Johanna Lindsey "Musisz ją uwieść".
Katey, wychowana w odludnej maleńkiej osadzie w Ameryce, zawsze chciała podróżować, dlatego gdy matka pozostawia jej w spadku ogromną sumę pieniędzy, postanawia wyruszyć w podróż życia. Najpierw jednak chce odwiedzić angielską rodzinę matki, z którą nigdy nie miała kontaktu. Dziewczyna odbywa podróż przez ocean i już będąc w Anglii wpada w wir wydarzeń, które zaprowadzą na jej drogę rodzinę Mallorych, oraz upartego i gniewnego Boyda Andersona.
Jest to tom dziewiąty cyklu Rodzina Mallorych ale spokojnie można czytać bez znajomości poprzednich części, choć pojawiają się bohaterowie wcześniejszych części i nawiązania do nich. Opis z okładki sugeruje, że będzie przygodowo i awanturniczo. Nic bardziej mylnego. Wprawdzie jest porwanie, ale to nie główna bohaterka go doświadcza, tylko pewne dziecko z rodziny Mallorych. Niemniej, choć opis jest trochę mylący, książka ma kilka zwrotów akcji.
Początek jest interesujący i ciekawy, głównie dlatego, że dość dużo się dzieje. Już sama konstrukcja książki wymusza pewną dynamikę. Powieść podzielona jest na 55 dość krótkich rozdziałów, które raczej czyta się szybko. Niestety, im dalej, tym gorzej. Fabuła w okolicy połowy siada, całość zaczyna się robić przewidywalna do bólu i typowa, by pod koniec wręcz zmienić się w nudną książkę.
Początkowa wojna pomiędzy główną parą, która napędza książkę, zamiera po pewnym czasie. Niestety, bohaterowie zaczynają się zachowywać irracjonalnie. Zwłaszcza Boyd robi z siebie notorycznie durnia, co nie dodaje mu uroku w oczach bohaterki ale też i czytelniczki. Katey też nie wypada zbyt dobrze. Jest kapryśna, sama nie wie czego chce, pełna sprzeczności, a jej fochy doprowadzają do szału. Ogółem, nie są to bohaterowie, którym by się kibicowało. Mimo to, nie są też tak do końca źli.
W powieści pełno jest Mallorych, co może stanowić pewną trudność, jeśli się nie czytało poprzednich części. W pewnym momencie fabuła skupia się na relacjach rodzinnych i to spycha na bok główną parę i ich perypetie.
Końcówka została według mnie spartaczona koncertowo. Autorka zmarginalizowała wątek Katey i Boyda i zajęła się koligacjami rodzinnymi i wyjaśnieniem, wydarzeń sprzed lat. Owszem, było to potrzebne ale zdecydowanie było tego za dużo w stosunku do braku relacji pomiędzy główną parą. Konflikt między nimi, który ciągnął się przez całą powieść został rozwiązany w raptem dwóch stronach.
Relacja między głównymi bohaterami nie do końca mnie przekonała. Od zasłużonej początkowo wzajemnej niechęci, poprzez fascynację, stabilizację, głupi fortel zachowującego się jak słoń w składzie porcelany Boyda, śmiertelnego focha Katey, która sama nie wie czego chce, aż po nagłą zmianę jej decyzji bez widocznego powodu. Totalnie mnie to nie przekonuje. Według mnie za mało było tych końcowych wyjaśnień, przeprosin i wyznań miłości.
Całość pozostawia po sobie wrażenie niedosytu, lekkiego chaosu i przegadania. Konstrukcja fabuły nie do końca mi się podobała. Najpierw były fajerwerki, a potem już tylko akcja spowalniała, by prawie zanudzić na śmierć pod koniec. Dlatego nie mogę dać więcej niż 7/10. Książka sama w sobie nie jest zła ale też nie na tyle dobra, żeby do niej kiedyś wrócić.