Michelle Martin „Królowa serc”.
Akcja powieści ma miejsce w XIX-wiecznym Londynie i podobnie jak większość tego typu romansów skupia się wokół balów, intryg i salonowych miłostek. Główna bohaterka – lady Samantha to tytułowa królowa serc. Jest żywiołową i niekonwencjonalną, zdeklarowaną starą panną. Chętnie za to swata innych i ma do tego spory talent. Pewnego dnia jej losy splatają się z nieco wyniosłym i obowiązkowym lordem Cartwrightem, który nie znosi szalonych pomysłów Samanthy, jednak równocześnie fascynuje go niezwykła nowa znajoma, co niekoniecznie podoba się jego narzeczonej.
Ta książka jest lekka i przyjemna, tak najkrócej można by ją opisać. Klimat jest dość frywolny, pełno humoru i zabawnych momentów, zwłaszcza w trakcie potyczek na słowa pomiędzy bohaterami.
Czytało mi się bardzo szybko, choć pewnie spora zasługa w tym skromnej objętości tej powieści – zaledwie 240 stron. Mimo to, chwilami bywało nieco mniej fascynująco, zwłaszcza pod koniec, kiedy wzajemne animozje pomiędzy Samanthą i Simonem przeistoczyły się w przyjaźń, to ogólnie było dobrze.
Jedną z wad książki jest nagromadzenie bohaterów – strasznie ich dużo jak na tak krótką powieść i przez to miałam lekki zamęt w głowie, bo czasem nie pamiętałam kto jest kim. Poza tym, przez ten fakt, sporo wątków pobocznych się rozmyło i żadnemu autorka nie poświęciła należytej ilości czasu. Niekiedy poboczne wątki były przez to aż nierealne.
Poza tym było naprawdę dobrze. To sprawnie opisana historia z fajnymi bohaterami i całkiem dobra w odbiorze, pomimo ogólnej cukierkowatości i kilku przegięć. Co ciekawe, nie było ani jednej sceny erotycznej i to w niczym nie przeszkodziło. Na pewno nie jest to książka, którą zapamiętam na dłużej ale miło spędziłam z nią czas. Dla mnie 7/10.