Serce w listopadzie - LaVyrle Spencer (Kasiag)
Napisane: 26 lipca 2014, o 16:33
Po raz kolejny przekonałam się, że nazwisko pani Spencer to gwarancja dobrej opowieści. Już dawno urzekł mnie jej styl, a z każdą kolejna książką to się pogłębia. Dotychczas tylko przy jednym tytule się lekko rozczarowałam, ale nawet to nie zmieniło mojego dobrego zdania na jej temat. A czytając „Serce…” utwierdziłam sobie to dobre zdanie jeszcze bardziej.
„Serce w listopadzie” to porywająca historia uczucia, które połączyło ludzi z dwóch zupełnie różnych światów: Lornę – córkę bogaczy i Jensa – syna imigrantów i pomocnika kucharki. Od pierwszych stron wchodzi się w opowieść snutą przez panią Spencer, całkowicie w nią wsiąkając.
Minnesota schyłku XIX wieku to miejsce wciąż jeszcze pełne podziałów klasowych, konwenansów i sztywnych norm zachowań. Lorna jest w tym świecie postacią, z cała pewnością nietuzinkową. Otwarcie sprzeciwia się ojcu, pragnąc dla siebie choćby minimum niezależności, czego przejawem jest choćby jej fryzura czy ubiór. Marzy o żeglowaniu, chciałaby brać udział w regatach, tak jak męscy członkowie jej rodziny. Rodzina z ojcem na czele uważa, że jej rola sprowadza się do zrobienia tzw. dobrej partii, ona wolałaby raczej utworzyć pierwszy w Minnesocie kobiecy klub żeglarski.
Co do Jensa, to również on wychodzi poza normy narzucone mu przez pochodzenie. Ma wielkie marzenie: pragnie zbudować łódź według swojej konstrukcji, która będzie szybsza niż wszystkie łodzie, które dotychczas zbudowano. Jest przekonany o swoich racjach i z uporem i konsekwencją dąży do realizacji swojego marzenia, mimo, że początkowo wydaje się, że będzie skazany na porażkę.
Szansę nieoczekiwanie dostaje od ojca Lorny, który daje się przekonać do pomysłu, głównie dzięki sprytnym zabiegom córki. I tak to się wszystko zaczyna…
Okazuje się, że Lorna i Jens pochodzą co prawda z całkiem różnych światów, ale tak naprawdę są do siebie bardzo podobni. Od pierwszego spotkania ciągnie ich do siebie, a z każdym kolejnym spotkaniem, to przyciąganie się pogłębia. Bardzo mi odpowiada sposób w jaki autorka nakreśliła to uczucie rodzące się między nimi. Na początku subtelnie, później coraz bardziej emocjonalnie; iskrzenie, wzajemnie przyciąganie, fascynacja, a jednocześnie silne przekonanie, że to nie jest właściwe. Spencer kolejny raz udowodniła mi, ze żongluje emocjami w sposób mistrzowski.
Lorna i Jens są początkowo bardzo naiwni w swojej miłości. Szczególnie Lorna, która wydaje się być zupełnie nieświadoma konsekwencji jakie ta miłość ze sobą niesie. Mimo wszystko jednak, dla mnie jako czytelnika, bronią się w tej naiwności i nie wydają się infantylni. Głównie przez to, że autorka obdarzyła ich również mądrością i pewną szczyptą dojrzałości, która wcale się z tą naiwnością nie kłóci, a wręcz odwrotnie. Autorka tak zgrabnie te wszystkie cechy połączyła, że tym mocniej odbiera się uczucie, które ich łączy.
Nie chcę zbyt mocno opisywać wydarzeń, żeby nie zdradzić zbyt wiele, powiem tylko tyle, że jak łatwo się można domyślić autorka zafundowała naszym bohaterom emocjonalną bombę, zanim pozwoliła im dobrnąć do szczęśliwego finału. Świat musiał się przecież w końcu o nich dowiedzieć…
Co jednak dla mnie najważniejsze cały ten dramatyzm i cały ten kocioł pełen emocji był pod stałą kontrolą autorki i ja jako czytelnik bardzo to doceniam.
Wszystko miało sens.
Bohaterowie zapadający głęboko w serce ( nie tylko główna dwójka, ale choćby taka ciocia Agnes – cudowna, kochana i ciepła, mimo, że sama nie zaznała w życiu wiele radości).
Mnogość emocji, ale zero ckliwości.
