Janko, może wyda sie to paradoksalne, ponieważ nazywam bohaterów obrzydliwymi.
Ja tez ich lubię w pewnych aspektach. Rozumiem traume Dalliego - tak, jest w tym wiarygodny, podoba mi się walka Francesci, aby stworzyć siebie na nowo - bez taryfy ulgowej. To bardzo amerykanska story o self-made woman. A jednak nazywam ich obrzydliwymi, bo obrzydliwie zakłamana wydaje mi sie konstrukcja ich 'miłosci'. Jaka kobieta, majaca szacunek do samej siebie, tak potraktowana przez męzczyznę (pare dolców w garść i won, zejdz z oczu! *) tak gładko wchodzi z nim ponownie w zwiazek? A Dallie? Tylko raz jeden jesteśmy swiadkami jak w ciagu tych 10 lat przypadkiem w mieszkaniu swojej żony widzi foto Francesci i mysli sobie: "w zasadzie było mi z nia dobrze". Co? W jaki sposob było z nią dobrze, trzeba by zapytać. Przeciez nie było między nimi żadnej relacji, ani przyjacielskiej, ani uczuciowej. Był tylko seks. Seksualny epizod pośród wielu epizodów. Więc mamy pełne prawo rozumieć "w zasadzie było mi z nia dobrze" jako "miło mi sie ją posuwało".
Dlatego to co SEP sprzedaje jako 'love story' Dalliego i Francesci jest takie obrzydliwa i niewiarygodna. I oni są w tym tacy niesympatyczni... W kazdym razie w moich oczach.
* ta scena na parkingu...