Teraz jest 21 listopada 2024, o 14:11

Na jedną kartę - Anne Barbour (Kawka)

Alfabetyczny spis recenzji ROMANSÓW HISTORYCZNYCH
Avatar użytkownika
 
Posty: 21062
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Lokalizacja: Rzeszów/Drammen
Ulubiona autorka/autor: Proctor, Spencer, Spindler i wiele innych

Na jedną kartę - Anne Barbour (Kawka)

Post przez Kawka » 12 maja 2022, o 17:43

Anne Barbour "Na jedną kartę"

Alison Fox pracuje jako dama do towarzystwa starszej pani. Bardzo ceni sobie swą posadę, spokój i przyjaźń pracodawczyni ale na jej spokojnym życiu pojawia się rysa. Niespodziewanie pojawia się bratanek staruszki, który jest przekonany, że Alison podstępem wkradła się w łaski ciotki, chcąc wyłudzić od niej majątek. Najgorsze jest jednak to, że Alison ukrywa przed nim fakt, że przed laty była zamieszana w skandal, który wstrząsnął rodziną hrabiego i spowodował śmierć bliskich mu osób. Od tamtej pory hrabia poprzysiągł zemstę tajemniczej intrygantce, Lisie Reynard.

Pierwsze moje spotkanie z autorką i niestety, chyba niezbyt udane. Przede wszystkim kuleje to co powinno działać w romansie, czyli wątek romantyczny i para głównych bohaterów. Ona to totalna kretynka, która w założeniu miała być mądrą, ułożoną i rozsądną kobietą, przedstawiona jest jako wykształcona, podstarzała panna z dobrego domu. Niestety, jej zachowanie temu przeczy. Alison zachowuje się i myśli jak nieopierzony podlotek, mimo dobiegania 30-stki. Jest równie niedojrzała co rozwydrzona nastolatka Meg. Mimo wszystko głupie zachowania, humory i kaprysy Meg można wytłumaczyć brakiem doświadczenia życiowego i naiwnością, co w przypadku głównej bohaterki nie jest możliwe. Ona jest po prostu mało rozgarnięta. Nie można logicznie wytłumaczyć jej działań. Kłamie ze strachu, zamiast szczerze rozmawiać ze swoją pracodawczynią, przez co ładuje się w kłopoty, robi bardzo dziwne rzeczy, a przede wszystkim nie myśli. Finałowa scena konfrontacji z czarnym charakterem sprawiła, że ręce mi opadły z powodu głupoty bohaterki.

Bohater nie lepszy. Uprzedzony do bohaterki, przekonany o swojej nieomylności, zadzierający nosa z powodu pozycji społecznej, snob i hipokryta. Do tego zachowuje się jak cham i prostak w stosunku do niej. Nie ma problemu na dzień dobry, przy pierwszym spotkaniu wyzywać bohaterki od oszustek, a później zasugerować, że chętnie weźmie ją na swoją kochankę. Taki antypatyczny typ, w stylu romansów z wczesnych lat 90-tych, co to pozjadał wszystkie rozumy. Nie weryfikuje faktów, nie łączy kropek, a jak się okazuje, że nie miał racji, to ma problem z przyznaniem się do winy. Choć on pod koniec się trochę ogarnia i zmienia, wydusza z siebie nawet przeprosiny, co jest na plus.

Najfajniejszą i jedyną postacią, którą można polubić jest Edith, czyli pracodawczyni bohaterki. Miła starsza pani, rozsądna ale nie nachalna, sympatyczna i miła.

Wątek romantyczny się nie klei za bardzo. Miłość między główną parą pojawia się ale nie ma to żadnego umocowania w fabule. Ot, nagle grom z jasnego nieba ich dotyka i dochodzą do wniosku, że się kochają, mimo że jeszcze kilka dni wcześniej się nienawidzili i zachowywali podle w stosunku do siebie. Temperatura ich uczucia po tym przeskoku jest za duża, przez co wszystko to wydaje się niewiarygodne i przesadzone. Zero chemii i realnych zachowań bohaterów, tylko jakieś rozterki wzięte z sufitu. Nie pomógł w uwiarygodnieniu tego brak scen erotycznych. Wprawdzie nie każdy romans musi je mieć ale może to by pomogło zrozumieć dlaczego nagle zapałali do siebie miłością po grób bez powodu (wiadomo, po dobrym seksie hormony sprawiają, że mózg nie działa normalnie i wiele można w ten sposób wytłumaczyć).

Całość, mimo dość małej liczby stron, czyta się niezbyt płynnie. Przede wszystkim dobija głupota bohaterów, ich życiowe nieogarnięcie, antypatyczny facet, który bardziej pasuje do miana antybohatera niż amanta. Bohaterka, która nie używa zbyt często rozumu, a wszystko to podlane sosem miałkości, banału i płytkie. Nie powiem, żebym się męczyła podczas czytania, bo nie było źle, niemniej w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać co ta kretynka jeszcze głupiego wymyśli, żeby się władować w kłopoty, zamiast się skupiać na wątku romantycznym. Druga połowa jest mniej nudna i nawet pojawia się trochę żywszej akcji jednak to nie jest na tyle dobry tekst, żeby mógł kogoś porwać. Daję 5/10 na zachętę, bo jednak skończyłam bez sięgania po napoje alkoholowe i nie wyrzuciłam książki za okno, mimo silnej pokusy. Kompozycyjnie też było nieźle. Może następna książka autorki będzie lepsza.
http://www.radiocentrum.pl

"...Gary (...) niedawno zerwał ze swoją dziewczyną z powodu niezgodności charakterów (charakter nie pozwolił jej zgodzić się na to, by Gary sypiał z jej najlepszą przyjaciółką)". Neil Gaiman "Nigdziebądź".

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 12 maja 2022, o 21:30

Czytałam tak dawno temu chyba wszystko w oryginale... ogólnie Barbour zapamiętałam, ale muszę sobie przypomnieć, mam gdzieś jej Nareszcie w domu.
Wrażenie ogólne: tak, bardzo regencyjny romans w stylu lat 90.

PS No, jednak też niektórych mega kręci właśnie etap przed seksem, a potem... cóż, koniec wielkiego zauroczenia, więc... :lol:
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin


Powrót do Recenzje romansów historycznych

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 57 gości