Sporo wzruszeń, bez lukru.
Głębia wyrażająca się w prostocie przekazu.
Za to wszystko bardzo, bardzo sobie tę książkę cenię i wpisuję ją do grona swoich ulubionych.
Polecam wszystkim bardzo mocno!
„Serce w listopadzie” to porywająca historia uczucia, które połączyło ludzi z dwóch zupełnie różnych światów: Lornę – córkę bogaczy i Jensa – syna imigrantów i pomocnika kucharki. Od pierwszych stron wchodzi się w opowieść snutą przez panią Spencer, całkowicie w nią wsiąkając.
Minnesota schyłku XIX wieku to miejsce wciąż jeszcze pełne podziałów klasowych, konwenansów i sztywnych norm zachowań. Lorna jest w tym świecie postacią, z cała pewnością nietuzinkową. Otwarcie sprzeciwia się ojcu, pragnąc dla siebie choćby minimum niezależności, czego przejawem jest choćby jej fryzura czy ubiór. Marzy o żeglowaniu, chciałaby brać udział w regatach, tak jak męscy członkowie jej rodziny. Rodzina z ojcem na czele uważa, że jej rola sprowadza się do zrobienia tzw. dobrej partii, ona wolałaby raczej utworzyć pierwszy w Minnesocie kobiecy klub żeglarski.
Co do Jensa, to również on wychodzi poza normy narzucone mu przez pochodzenie. Ma wielkie marzenie: pragnie zbudować łódź według swojej konstrukcji, która będzie szybsza niż wszystkie łodzie, które dotychczas zbudowano. Jest przekonany o swoich racjach i z uporem i konsekwencją dąży do realizacji swojego marzenia, mimo, że początkowo wydaje się, że będzie skazany na porażkę.
Szansę nieoczekiwanie dostaje od ojca Lorny, który daje się przekonać do pomysłu, głównie dzięki sprytnym zabiegom córki. I tak to się wszystko zaczyna…
Okazuje się, że Lorna i Jens pochodzą co prawda z całkiem różnych światów, ale tak naprawdę są do siebie bardzo podobni. Od pierwszego spotkania ciągnie ich do siebie, a z każdym kolejnym spotkaniem, to przyciąganie się pogłębia. Bardzo mi odpowiada sposób w jaki autorka nakreśliła to uczucie rodzące się między nimi. Na początku subtelnie, później coraz bardziej emocjonalnie; iskrzenie, wzajemnie przyciąganie, fascynacja, a jednocześnie silne przekonanie, że to nie jest właściwe. Spencer kolejny raz udowodniła mi, ze żongluje emocjami w sposób mistrzowski.
Lorna i Jens są początkowo bardzo naiwni w swojej miłości. Szczególnie Lorna, która wydaje się być zupełnie nieświadoma konsekwencji jakie ta miłość ze sobą niesie. Mimo wszystko jednak, dla mnie jako czytelnika, bronią się w tej naiwności i nie wydają się infantylni. Głównie przez to, że autorka obdarzyła ich również mądrością i pewną szczyptą dojrzałości, która wcale się z tą naiwnością nie kłóci, a wręcz odwrotnie. Autorka tak zgrabnie te wszystkie cechy połączyła, że tym mocniej odbiera się uczucie, które ich łączy.
Nie chcę zbyt mocno opisywać wydarzeń, żeby nie zdradzić zbyt wiele, powiem tylko tyle, że jak łatwo się można domyślić autorka zafundowała naszym bohaterom emocjonalną bombę, zanim pozwoliła im dobrnąć do szczęśliwego finału. Świat musiał się przecież w końcu o nich dowiedzieć…
Co jednak dla mnie najważniejsze cały ten dramatyzm i cały ten kocioł pełen emocji był pod stałą kontrolą autorki i ja jako czytelnik bardzo to doceniam.
Wszystko miało sens.
Bohaterowie zapadający głęboko w serce ( nie tylko główna dwójka, ale choćby taka ciocia Agnes – cudowna, kochana i ciepła, mimo, że sama nie zaznała w życiu wiele radości).
Mnogość emocji, ale zero ckliwości.
Sporo wzruszeń, bez lukru.
Głębia wyrażająca się w prostocie przekazu.
Za to wszystko bardzo, bardzo sobie tę książkę cenię i wpisuję ją do grona swoich ulubionych.
Polecam wszystkim bardzo mocno!