skończyłam poczytywać
Urodzonego uwodziciela...
...i muszę powiedzieć że książka wywarła na mnie nie małe wrażenie...przede wszystkim optymizm widoczny na każdej stronie...a jednocześnie nie banalnie przedstawiona historia dwojga ludzi którzy spotykają się w środku tygodnia, gdzieś w drodze w upalny dzień...jeszcze wtedy każde z nich miało swoje osobne problemy....małe dramaty i wielkie marzenia...ale jak to los lubi płatać figle a pisarze tym bardziej wyszło na to że ich ścieżki zejdą się....no i się zaczęło....
....Dean, złoty chłopak, gwiazda futbollu....piękny jak adonis...żyjący każdym dniem w swojej złotej klatce...bo ma wszystko, a szczególnie obłędne upodobanie do butów Dolce&Gabbana i bielizny EndZone...(och te reklamy z jego udziałem
wyobraźnia działa
)...ale mimo że ma dużo, chyba tego najważniejszego mu brakuje i dlatego wsiada w autko i jedzie do miejsca które chce aby było jego...na stara farmę gdzie ma zamiar znaleźć swoje miejsce....a tam mała niespodzianka...ale o tym później...
Blue....ubóstwiam tą niewiastę od pierwszej chwili...szalona istota z artystyczną duszą i popapraną mamusią zbawiającą świat oraz niezmierzonym optymizmem mimo iż los lubi jej robić niekoniecznie miłe prezenty....
czy taka dwójka ludzi może mieć fajną historię? ...zdecydowanie tak....i nie jest to banalna, przewidywalna i schematyczna historyjka z romansem na pierwszym planie....to walka dwóch charakterków...jest książę i Kopciuszek....są problemy, które wpływają na relacje między nimi....
Dean mimo że ma życie jakiego wielu by mu pozazdrościło chyba w chwili poznania Blue...ma świadomość że życie złotego chłopca tak naprawdę jest iluzją, jest coś więcej i widzi to w życiu swoich przyjaciół Heatha i Annabell....a dodatkowo los daje mu szansę na uporządkowanie spraw rodzinnych....notabene kompletnie popapranych, ale tym bardziej interesujących....bo mamusia April, kiedyś bardzo go skrzywdziła wybierając swoje szalone rockowe życie a syna odstawiając na bok..ojciec, znany muzyk natomiast tylko z nazwy ojcem był... na papierku...i jeszcze mała siostra przyrodnia...która tak naprawdę była tym płomykiem który wywołał cały ten rodzinny galimatias....
a wszystko w plenerze pięknej starej farmy....
...Blue od razu zakochała się w tym miejscu i mimo że jej wędrowniczy tryb życia do tej pory nie pozwalał ciszyć się chwilą tu znalazła swoje miejsce...ale bardzo się tego bała...była totalnym tchórzem w tej materii...i najlepiej było dla niej udawać iż każdy dzień może być ostatnim i nic jej nie powstrzyma przed spakowaniem się i jazdą dalej...ale był Dean i to on ją trzymał...mimo że oboje grali rolę iż to tylko kilka nocy...kilka chwil..dni ze sobą spędzonych...bo sądzę iż ich historia rozpoczęła się od przyjaźni...prawdziwej przyjaźni...dopiero później z każdym leniwym dniem w tym uroczym miejscu ich uczucie zmieniało się w fascynację....aż w końcu strzała Amora dopadła ich oboje....zakochali się w sobie...ale iż oboje charakterki mięli żadnemu nie przyszło prosto to powiedzieć....dlatego mamy tu Nitę, wiedźmowatą właścicielkę miasteczka która manipuluje wszystkimi a i wtrąca się w perypetie miłosne naszej pary ale jaki fajny ma to koniec a i dialogi między Nitą a Blue bezcenne
....dalej Riley...przyrodnia siostra Deana, która nadaje całej historii fajnego tła oraz jego rodzice...ci to dopiero mieli galimatias w życiu....
...a wszystkiemu smaczku nadaje niesamowity wóz cygański....genialna sprawa....
...słowem historia pełna optymizmu...ciepła...relacje między Blue a Danem czasami iskry wywoływały....uczyli się siebie nawzajem...każde z bagażem doświadczeń....ale potrafili tak to rozegrać iż chyba tylko i wyłącznie można mówić tu o pełnym zwycięstwie....
...książka do której na pewno wrócę....pewnie poczytam jeszcze całą a czasami zerknę do fragmentów....chyba najlepsza z całej serii Starsów....i rzeczywiście Dean jest słodki....