Po pierwszej części, wiele z nas ma zapewne mega wygórowane oczekiwania względem tego tomu. W sumie rozumiem, że część może być rozczarowana tym, jak poprowadzona jest ta historia. Nieporozumienie, które doprowadziło poprzednio do zerwania zaręczyn, jest tutaj dość szybko wyjaśnione i dalej mogłoby już być sielko-anielsko, ale do końca tak nie jest. Przed Helen i Rhysem pojawiają się nowe przeszkody, które mogą doprowadzić do zerwania zaręczyn. Największe przeszkody wynajduje sama Helen i to ona upiera się przez jakiś czas, żeby te zaręczyny anulować.
Ta część jest na pewno wolniejsza niż poprzednia. Nie ma tu zbyt dużo akcji, a najwięcej dzieje się pod koniec książki. Mało jest Rhysa. Ciężar akcji jest zdecydowanie przeniesiony na Helen, a jego jest jak na lekarstwo. Ale jak już się pojawia, to jest gorąco Trochę szkoda jego zmarnowanego potencjału. Z Helen za to wychodzi niezłe ziółko - cicha i skromna, ale jednak potrafi być niegrzeczna (jak sama to kilka razy określiła) Ale nie jestem pewna czy czuć tę chemię między bohaterami. Czegoś mi w ich relacji brakuje Niby wszystko jest jak trzeba, ale jedna nie do końca.
Oczywiście nadal pojawiają się w książce bliźniaczki ze swoimi szalonymi pomysłami i niewyparzonymi językami, na chwilę pojawiają się również West, Devon i Kathleen.
Generalnie ta historia nie była zła, ale też nie porywająca jak pierwsza część.
Dla mnie takie 6/10 - w tym, że ogromny, ogromny minus za tłumaczenie. Pani tłumaczka popłynęła w scenkach miłosnych z tymi swoimi określeniami w stylu
Spoiler: