zacznijmy od fabuły. Nihil novi sub sole, ale powiedzmy, że była to debiutancka powieść pisarki, więc możemy jej darować pewną romansową schematyczność. Otóż głównym wątkiem powieści jest nieodwzajemniona i trwająca od dekady miłość głównej bohaterki do głównego bohatera oraz jej wola, żeby wreszcie doświadczyć życia poprzez realizację dziewięciopunktowej listy składającej się z rzeczy, których żadna dama nie powinna nigdy doświadczyć (jak wizyta w domu gry, szermierka w męskim klubie, jazda po męsku, udział w pojedynku) oraz z rzeczy, których każda kobieta zdecydowanie powinna i to więcej niż raz w życiu doświadczyć (jak namiętny pocałunek, "przetańczyć całą noc" i "poczuć się nieskończenie piękną"). I jakoś tak się składa, że bohaterka wciąga w realizację życzeń z listy początkowo niczego nieświadomego markiza Ralston, który jest bla bla bla najprzystojniejszym, bla bla bla najbardziej rozpustnym, bla bla bla arystokratą w okolicy. Którego ona oczywiście skrycie od dziesięciu lat kocha.

Nic oryginalnego, już w wydanej u nas dwadzieścia lat temu Ryzykantce Amandy Quick był podobny motyw. Przyznam jednak, że zaczyna się ciekawie, otóż bowiem nasza bohaterka spotyka Ralstona na balu podczas swojego, niestety zupełnie nieudanego, debiutanckiego sezonu. Calpurnia, zwana Callie, jest niezbyt atrakcyjna, niewysoka, puszysta, o ciemnych oczach i kasztanowych włosach, nie wpisuje się w ówczesne kanony urody. Z kolei zabójczo przystojny i światowy Ralston wiedzie życie libertyna. Spotykają się w ogrodowym labiryncie, gdzie Callie chroni się przed jedynymi zalotnikami, którzy chcą z nią tańczyć (pijakiem i staruchem). Callie jest pełna kompleksów i bardzo nieszczęśliwa. Ralston podnosi ją na duchu, niestety chwilę później idzie na schadzkę z kochanką, co widzi Callie. No ale Callie już przepadła, już się zakochała i będzie w tej miłości trwać aż do HEA.

I tu dochodzimy do pierwszej i najważniejszej rzeczy, która mi w tej powieści przeszkadza. Otóż mianowicie do bohaterki, wariacji na temat kobiety-mopa, w tym przypadku w wersji mop z jajami. Callie kocha Ralstona. Ok, na początku powieści Callie ma 17 lat (Ralston 25), więc jesteśmy w stanie kupić jej zauroczenie. Ale żeby ono trwało przez 10 lat, przez które on jej w ogóle nie zauważa? Trudne do uwierzenia, ale jeszcze nie niemożliwe. Hardkor zaczyna się dopiero po owych minionych dziesięciu latach, kiedy to Ralston i Callie ponownie się spotykają (to znaczy widywali się przez te dziesięć lat, ale Ralston jej nie zauważał, a ona obserwowała go z kącika dla starych panien). Callie, nieco zamroczona alkoholem, przybita szczęśliwą i namiętną miłością młodszej siostry i zdopingowana przez brata, który zachęca ją, by wreszcie zdjęła staropanieński czepek z głowy i zaczęła żyć, jedzie w środku nocy do Ralstona, by... poprosić go, by ją pocałował. Przyznam, że gdyby nie zamroczenie alkoholowe głównej bohaterki, to trudno byłoby mi przejść nad tym zachowaniem do porządku dziennego. Ralston staje na wysokości zadania, ale w zamian za pocałunek prosi o wsparcie przy debiucie jego młodszej siostry, niespodziewanie odnalezionej. Dość upokarzający układ, jak na mój gust, ale Callie go kocha od dziesięciu lat, więc dla niej to okazja.

