8 października 1871 roku, Chicago. Wielki pożar, który pochłania znaczną część budynków w mieście i odbiera życie ponad stu osobom.
Pierwsza część trylogii, w której każda z opowieści zaczyna się tego feralnego dnia i dotyczy jednej z mieszkanek pensji dla panien z dobrych domów. Bohaterka tej książki, Deborah Sinclair, jest jedną z najbogatszych dziedziczek Chicago i narzeczoną Philipa Ascota, potomka jednego z najznamienitszych rodów miasta. Ojciec Debory pragnie poprzez to małżeństwo trwale wejść na salony i dostać się do chicagowskiej śmietanki towarzyskiej. Ale tego właśnie feralnego dnia Deborah z nieznanych nam na razie przyczyn postanowia zerwać zaręczyny i poprosić ojca, by pozwolił jej nie wychodzić za Ascota. Zamiast udać się z przyjaciółkami na jakiś szalenie modny odczyt, jedzie do ojca.
W międzyczasie wybucha pożar, a do rezydencji ojca wpada Tom Silver, twardy człowiek Północy, wielokrotnie odznaczany weteran wojenny, który przychodzi do Sinclaira, by go zabić w akcie zemsty za śmierć przybranego syna, który stracił życie wskutek niezachowania procedur bezpieczeństwa w kopalni Sinclaira. Potem dzieje się dużo, Tom Silver usiłuje zabić Sinclaira, ale Deborah ratuje ojcu życie, wokół szaleje pożar, Sinclair chce odjechać powozem z córką, ale konie ponoszą, wskutek różnych splotów okoliczności Silver porywa Deborę, za jej uwolnienie będzie domagał się okupu. Koniec końców lądują na wyspie Royal Island, wśród rybaków, zimna, biedy.
W książce dzieje się dużo, nie chcę opowiadać Wam całej treści, bo gorąco zachęcam do przeczytania powieści. Z powodów, o których zaraz powiem, a jest ich całkiem sporo.
Otóż po pierwsze, to jest książka o przemianie. Siłą rzeczy kojarząca się z Areną SEP. Bohaterka w sumie podobna, młoda, niedoświadczona, rozpieszczona bogata pannica, która ląduje w ciężkich warunkach, co gorsza, wśród ludzi jej nieżyczliwych wskutek projektowania na nią win ojca. I... radzi sobie. Jest zawzięta, zdecydowana, niepoddająca się. Cudownie ściera się z Tomem Silverem.
I tu po drugie, czyli niespodzianka, bo o ile Deborah przypomina nieco bohaterkę Areny, o tyle Tom Silver w żadnym razie nie przypomina Aleksa. Oczywiście, jest arogancki, uparty, mrukliwy, ale... to jest głęboko dobry i przyzwoity człowiek. Jeśli nawet zachowuje się bezpardonowo i ostro wobec Debory, to jest to wszystko takie powierzchowne, nie ma mowy o tym, żeby poważnie ranił ją i jej dumę. Opiekuje się nią, dba o nią. Ofuknie, krzyknie, ale po cichu kupi to, o czym kiedyś mu powiedziała, że byłoby jej potrzebne. Załatwi gorącą kąpiel, zaopiekuje się psem, chociaż pies na niego warczy. Pod koniec powieści zdobędzie się na bohaterskie i rozpaczliwe zachowanie, żeby ją uratować. Na niemal samym końcu będzie usiłował ją ratować przed samym sobą. Na szczęście nieudolnie.
Po trzecie, to jest książka o powoli rozwijającym się uczuciu, z powolnie budowanym napięciem erotycznym (co zresztą ma swoje powody, o których dalej), bez epatowania scenami seksu. Jak oni ładnie dochodzą do bycia z sobą, jak to się powoli, acz nieuchronnie toczy, ile w tym ciepła i miłości. Ładnie, naprawdę ładnie opisane.
Po czwarte, to jest książka o pokonywaniu traumy, o tym, jak wiele krzywdy doznawały młode kobiety u schyłku dziewiętnastego stulecia, kiedy to nikt nie przygotowywał ich do życia seksualnego, kiedy nikt nie powiedział im, że nie muszą się na wszystko godzić, że mogą powiedzieć nie, że to ich święte prawo. Nie będę nadmiernie spojlerować, ale muszę powiedzieć, że podobał mi się sposób, w jaki autorka opisała przypadek Debory, był, co prawda, pewien moment w akcji, kiedy otworzyłam szeroko oczy i zastanawiałam się, jak oto wybrnie autorka z zastosowanego zabiegu fabularnego, ale... zmiękła i wycofała się z niego po prostu, bo mogło być dość ciężko, a co najmniej dziwnie. Duży plus za sposób pokonywania traumy i potraktowanie go jako ważnego elementu budowania związku bohaterów. Tom Silver - od teraz jeden z moich ulubionych bohaterów romansów, może nie na pudle, ale raczej na pewno w pierwszej dziesiątce
Po piąte, niespecjalnie jednak kupuję wątek ojca (motyw koszmarnego rodziciela dość częsty w książkach, które ostatnio czytam). Miałam cały czas nadzieję, że facet blefuje, okazało się, że nie, i ogarnął się dopiero na końcu. Nie jestem pewna, czy nie można było rozwiązać tego inaczej, ale może chodziło o zachowanie pewnej gamy szarości w jednym bohaterze, bo reszta jest raczej dość jednoznacznie pozytywna lub negatywna.
Po szóste, dramatoza na końcu, dość poplątana, ale w sumie udana.
Reasumując, zachęcam bardzo i idę czytać następny tom (o pokojówce Debory i najlepszej partii w Chicago).
8/10