The Tailor-Made Bride - Karen Witemeyer (Jadzia)
Napisane: 17 kwietnia 2011, o 21:00
The Tailor-Made Bride – Karen Witemeyer
rok 1881, stan Teksas w USA
Na początku książki poznajemy bohaterkę. Jest krawcową, pracuje w salonie w San Antonio, w Teksasie. Właśnie kończy szyć czerwoną suknię pogrzebową dla śmiertelnie chorej klientki-ekscentryczki. W czasie, kiedy Hannah wykańcza ostatnie szwy w sukni, starsza pani pyta ją o zdanie w sprawie sprzedaży pewnego budynku w miasteczku Coventry, również w Teksasie. Hannah mówi szczerze to, co myśli, głównie dlatego, że wcześniej starsza pani pochwaliła jej hart ducha widzialny w tym, że wytrzymała już prawie dwa lata jako jej osobista krawcowa. Wcześniejsze nie wytrzymywały nawet dwóch miesięcy. A kiedy się nas chwali, zwykle nie chcemy pokazywać, że te pochwały były powiedziane na wyrost i nie jesteśmy naprawdę tacy silni, śmiali, czy inteligentni, jak myślą o nas inni. Pani Victoria Ashmont nie komentuje wypowiedzi Hannah. Po tym, jak młoda kobieta kończy pracę, dostaje w kopercie bonus obiecany za wykończenie sukni w domu klientki i wraca do warsztatu. Jakie jest jej zdziwienie, kiedy w kopercie nie znajduje spodziewanych zielonych banknotów, tylko… akt własności budynku w Coventry w stanie Teksas.
Dla Hannah jest to spełnienie marzeń. Oszczędzała co prawda, żeby móc założyć kiedyś własny sklep, ale nie przypuszczała, że będzie mogła zrobić to tak szybko. Za swoje oszczędności kupuje więc maszynę Singera, materiały i wszystkie rzeczy potrzebne do warsztatu krawcowej, pakuje manatki i wyjeżdża.
Po przyjeździe do Coventry poznaje Jericho Tuckera, zwanego J.T. Jest on właścicielem stajni i wypożyczalni powozów. A także osobą, która chciała kupić od Victorii Ashmont budynek, w którym Hannah zakłada swój warsztat. Nic więc dziwnego, że nie pała do niej natychmiastową miłością. Jest też inna sprawa, która nie pozwala mu jej polubić. Przecież ona nie może być dobrą chrześcijanką – sam jej zawód przemawia przeciwko wszystkiemu, co nakazuje Pismo Święte. Fikuśne stroje są po to, żeby kusić kobiety do grzechu, więc osoba, która je tworzy jest kusicielem, czyli złem.
Tak przynajmniej J.T. chce myśleć. Ale wszystko w zachowaniu Hannah przeczy jego teoriom i coraz trudniej mu jest ją potępiać. Sam J.T. jest szorstki i nieprzyjemny, ale Hannah szybko odkrywa, że to tylko powłoka kryjąca złote serce.
Romans między tą parą rozwija się powoli i łagodnie. Cała książka jest taka – łagodna. Kiedy ją czytałam, właściwie cały czas miałam uśmiech na twarzy. Hannah jest trzeźwo myślącą młodą kobietą, która szybko musiała nauczyć się nauczyć sobie radzić w świecie, żeby być wstanie pomóc swojej matce i młodszej siostrze. Może odrobinkę zbyt miła dla wszystkich, ale kiedy trzeba, potrafi też przytrzeć uszu komu trzeba – a więcej niż raz tym kimś jest J.T. Bo robi on wszystko, żeby tylko odepchnąć od siebie Hannah, gdyż podważa ona jego przekonania i uprzedzenia, które pielęgnował w sobie odkąd musiał patrzeć, jak w świecie mody i pragnienia nieważnych, doczesnych przyjemności pogrążyła się jego matka, porzucając w końcu rodzinę i niszcząc męża, przez co odpowiedzialność za młodszą siostrę spadła na nastoletniego J.T. Dzięki Hannah J.T. na przekonuje, że można ubierać się atrakcyjnie, a mimo wszystko pozostać dobrą osobą, pozostającą otwartą na potrzeby innych i dbającą o swoją duszę.
The Tailor-Made Bride to pierwszy Inspirational Romance, jaki trafił w moje ręce. Co prawda miałam początkowo pewne opory, bo właściwie nie wiedziałam, czego powinnam się spodziewać, ale jestem bardzo zadowolona z tego, że jednak kupiłam tę książkę. Dość często były fragmenty, kiedy bohaterowie odwoływali się do Pisma Świętego, ale nie raziło mnie to – głównie były to momenty, kiedy szukali w Bogu wsparcia dla swoich czynów i chcieli utwierdzić się w swoich przekonaniach, kiedy po prostu mieli jakiś problem. Nie mogę nawet powiedzieć, że z romansu wyrzucono wszystko, co cielesne. Bohaterowie działają na siebie, iskry lecą, J.T. miał parę razy problem z oderwanie wzroku od kołyszących się bioder Hannah, a nawet znajdzie się pocałunek czy dwa.
Nie wydaje mi się, żebym się mogła całkiem przerzucić się na tego typu romanse, ale chyba każdemu może przydać się od czasu do czasu odpoczynek od uczuciowych górek i dołków, wszelkich dramatów i tragedii, a zamiast tego pogrążyć się w miłej, odprężającej, zabawnej lekturze, tym bardziej, że jest to naprawdę dobrze napisana książka i nie nudzi, mimo braku jakichś wielkich zwrotów akcji.
