My Darling Caroline - Adele Ashworth (Viperina)
Napisane: 16 lipca 2014, o 09:14
Rita za najlepszy debiut w 1999 r.
W pełni zasłużenie, moim zdaniem.
Wątkiem głównym powieści jest wymuszone małżeństwo.
Czas powieści: tuż po Waterloo.
Ona: Lady Caroline Grayson, lat 26, wybitnie uzdolniona botaniczka, posiadająca niezwykły talent do liczb (mnoży błyskawicznie w pamięci czterocyfrowe liczby), marząca o studiach uniwersyteckich, oczywiście bez żadnych na nie nadziei, zapatrzona (acz zupełnie platonicznie i wyłącznie naukowo) w słynnego botanika, wykładowcę z Oxfordu, z którym chciała podzielić się swoim sukcesem - wyhodowaniem róży o dwóch odcieniach lawendy, nad którą to różą ów wykładowca od lat bezskutecznie pracuje. Napisała do niego list. Wykładowca odpisał jej, żeby raczej znalazła sobie męża, a różami zajęła się hobbystycznie. Caroline postanawia zatem pojechać do Stanów i tam studiować. Koresponduje z jednym z amerykańskich uniwersytetów, ale nauczona doświadczeniem, przedstawia się jako mężczyzna. Oczywiście zostaje entuzjastycznie przyjęta i jest żywo zachęcana do przyjazdu.
On: Brent Ravenscroft, hrabia Weymerth, lat 34. Kawaler. Szpieg Korony Brytyjskiej, który pracował pod przykrywką we Francji. Po Waterloo wraca do kraju, gdzie dowiaduje się, że kuzyn, któremu powierzył swój majątek na czas nieobecności, był uprzejmy wyprzedać wszystko, co się dało, włącznie z końmi, których hodowlą chciał się zająć Brent. Traf chciał, że konie zakupił ojciec Caroline. Jest gotów je oddać hrabiemu, ale w zestawie z córką. I tak dochodzi do transakcji wiązanej w postaci niechcianego i wymuszonego małżeństwa pomiędzy naszymi bohaterami. Caroline godzi się na małżeństwo, gdyż postanawia doprowadzić do jego unieważnienia (z tytułu nieskonsumowania) i wyjechać do Stanów. W ten sposób oszczędzi ojcu i siostrom skandalu. Brent chce konie, ale żona też mu się przyda. Oczywiście Brent nie ma bladego pojęcia o planach Caroline.
Początki małżeństwa nie są proste, między młodymi dochodzi do ostrych i bezpardonowych sprzeczek, gdyż oboje są dość bezpośredni i bez ogródek walą sobie prawdę w oczy. Posiadłość Brenta jest w opłakanym stanie, a jego finanse w, zdaje się, totalnym dołku. Start niezbyt obiecujący, ale szybko okazuje się, że jest między nimi wzajemne przyciąganie fizyczne i erotyczne napięcie. Caroline oczywiście odmawia skonsumowania małżeństwa, Brent oświadcza, że nie będzie jej do niczego zmuszał. Zaczynają się poznawać.
Jednym z niewątpliwych atutów powieści jest to, że bohaterowie z sobą rozmawiają, że słuchają się nawzajem i wyraźnie zależy im na tym, żeby się poznać. A to, czego się o sobie dowiadują, zdaje im się coraz bardziej podobać. Oboje są bardzo dobrze napisani. Ona odważna, błyskotliwie inteligentna i wybitnie uzdolniona, przez co całe życie samotna, uważana za dziwną i wykluczana. Niezbyt piękna, ale zgrabna i zmysłowa, pociąga go. On również samotny, głównie z powodu toksycznej matki (ale nie tylko, bo facet ma za sobą dużo trudnych doświadczeń). Prawdziwy, żaden hulaka czy główny ogier towarzystwa, za którym ciągną się zastępy porzuconych, ale oczywiście usatysfakcjonowanych seksualnie kochanek. Brent nie ma na koncie zbyt wielu doświadczeń, nie jest seksualnym rekordzistą, ani pod kątem czasu aktywności, ani liczby partnerek. Jest zwyczajnym, zapracowanym i w gruncie rzeczy przyzwoitym człowiekiem. Potrafi stanąć po stronie żony, kiedy tego potrzebuje, i obdarować ją tym, o czym najbardziej marzy. Nawet wtedy, kiedy zachowuje się jak rasowy osioł i despota, potrafi wzbudzić sympatię u czytelniczki i pewność, że to tylko poza, zachowanie przykrywające prawdziwego Brenta, który żadnym osłem ani despotą nie jest, tylko się pogubił i kiedy nie wie, jak postąpić, wybiera zawsze "pustą bramkę". Zresztą, trzeba przyznać, że z punktu widzenia Brenta, Caroline nie jest święta i niektóre jego reakcje są, jeśli nie usprawiedliwione, to przynajmniej zrozumiałe.
To, co mi się w tej powieści podobało, to to, że nie było zachowań od czapy i wydumanych problemów. Jeśli bohaterowie coś przed sobą ukrywają (a jest tego całkiem sporo), to doskonale rozumiemy ich przesłanki. Jeśli na siebie warczą, to dlatego, że tej drugiej stronie się to należy. Kibicujemy im od samego początku, bo widzimy, że są dla siebie stworzeni, widzimy to dużo wcześniej, zanim widzą to oni...
Kolejną mocną stroną powieści są bohaterowie drugoplanowi i ich historie. Charlotte, Jane, sir Albert, Stephanie, każde z nich w zasadzie zasługiwałoby na oddzielną powieść.
Emocjonalnie jest ciepło, czasami zabawnie, momentami wzruszająco (uroniłam łzę przy "imieniu róży"). No i jest zaskoczenie na koniec (bardzo ładnie poprowadzone w fabule powieści).
Bardzo przyjemna lektura, z pewnością jedna z najlepszych książek, jakie czytałam w tym roku. A relacja między główną parą bohaterów kojarzyła mi się trochę (na poziomie emocjonalnym) z Jessiką i Sebastianem z Lord of Scoundrels Chase.
Jednym słowem, gorąco zachęcam
Mam też ochotę pociągnąć dalej Ashworth (nie ma jeszcze opisanego przez Agaton Winter Garden w żadnym ze znanych mi języków, ale kupiłam pierwszy tom tej serii Stolen Charms po włosku. No i mam całą serię o diukach). Myślę, że to książka, którą naprawdę warto przeczytać. Wielka szkoda, że nie wydano jej u nas.