I tak się to zaczyna, potem jest jeszcze gorzej na odcinku kobieta-mop-z jajami. Bo Callie ma jaja, jest odważna, zdeterminowana, dowcipna, autoironiczna. Niestety wymięka za każdym razem, kiedy w grę wchodzi Ralston. To, czego mi zdecydowanie brakowało w tej powieści, to bolesne przeczołganie bohatera. Bohater bowiem nie jest (jak Szanowne Koleżanki wiedzą) moim ulubionym typem bohatera. Libertyn, zmieniający kochanki jak rękawiczki, którego główną zaletą jest sprawność w sypialni (i innych, mniej wygodnych, acz inspirujących miejscach). Oczywiście, zachowanie Ralstona ma swoje źródło w przeszłości (mamusia zostawiła tatusia i jego z bratem-bliźniakiem, jak obaj mieli po dziesięć lat, potem pojechała w świat, związała się z nowym panem, Włochem, przeszła na katolicyzm, wyszła za Włocha za mąż, urodziła mu córkę, a następnie znowu go zostawiła z dziesięcioletnią córką). Ralston boi się miłości, bo widział, co miłość zrobiła z jego ojcem, który załamał się po odejściu matki. Może nie czepiałabym się aż tak bardzo tego wątku, ale mam na świeżo cykl Samanthy James o rodzeństwie Sterlingów, gdzie było identyczne zawiązanie akcji (matka zostawiła rodzinę), tam też jeden z bohaterów był libertynem, ale całość została rozwiązana o niebo lepiej. W każdym razie Ralston towarzyszy Callie w jej przygodach, uwodząc ją przy tym, ale oczywiście nie ma w tym mowy o miłości. Parę razy traktuje ją naprawdę paskudnie, szczytem jest dla mnie

Spoiler:


I takich momentów jest więcej, Callie niby go odrzuca w końcu, nie przyjmuje oświadczyn, ale robi to jakoś tak bez przekonania. On jest rasowym osłem, co byłoby nawet urocze (najbardziej uroczym osłem, o jakim ostatnio czytałam, był Brent Ravenscroft w My darling Caroline Ashworth, ale ona potrafiła to opisać), gdyby jej przy tym tak często nie ranił. Callie jest ciągle niepewna siebie, pełna kompleksów, przekonana, że tak cudowny mężczyzna jak Ralston nie może się nią interesować, już nie mówię kochać, ale w ogóle interesować. A zachowania Ralstona, często wcale niecelowe, ją w tym utwierdzają. Ten brak pewności siebie i kompleksy Callie powodują, że trudno mi uwierzyć w szczęśliwą egzystencję ich przyszłego związku, zwłaszcza, że Ralston nie akcentuje zbyt mocno swojego uwielbienia dla niej, tak by mogła uwierzyć w to, że jest tą jego wyśnioną.

Oczywiście w końcówce Ralston przegląda na oczy, ale... no nie wiem, przy HEA bohaterowie powinni być siebie nawzajem pewni, powinna być równowaga sił po obu stronach, tutaj tego ciągle nie widzę. Ciągle mi się wydaje, że to Callie jest tą, która we własnym mniemaniu złapała Pana Boga za nogi. Z drugiej jednak strony, może tak jest bardziej prawdopodobnie? Jakkolwiek by nie było, to nie jest mój ulubiony motyw w romansach. Na pocieszenie: brat bliźniak jest fajny, a o nim jest drugi tom. Z kolei trzeci (o siostrze Włoszce) miał wszędzie świetne recenzje.

Ogólnie książka na jakieś 5/10 w mojej skali.

PostNapisane: 29 lipca 2014, o 15:31
przez emily temple
ooo Tej autorki czytałam 2/3 książki jakoś mi nie urwało, a ww pozycja na wszelakich listach dość wysoko i myśl. czy sobie je audiobooka nie posłuchać ale czytając recenzje Twa średnio mnie rusza.. Też nie przebadam na tego typem Meskiego bohatera wiec jż na starcie cieżko ma..

Czyli pomyśl nieodkrywczy i wykonanie takie.... średnio

PostNapisane: 31 lipca 2014, o 22:23
przez Księżycowa Kawa
Powiedziałabym, że nie ma co się śpieszyć.

PostNapisane: 21 sierpnia 2014, o 16:54
przez Alias
Mnie się podobało, ale chyba trzecia część tej serii jest najlepsza jak dla mnie.

PostNapisane: 29 sierpnia 2014, o 21:50
przez Agaton
Ktoś mi tu na forum kiedyś powiedział - Jadzia? -, że to nie dla mnie, więc nigdy nie zajrzałam ;) Jak widać, nie straciłam ^_^

PostNapisane: 29 sierpnia 2014, o 22:17
przez aur_ro
co oznacza okreslenie "kobieta-mop" i dlaczego?, że sie tak spytam

PostNapisane: 29 sierpnia 2014, o 23:11
przez Lilia ❀

PostNapisane: 30 sierpnia 2014, o 02:47
przez Papaveryna
Tak trochę mi tą Lindsey zaleciało co z Kawą nie lubimy. To znaczy ja kiedyś lubiłam,ale byłam młoda i głupia :evillaugh:

PostNapisane: 30 sierpnia 2014, o 09:54
przez aur_ro
Lilia napisał(a):http://www.romansoholiczki.pl/viewtopic.php?p=418905#p418905 ;)

dzięki
ojoj, wiele razy sie z nią spotkałam ;) , ale nie wiedziałam jak skrótowo nazwać

PostNapisane: 30 sierpnia 2014, o 15:15
przez Księżycowa Kawa
Papaveryna napisał(a):Tak trochę mi tą Lindsey zaleciało co z Kawą nie lubimy. To znaczy ja kiedyś lubiłam,ale byłam młoda i głupia :evillaugh:

Nie zwróciłam uwagi, ale masz rację – coś w tym jest.

