Love is Blind - Sands Lynsay (Agaton)
Napisane: 14 maja 2011, o 22:01
"Love is Blind" - Sands Lynsay
Rok 1818, Anglia, Londyn.
Clarissa Crambray po raz pierwszy pojawia się w towarzystwie i bardzo szybko zostaje uznana za niesamowitą niezdarę, której najlepiej schodzić z drogi, gdyż w przeciwnym wypadku ryzykuje się oblaniem gorącą herbatą lub podpalonymi włosami. Sytuacja mogłaby wyglądać inaczej, jeśli dziewczyna nosiłaby okulary, bez których jest niemal kompletnie ślepa. Niestety jej macocha twierdzi, że panna w okularach wygląda tak brzydko, iż żaden mężczyzna nie chciałby się starać o jej rękę. W związku z tym bohaterka prawie nic nie widzi, ludzie są rozmytymi kształtami, a nieustanne potknięcia coraz bardziej oddalają ją od reszty świata. Jednak znajduje się mężczyzna, który nie wierzy, że młoda kobieta nie chce nosić okularów z powodu pychy. Postanawia bliżej poznać Clarissę i już po pierwszym spotkaniu wie, że miał rację. Adrian Montfort, hrabia Mowbray, w wieku dwudziestu lat wstąpił do wojska, by wziąć udział w walce przeciwko Napoleonowi. Gdy wrócił w dwa lata później do rodzinnego kraju, na jego, niegdyś niezwykle przystojnej, twarzy znajduję się spora blizna po ranie odniesionej w trakcie jednej z bitw. Reakcja dam z towarzystwa sprawia, iż Adrian zaszywa się na 10 lat w swojej posiadłości na wsi. Dopiero po upływie tego czasu wraca do Londynu, by spotkać miłość, ślepą dosłownie i w przenośni.
Cóż ja mogę o tej książce napisać? Przyznam się szczerze, nic konkretnego do głowy mi nie przychodzi, bo to jedna z tych historii na poprawę humoru, która za bardzo w pamięć nie zapada. Było przyjemnie i sympatycznie. Uśmiech na twarzy niemal nieustanny, choć śmiechu już zabrakło. Największym nieporozumieniem między parą było to, że bohaterka nie nosiła po ślubie okularów, ponieważ bała się, iż jej mąż uzna to za niezbyt atrakcyjne, z kolei bohater nie chciał, by jego żona cokolwiek widziała, z powodu strachu przed obrzydzeniem po zobaczeniu blizny. Poważnie, to ma być nieporozumienie
Sama fabuła była stworzona zgodnie z myślą: 'Ku pokrzepieniu serc' w wersji lekkiej i wesołej. Wewnętrzny problem to jedynie wygląd, który nie miał żadnej siły przebicia w przypadku tej dwójki.
Spotykają się, rozmawiają, tańczą, całują. I tak dalej, i tak dalej, aż do ślubu. Po wymianie obrączek mamy noc poślubną, w trakcie której Clarissa bredzi o miażdżeniu jakiegoś placka czy ciasta (Coś w tym guście, trochę się wyłączyłam w tym momencie.), a generalnie boi się utraty cnoty. Zła macocha (Okazuje się potem, że nie taka jednak zła.) ją postraszyła! Oj, niedobra. W tle mamy małe śledztwo dotyczące wypadków dziewczyny. Niby nic szczególnego, ale ileż razy zwykle potknięcie może stanowić ryzyko utraty życia? Ktoś musi czaić się z kijem w krzakach i straszyć, co by nie było nam smutno.
Tak sobie smaruję o tym sympatycznym nastroju i myślę, iż właśnie on stanowi tutaj pewien problem. Teoretycznie wszystko pięknie i ładnie, ale ciągle miałam wrażenie, że wszystko to takie zbyt miłe. Nawet elementy, które teoretycznie ciężko uznać za przyjemne (Patrz poprzedni adorator bohaterki lub jednorazowa kochanka bohatera sprzed wieeelu lat.), nie były w stanie przyciągnąć mojej niepodzielnej uwagi na wystarczająco długo. W rezultacie przerwałam lekturę w połowie w poszukiwaniu emocjonalnego kopa, bo w tym przypadku trudno liczyć na jakikolwiek dreszcz. Jak się okazuje nawet na tego typu opowieści trzeba się odpowiednio nastawić, ponieważ nie zawsze może przypaść do gustu.
Daję ocenę 4 w skali do 5. Na poprawę humoru lub po czymś cięższym jest w sam raz. Szukanie tutaj czegoś poruszającego? Nieporozumienie. Zatem, ku pamięci. Przygotowanie psychiczne na piankową rozrywkę musi być.
Tyle z moich wrażeń, chaotycznych dziś wyjątkowo. Właściwie jestem zadowolona, jednak liczyłam na dużo więcej. Choć coś mi to doświadczenie powiedziało. Lubię się śmiać, ale też lubię dostać po głowie. W moim przypadku najlepsze są miksy. Jednowymiarowe książki daleko mnie nie zaprowadzą, no, może jedynie za tymi poważnymi gdzieś polezę. Jeszcze te wyjątkowo śmieszne mogłyby mnie ożywić, ale same "dla uśmiechu" już nie.
