„Płatki na wietrze” to II cześć z cyklu Upadłe Anioły. Tym razem na tapetę poszedł Rafael Whitburn, książę Candoveru, dla przyjaciół Rafe, a tłem stał się Paryż w czasie konferencji pokojowej po wojnie napoleońskiej. Z czterech książek cyklu, które przeczytałam ta nie wywołała we mnie żadnych szalonych emocji. Po prostu mnie nudziła! Czytałam ją tylko po to, żeby skończyć. NIC nie czułam, naprawdę NIC! Żadnej chemii między bohaterami nie wyczułam. Niby co chwilę pojawiały się między nimi wybuchy pożądania, ale dla mnie to takie nieszczere było!!
Na prośbę swego przyjaciela Lucienia, Rafe wyjechał do Paryża spotkać się z agentką brytyjskiego wywiadu. Podobno w czasie pokojowych obrad ma dojść do jakiegoś zamachu, a agenci mają rozszyfrować o jaki spisek chodzi i kto ma paść ofiarą owego zamachu. W dodatku Lucien podejrzewa, że wśród brytyjskich pracowników ambasady jest zdrajcą. Stąd Rafe, któremu Lucien może w pełni zaufać!
Podczas pierwszego spotkania z tajną agentką Rafe przekonuje się, że jest nią jego dawna narzeczoną, z którą rozstał się 13 lat temu, a o której nie mógł zapomnieć! Ba! Przez tę historię książę zapomniał jak się kocha, a jego dotychczasowe życie było bardzo jałowe… Książę cieszy się, że spotkał swoją dawną miłość, ona z kolei nie jest zadowolona, wręcz przeciwnie…
Margot Ashton, teraz zwana hrabiną Magdą, Maggie, Janos chciałaby wycofać się wywiadu. Tak się jakoś stało, że zaczęła współpracę z Rafe’em. Ubolewa nad tym, że książę wzbudza w niej wspomnienia, które chciałaby zapomnieć!
Dla dobra sprawy Maggie i Rafe mają udawać kochanków, by poznać ludzi odpowiedzialnych za spisek.. Taka bliskość jak się między nimi pojawiła sprawiła, że bohaterowie zmuszeni byli rozliczyć się z przeszłością i zawalczyć o swoją przyszłość… tylko czego on naprawdę chcą?
Ech… nie mogłam polubić Maggie, Margot czy jak jej tam. Fakt, w jej życiu wydarzyły się naprawdę potworne rzeczy, ale mimo tego nie byłam w stanie wykrzesać w stosunku do niej pozytywnych emocji! Odbierałam ją jako, przepraszam za wyrażenie, dziwkę! Jej związek z Robertem Andersonem był dla mnie niezrozumiały! Tyle lat się z nim „bykać” (znów sorry za słownik) , tak bez uczuć? Ok., traktowała go jak brata! Ale to jeszcze gorzej… Kurcze!
Jak już spotkała się z Rafe’em to zachowywała się jak obrażona panna. Bo niby on kiedyś uwierzył komuś, że go zdradziła! Rety! Wystarczyło tylko wytłumaczyć, a nie milczeć! Przecież milczenie było przyznaniem się do winy…
Grrrrr…
Z innej beczki… W całej książce pojawiło się za dużo bohaterów, przez co trochę trudno było mi wszystko ogarnąć. Język ok. co ułatwiało czytanie
Na plus było zgrabne połączenie między bohaterami a faktami historycznymi. No i jak dla mnie książka była bardziej powieścią historyczną a nie romansem, ale luz, to naprawdę tylko moje zdanie