I zawsze jak widzę taką niekonsekwencję, zastanawiam się, jak autorka mogła być taka głupia – tyle się wymyśla, tyle bywa w tym fantastyki, a także pojawiają się różne cuda-niewidy, to dlatego przy okazji bohaterka nie może być inteligentna? Dlaczego praktycznie co chwila mamy do czynienia z mopem, który na widok ładnej/ pięknej facjaty raptem przestaje myśleć? I zwykle w takiej sytuacji bohaterowi nagle się odmienia charakter ni to z gruszki, ni to z pietruszki :smutny:

PostNapisane: 28 września 2014, o 09:22
przez Viperina
Skończyłam Ten Ways to Be Adored When Landing a Lord.
Obrazek

Podobało mi się bardziej niż pierwszy tom serii, pewnie dlatego, że bohater był OK (brat bliźniak markiza Ralstona, antykwariusz, znawca sztuki starożytnej, tropiciel w służbie Korony, charakterologicznie mężczyzna, który ma kompleks zbawcy i nie potrafi przejść obojętnie obok niewiasty w potrzeby lub w niebezpieczeństwie). Ona z kolei jest córką niesławnego hrabiego Townsenda, hazardzisty i hulaki, który nie tylko zostawił żonę i dzieci, ale także niejednokrotnie grał o córkę, przegrywając ją do innych szumowin. Izabela prowadzi Dom Minerwy, coś na kształt schroniska dla kobiet, które ucierpiały wskutek przemocy domowej albo zaplątały się w jakiś skandal bądź przestępstwo. Trafia do niej Georgiana (Chase :cheer: ), siostra księcia Leightona, siedemnastolatka w ciąży, którą rzucił kochanek o nieujawnianej czytelniczkom tożsamości. Tropem Georgiany rusza sir Nicholas, wynajęty przez księcia nasz bohater, któremu jest to zresztą wybitnie na rękę, gdyż chce uciec z Londynu, przed hordami panien na wydaniu, uznających go za aktualnie najmodniejszego kawalera na małżeńskim rynku.

Książka jest momentami zabawna, momentami nostalgiczna (oboje bohaterowie mają traumy i schizy, z którymi muszą się uporać). Biorąc pod uwagę niektóre zachowania Izabeli, sir Nicholas jest całkiem niezłym materiałem na świętego. Fajna druga para w tle, aż szkoda, że nierozwinięta w książce. Polecam, nieźle się czytało, chociaż przyznam, że mniej więcej w połowie powieści tempo nieco spadło i były lekkie dłużyzny.

PostNapisane: 28 września 2014, o 14:08
przez Księżycowa Kawa
Ciekawe, czy wydawnictwo weźmie się za to, gdy skończy poprzednią serię?

PostNapisane: 14 lutego 2015, o 11:36
przez Viperina
Eleven Scandals to Start to Win a Duke's Heart (Love By Numbers, #3)

Obrazek

Właśnie skończyłam serię i jestem oczarowana :)

Nie zdarza mi się to tak często, bo jestem mocno wymagająca, ale tym razem było po prostu wspaniale :)

Historia dość klasyczna, ścieranie się dwóch różnych typów, z których on, Simon, książę Leighton, jest zimnym, sztywnym i skupionym na swoim rodowodzie oraz reputacji rodziny księciem, a ona, panna Julianna Fiori, dość nieprzewidywalną panną bez tytułu, katoliczką, do tego córką zwykłego włoskiego kupca i skandalizującej matki, która najpierw uciekła z kochankiem, opuszczając pierwszego męża i dwóch starszych przyrodnich braci Julianny, a potem wyszła za mąż we Włoszech, tylko po to, by po kolejnej dekadzie znowu porzucić męża i dziecko.