Rok 1818, Anglia, Londyn.
Clarissa Crambray po raz pierwszy pojawia się w towarzystwie i bardzo szybko zostaje uznana za niesamowitą niezdarę, której najlepiej schodzić z drogi, gdyż w przeciwnym wypadku ryzykuje się oblaniem gorącą herbatą lub podpalonymi włosami. Sytuacja mogłaby wyglądać inaczej, jeśli dziewczyna nosiłaby okulary, bez których jest niemal kompletnie ślepa. Niestety jej macocha twierdzi, że panna w okularach wygląda tak brzydko, iż żaden mężczyzna nie chciałby się starać o jej rękę. W związku z tym bohaterka prawie nic nie widzi, ludzie są rozmytymi kształtami, a nieustanne potknięcia coraz bardziej oddalają ją od reszty świata. Jednak znajduje się mężczyzna, który nie wierzy, że młoda kobieta nie chce nosić okularów z powodu pychy. Postanawia bliżej poznać Clarissę i już po pierwszym spotkaniu wie, że miał rację. Adrian Montfort, hrabia Mowbray, w wieku dwudziestu lat wstąpił do wojska, by wziąć udział w walce przeciwko Napoleonowi. Gdy wrócił w dwa lata później do rodzinnego kraju, na jego, niegdyś niezwykle przystojnej, twarzy znajduję się spora blizna po ranie odniesionej w trakcie jednej z bitw. Reakcja dam z towarzystwa sprawia, iż Adrian zaszywa się na 10 lat w swojej posiadłości na wsi. Dopiero po upływie tego czasu wraca do Londynu, by spotkać miłość, ślepą dosłownie i w przenośni.
Cóż ja mogę o tej książce napisać? Przyznam się szczerze, nic konkretnego do głowy mi nie przychodzi, bo to jedna z tych historii na poprawę humoru, która za bardzo w pamięć nie zapada. Było przyjemnie i sympatycznie. Uśmiech na twarzy niemal nieustanny, choć śmiechu już zabrakło. Największym nieporozumieniem między parą było to, że bohaterka nie nosiła po ślubie okularów, ponieważ bała się, iż jej mąż uzna to za niezbyt atrakcyjne, z kolei bohater nie chciał, by jego żona cokolwiek widziała, z powodu strachu przed obrzydzeniem po zobaczeniu blizny. Poważnie, to ma być nieporozumienie
Sama fabuła była stworzona zgodnie z myślą: 'Ku pokrzepieniu serc' w wersji lekkiej i wesołej. Wewnętrzny problem to jedynie wygląd, który nie miał żadnej siły przebicia w przypadku tej dwójki.
Spotykają się, rozmawiają, tańczą, całują. I tak dalej, i tak dalej, aż do ślubu. Po wymianie obrączek mamy noc poślubną, w trakcie której Clarissa bredzi o miażdżeniu jakiegoś placka czy ciasta (Coś w tym guście, trochę się wyłączyłam w tym momencie.), a generalnie boi się utraty cnoty. Zła macocha (Okazuje się potem, że nie taka jednak zła.) ją postraszyła! Oj, niedobra. W tle mamy małe śledztwo dotyczące wypadków dziewczyny. Niby nic szczególnego, ale ileż razy zwykle potknięcie może stanowić ryzyko utraty życia? Ktoś musi czaić się z kijem w krzakach i straszyć, co by nie było nam smutno.
Tak sobie smaruję o tym sympatycznym nastroju i myślę, iż właśnie on stanowi tutaj pewien problem. Teoretycznie wszystko pięknie i ładnie, ale ciągle miałam wrażenie, że wszystko to takie zbyt miłe. Nawet elementy, które teoretycznie ciężko uznać za przyjemne (Patrz poprzedni adorator bohaterki lub jednorazowa kochanka bohatera sprzed wieeelu lat.), nie były w stanie przyciągnąć mojej niepodzielnej uwagi na wystarczająco długo. W rezultacie przerwałam lekturę w połowie w poszukiwaniu emocjonalnego kopa, bo w tym przypadku trudno liczyć na jakikolwiek dreszcz. Jak się okazuje nawet na tego typu opowieści trzeba się odpowiednio nastawić, ponieważ nie zawsze może przypaść do gustu.
Daję ocenę 4 w skali do 5. Na poprawę humoru lub po czymś cięższym jest w sam raz. Szukanie tutaj czegoś poruszającego? Nieporozumienie. Zatem, ku pamięci. Przygotowanie psychiczne na piankową rozrywkę musi być.
Tyle z moich wrażeń, chaotycznych dziś wyjątkowo. Właściwie jestem zadowolona, jednak liczyłam na dużo więcej. Choć coś mi to doświadczenie powiedziało. Lubię się śmiać, ale też lubię dostać po głowie. W moim przypadku najlepsze są miksy. Jednowymiarowe książki daleko mnie nie zaprowadzą, no, może jedynie za tymi poważnymi gdzieś polezę. Jeszcze te wyjątkowo śmieszne mogłyby mnie ożywić, ale same "dla uśmiechu" już nie.