Idealna na przełamanie czytelniczego impasu.
rok 1881, stan Teksas w USA
Na początku książki poznajemy bohaterkę. Jest krawcową, pracuje w salonie w San Antonio, w Teksasie. Właśnie kończy szyć czerwoną suknię pogrzebową dla śmiertelnie chorej klientki-ekscentryczki. W czasie, kiedy Hannah wykańcza ostatnie szwy w sukni, starsza pani pyta ją o zdanie w sprawie sprzedaży pewnego budynku w miasteczku Coventry, również w Teksasie. Hannah mówi szczerze to, co myśli, głównie dlatego, że wcześniej starsza pani pochwaliła jej hart ducha widzialny w tym, że wytrzymała już prawie dwa lata jako jej osobista krawcowa. Wcześniejsze nie wytrzymywały nawet dwóch miesięcy. A kiedy się nas chwali, zwykle nie chcemy pokazywać, że te pochwały były powiedziane na wyrost i nie jesteśmy naprawdę tacy silni, śmiali, czy inteligentni, jak myślą o nas inni. Pani Victoria Ashmont nie komentuje wypowiedzi Hannah. Po tym, jak młoda kobieta kończy pracę, dostaje w kopercie bonus obiecany za wykończenie sukni w domu klientki i wraca do warsztatu. Jakie jest jej zdziwienie, kiedy w kopercie nie znajduje spodziewanych zielonych banknotów, tylko… akt własności budynku w Coventry w stanie Teksas.
Dla Hannah jest to spełnienie marzeń. Oszczędzała co prawda, żeby móc założyć kiedyś własny sklep, ale nie przypuszczała, że będzie mogła zrobić to tak szybko. Za swoje oszczędności kupuje więc maszynę Singera, materiały i wszystkie rzeczy potrzebne do warsztatu krawcowej, pakuje manatki i wyjeżdża.
Po przyjeździe do Coventry poznaje Jericho Tuckera, zwanego J.T. Jest on właścicielem stajni i wypożyczalni powozów. A także osobą, która chciała kupić od Victorii Ashmont budynek, w którym Hannah zakłada swój warsztat. Nic więc dziwnego, że nie pała do niej natychmiastową miłością. Jest też inna sprawa, która nie pozwala mu jej polubić. Przecież ona nie może być dobrą chrześcijanką – sam jej zawód przemawia przeciwko wszystkiemu, co nakazuje Pismo Święte. Fikuśne stroje są po to, żeby kusić kobiety do grzechu, więc osoba, która je tworzy jest kusicielem, czyli złem.
Tak przynajmniej J.T. chce myśleć. Ale wszystko w zachowaniu Hannah przeczy jego teoriom i coraz trudniej mu jest ją potępiać. Sam J.T. jest szorstki i nieprzyjemny, ale Hannah szybko odkrywa, że to tylko powłoka kryjąca złote serce.
Romans między tą parą rozwija się powoli i łagodnie. Cała książka jest taka – łagodna. Kiedy ją czytałam, właściwie cały czas miałam uśmiech na twarzy. Hannah jest trzeźwo myślącą młodą kobietą, która szybko musiała nauczyć się nauczyć sobie radzić w świecie, żeby być wstanie pomóc swojej matce i młodszej siostrze. Może odrobinkę zbyt miła dla wszystkich, ale kiedy trzeba, potrafi też przytrzeć uszu komu trzeba – a więcej niż raz tym kimś jest J.T. Bo robi on wszystko, żeby tylko odepchnąć od siebie Hannah, gdyż podważa ona jego przekonania i uprzedzenia, które pielęgnował w sobie odkąd musiał patrzeć, jak w świecie mody i pragnienia nieważnych, doczesnych przyjemności pogrążyła się jego matka, porzucając w końcu rodzinę i niszcząc męża, przez co odpowiedzialność za młodszą siostrę spadła na nastoletniego J.T. Dzięki Hannah J.T. na przekonuje, że można ubierać się atrakcyjnie, a mimo wszystko pozostać dobrą osobą, pozostającą otwartą na potrzeby innych i dbającą o swoją duszę.
The Tailor-Made Bride to pierwszy Inspirational Romance, jaki trafił w moje ręce. Co prawda miałam początkowo pewne opory, bo właściwie nie wiedziałam, czego powinnam się spodziewać, ale jestem bardzo zadowolona z tego, że jednak kupiłam tę książkę. Dość często były fragmenty, kiedy bohaterowie odwoływali się do Pisma Świętego, ale nie raziło mnie to – głównie były to momenty, kiedy szukali w Bogu wsparcia dla swoich czynów i chcieli utwierdzić się w swoich przekonaniach, kiedy po prostu mieli jakiś problem. Nie mogę nawet powiedzieć, że z romansu wyrzucono wszystko, co cielesne. Bohaterowie działają na siebie, iskry lecą, J.T. miał parę razy problem z oderwanie wzroku od kołyszących się bioder Hannah, a nawet znajdzie się pocałunek czy dwa.
Nie wydaje mi się, żebym się mogła całkiem przerzucić się na tego typu romanse, ale chyba każdemu może przydać się od czasu do czasu odpoczynek od uczuciowych górek i dołków, wszelkich dramatów i tragedii, a zamiast tego pogrążyć się w miłej, odprężającej, zabawnej lekturze, tym bardziej, że jest to naprawdę dobrze napisana książka i nie nudzi, mimo braku jakichś wielkich zwrotów akcji.
Idealna na przełamanie czytelniczego impasu.