W książce dobre jest właściwie wszystko, przede wszystkim bohaterowie. On jest, co tu kryć, klasycznym dupkiem. Jak mówi jeden z braci Julianny, Simon już w szkole nie był w stanie wypowiedzieć zdania podrzędnie złożonego, jeśli nie oświadczał w nim, że ma odziedziczyć tytuł książęcy (a dokładniej tytuł diuka). Juliannę poznał przypadkiem, już w pierwszej części cyklu, w księgarni. Oczarowany i przekonany, że jest utytułowaną panną z towarzystwa, zaczął się do niej delikatnie, jak to w wyższych sferach, zalecać. Potem spotkali się jeszcze raz, książę podwoił wysiłki, ale całkowicie zmienił front, kiedy dowiedział się, że ma do czynienia z niesławną panną Fiori (tylko panną, bez żadnego tytułu i to z niezbyt szanowanej rodziny, cóż że przyrodnia siostra markiza, tak się składa, że Simon i Gabriel - bohater pierwszej części cyklu - niespecjalnie się lubią już od czasów szkoły, sytuację nieco ratuje fakt, że Simon jest zaprzyjaźniony z Nickiem, drugim bratem i bohaterem drugiej części). Już wiedząc, z kim ma do czynienia, Leighton nieustannie strofuje Juliannę, odnosi się do niej z pogardą, niechęcią, lekceważeniem. Trzeba dodać, że Simon nie urodził się taki, jakim poznajemy go w książce. Zimny i sztywny dupek jest produktem starań wychowawczych mamusi, w skali od 1 do 10 dla masakrycznych teściowych, jakich życzyłybyśmy kobietom, za którymi nie przepadamy, osiągającej skalę 12, a w porywach nawet 13 punktów.

Julianna z kolei nie może się powstrzymać, by nie prowokować Simona, choć ma świadomość, ze powinna zachowywać się dobrze, jeśli chce zostać przyjęta przez towarzystwo. Julianna bowiem również nie miała łatwego życia. Porzucona w dzieciństwie przez matkę, osierocona przez ojca, ląduje u braci, o których istnieniu nie miała pojęcia, a którzy, o dziwo, przyjmują ją z otwartymi ramionami i traktują bardzo dobrze, jako zresztą niemal jedyni w Londynie (oprócz nich jeszcze tylko żona Gabriela i jej rodzina). Julianna jest nieustannie krytykowana i porównywana z matką ("niedaleko pada jabłko od jabłoni"). Z jednej strony bardzo chce udowodnić wszystkim, z naciskiem na Simona, że jest inna, a z drugiej zniechęcana ocenianiem jej z góry ładuje się ciągle w jakieś kłopoty czy quasi skandale (umówmy się, mocno na wyrost oceniane jako skandale).

Akcja: wskutek zdumiewającego zaplątania zdarzeń dochodzi do zakładu między bohaterami: Julianna ma w ciągu dwóch tygodni rzucić Simona na kolana i udowodnić mu, że pasja wygrywa z reputacją. Simon ma wykazać słuszność przeciwnego twierdzenia. I wydarzenia się toczą, nie będę ich opowiadać, by nie odbierać Wam przyjemności czytania.

Dodam tylko, że w tle pojawia się skandal z poprzedniej części, czyli historia Georgiany, siedemnastoletniej siostry Leightona, która jest w nieślubnej ciąży. Leighton postanawia uratować rodzinę przed skandalem, zawierając związek małżeński z panną z szacownej, baaaardzo utytułowanej rodziny, ni mniej ni więcej, tylko - surprise! - z córką markiza Neddham-Dolby, panną Penelopą Marbury (tak, tak, dobrze pamiętamy, to bohaterka Przyjaciela z dzieciństwa, pierwszej części następnej serii). Kapitalne połączenie serii.

Emocjonalnie jest bardzo dobrze, doskonale wczuwamy się w nastrój bohaterów, ich rozterki, uczucia, emocje. I kibicujemy od początku do końca.

Bardzo, bardzo zachęcam, to pozycja z serii obowiązkowych :)

10/10.

PS. Jedyna rzecz, do której mogę się doczepić, to lekki, lecz niestety wyraźny spadek jakości tłumaczenia na włoski w drugiej części książki, zupełnie jakby nad tłumaczką zaczął wisieć główny wróg wszystkich tłumaczy tego świata, czyli Jego Wysokość Cholerny Dead-Line.

PostNapisane: 14 lutego 2015, o 12:49
przez aur_ro
Wygląda na to że seria strasznie nierówna

PostNapisane: 14 lutego 2015, o 13:57
przez Viperina
Tak, z tendencją zdecydowanie wzrostową. Dla ostatniego tomu warto jednak przeczytać całą.

PostNapisane: 14 lutego 2015, o 19:04
przez Księżycowa Kawa
hmmm Może poczekać, aż u nas za to się wezmą?

PostNapisane: 15 lutego 2015, o 10:55
przez Viperina
Jeśli czytasz po angielsku, to zachęcam, byś nie czekała :)

PostNapisane: 15 lutego 2015, o 17:18
przez Księżycowa Kawa
Czytam, ale na razie próbuję się uporać z kilkoma, które od dawna mam na liście.
Tak wiele tego wszystkiego jest, a tak mało czasu…